O Lungs miałam pisać w październiku zeszłego roku, po tym, jak obejrzałam to przedstawienie w londyńskim Old Vicu. Ale nie znalazłam czasu. Nie sądziłam, że kiedykolwiek uda mi się wrócić do tego tematu i przeżyć te same emocje i to dzięki tej samej parze aktorów. Niespodziewanie z pomocą przyszła … pandemia. Szukając sposobów na załatanie dziury w budżecie spowodowanej przestojem, Matthew Warchus – reżyser przedstawienia, a zarazem dyrektor artystyczny teatru, zdecydował się pokazać specjalną wersję spektaklu w internecie (inicjatywa pod nazwą In Camera). Nowa odsłona wystawiana w pustym teatrze jest trochę uboższa wizualnie, ale dostarcza prawie identycznych wrażeń i emocji, co pierwotna.
Ponoć próby do internetowej wersji spektaklu wyglądały początkowo trochę dziwnie. Stage Manager trzymał 2-metrowy kij, który odmierzał bezpieczną odległość między Mattem Smithem i Claire Foy. Aktorzy nie mogli się dotykać, więc Smith przekornie groził, że złamie zasady i pocałuje partnerkę. Trudno się dziwić romantyczno – buntowniczej postawie aktora, dramat Duncana Macmillana aż prosi się o fizyczną bliskość bohaterów. Ostatecznie Matt postawił na swoim i finale przedstawienia pocałował Claire … przez szybę z pleksi…




Wybitny tekst dramatu Macmillana wybrzmiewa tak samo mocno w obu wersjach przedstawienia. To opowieść o parze młodych ludzi, którzy rozważają kwestię posiadania potomstwa. Dyskusja rozpoczyna się niewinnie w Ikei. Ale temat jest na tyle poważny i złożony, że nie można go rozstrzygnąć pomiędzy kupnem sofy i stolika do kawy. Trzeba zadać sobie kilka ważnych pytań nie tylko o siebie, własną dojrzałość i odpowiedzialność, ale również o przeludniony, zagrożony klimatyczną katastrofą świat, w który przyjdzie im wychować pociechę. Można planować i decydować, a potem i tak okaże się, że los ułoży własny scenariusz wydarzeń, do którego zwyczajnie trzeba się dostosować.



Smith i Foy grają lekko, ale pewnie, mając świadomość, że sukces przedstawienia niemal całkowicie spoczywa na ich barkach. Przy bardzo skromnej oprawie wizualnej i muzycznej (lub jej braku w wersji In Camera), to oni decydują o rytmie opowieści. Jest on trochę nierówny i chaotyczny, jak w życiu. Aktorzy doskonale czują dynamikę związku swoich bohaterów, która opiera się na nieustannym przyciąganiu i odpychaniu, gubieniu i odnajdywaniu się. Oboje tworzą niezapomniane kreacje, ale uczciwie muszę przyznać, że Claire przyćmiła Matta. Chociaż to trochę wina autora, który ciekawiej zbudował kobiecą postać i sprezentował jej najlepsze linijki dramatu. Ale z drugiej strony Lungs to praca zespołowa. Foy nie byłaby tak doskonała, gdyby nie towarzyszył jej na scenie właśnie Smith. Siła scenicznego duetu uderza nie tylko w teatrze, ale również przed ekranem komputera. W wersji internetowej spektaklu para aktorów potrafi tak zawładnąć uwagą widza, że niemal od pierwszych linijek tekstu, zapomina się o pustej widowni Old Vica w tle, o braku muzyki i oświetlenia. W wersji na żywo siłę castingu potwierdzają naturalne, niemal bezwiedne reakcje publiczności. Nie chodzi tylko o śmiech, ale o wszystkie ochy i achy wyrywające się z gardeł, albo głośne, zbiorowe wstrzymywanie oddechu, gdy bohaterowie niespodziewanie mówią coś raniącego. Tak właśnie zawsze powinien działać teatr!
(M.)
Zdjęcie na ikonie wpisu: Manuel Harlan
Zdjęcia w galerii 1: Helen Maybanks
Zdjęcia w galerii 2: Manuel Harlan