Nietypowy tytuł dramatu Sama Steinera idzie w parze z przewrotną historią. Wszystko zapowiada się na sceniczny rom-com, ale autor mierzy trochę wyżej, w satyrę polityczną. Według mnie lepiej wypada jako komedia romantyczna, a może to „wina” Jenny Colman i Aidana Turnera, którym udaje się wyczarować na scenie niezwykłą chemię między nie do końca dobranymi bohaterami. Ona jest bystrą, twardo stapająca po ziemi prawniczką, on – muzykiem o kruchym ego, walczącym o społeczną sprawiedliwość. Ich związek zostaje wystawiony na próbę, gdy rząd uchwali absurdalną ustawę, zakazującą obywatelom wypowiadać więcej niż 140 słów dzienne.
Uwielbiam współczesne dramaty o relacjach. I miałam nadzieję na coś na miarę fanatasycznego Lungs Maximiliana Duncana (widziałyśmy wersję z Mattem Smithem i Claire Foy) albo Constellations Nicka Payne’a (oglądałyśmy w 2 gwiazadorkich obsadach). Niestety, choć tekst Steinera miejscami błyskotliwy i zabawny, to jednak nie potrafi trafić w czułą strunę, tak wrażliwego widza, jak ja.
(M.)
zdjęcia: Johan Persson