‚One drink. And if you never want to see me again you never have to see me again.’

Muszę przyznać, że wycieczki teatralne do Londynu w czasie pandemii są dość stresujące. Borys i koledzy z rządu robią wszystko, by zniechęcić turystów (również w pełni zaszczepionych) do wizyt w Wielkiej Brytanii… Masa formularzy, testy przed i w trakcie pobytu, które dodatkowo podwyższają koszty wycieczki… Sfrustrowana wymaganiami, ze sto razy zmieniałam decyzję jadę czy nie jadę, zanim ostatecznie spakowałam walizkę. Teraz, z perspektywy czasu mogę stwiedzić, że wysiłek i stres całkowicie się opłaciły. Po przekroczeniu granicy, wymagania wjazdowe okazały się drobnymi niedogodnieniami. Mniej zatłoczony, spokojniejszy niż zazwyczaj Londyn odwdzięczył się wyśmienitą pogodą, a West End doskonałymi przedstawieniami, które będę wspominać bardzo długo…

Constellations | Donmar Warehouse

Pierwszy wieczór w Londynie zaplanowany był trochę karkołomnie. O szóstej wieczorem Constellations i o dziewiątej … surpise, surprise … ponownie Constellations… Gdybym mieszkała w Welkiej Brytanii, to zapewne obejrzałabym to przedstawienie cztery razy, za każdym razem z inną obsadą, tak jak to sobie wymyślił reżyser, Michael Longhurst. Zacznijmy od tego, że ta wersja Constellations ma długą historię, która sięga 2012 roku, gdy Rafe Spall partnerował Sally Hawkins w Londynie, a trzy lata później Jake Gyllenhaal towarzyszył Ruth Wilson na Broadwayu. W 2021 roku sztuka powróciła na West End w wielkim stylu. Tym razem nie jest to już przedstawienie stworzone z myślą o białych 30-latkach. Longhurst dostrzegł potrzebę urozmaicenia obsady pod względem wiekowym, etnicznym i orientacji seksulanej. Ostatecznie reżyser powołał do życia cztery bardzo różne duety – młodzi, ciemnoskórzy – Sheila Atim & Ivanno Jeremiah, starsi z bagażem życiowych doświadczeń – Peter Capaldi & Zoë Wanamaker, biali 40-latkowie – Anna Maxwell Martin & Chris O’Dowd oraz para gejów – Omari Douglas & Russell Tovey. Na scenie Vaudeville Theatre udało mi się zobaczyć dwa ostatnie duety.

Uwielbiam współczesne dramaty próbujące analizować kondycję związków. Constellations Nicka Payne doskonale wpisuje się w tę kategorię, zajmując zaszcztyne miejsce tuż obok Consent autorstwa Niny Raine i Lungs Duncana Macmillana. Constellations nie jest typową historią miłosną, typu chłopak-poznaje-dziewczynę, to raczej opowieść typu, co-by -było-gdyby. Tekst sztuki składa się z kilku scen, które następnie powtarzane są na różne sposoby. Dla przykładu – przedstawienie zaczyna się od barbacue u wspólnego znajomego głównych bohaterów. W pierwszej wersji jedno chlapnie coś głupiego, albo przyzna, że jest w związku z kimś innym i pogrzebie szanse na nową relację. W kolejnej wersji tej samej sceny w końcu coś między nimi zaiskrzy. I choć za chwilę przenosimy się do mieszkania jedej z postaci, to nie mamy pewności czy Roland i Marianne (tudzież Manuel w gejowskiej odsłonie) rzeczywiście wyszli z przyjęcia razem, czy może wybrali oddzielne ścieżki… W równoległych wszechświatach wszystkie wersje tej samej historii są możliwe…

Przekorna forma dramatu zapewnia reżyserowi i aktorom sporą dowolność w budowaniu kolejnych scen. To, co najbardziej uderza oglądając dwie wersje przedstawienia pod rząd, to fakt, że ta sama scena, pomimo użycia dokładnie tych samym słów dramatu, pomimo dokładnie takiej oprawy wizualnej, nigdy nie wygląda i nie brzmi tak samo. Każda para nadaje swojej wersji unikalny wydźwięk, tworzy osobny wszechświat, w którym poruszają się ich bohaterowie. Przedstawienie z udziałem Anny Maxwell Martin i Chrisa O’Dowd jest bardziej subtelne, emocjonalne. Podczas, gdy spektakl z udziałem Omari Douglasa i Russella Tovey jest bardziej zadziorny, seksowny, a nawet brutalny. Nieobiektywnie (gdyby przemawiało przeze mnie uwielbienie do Chrisa O’Dowda) powiedziałabym, że to para 40-latków powaliła mnie na kolana. Prawda jest taka, że cały wieczór dyskutowałam z siostrą, kto i co lepiej zagrał i dalej nie rozstrzygnęłyśmy tej kwestii ostatecznie. Może werdykt zapadnie w październiku, gdy planowane są pokazy online Constellations we wszystkich 4 opcjach obsadowych (szczegóły tutaj).

Everybody’s Talking About Jamie | Apollo Theatre

Tego spektaklu nie było w planach. Miałam bilet na Bach & Sons z Simonem Russellem Beal w Bridge Theatre (teatr Nicholasa Hytnera to zawsze bezpieczny wybór), ale nie miałam nastroju na sztukę w klasycznym wydaniu. Bardziej pociągał mnie kolorowy świat brokatu i cekinów z musicalu Everybody’s Talking About Jamie. Musical o młodym chłopaku z Sheffield, który marzy o karierze drag queen, oferował nie tylko wpadające w ucho piosenki, ale również ciepłą, kojącą historię z ważnym przesłaniem o wzajemnej tolerancji i akceptacji, można powiedzieć pełny pakiet…. Przyznam, że do tego przedstawienia przymierzałam się wielokrotnie w ostatnich latach, ale zawsze było coś innego do obejrzenia, jednak w pandemii elektryzujących tytułów w Londynie jest trochę jakby mniej, więc w końcu zrobiła się przestrzeń na ten musical… Idealnie, w sam raz przed premierą filmowej wersji (mam nadzieję, że w Polsce zamiast to kin, tytuł trafi na Prime Video, jak w UK).

Pomimo, że musical grany jest w Londynie od 2018 roku, doczekał się pokazów kinowych na Wyspach oraz – lada chwila – wspomnianej filmowej wersji, to wciąż gromadzi tłumy na West Endzie. Wypełniona po brzegi widownia Apollo Theatre żywiołowo reagowała na każdy numer i muszę przyznać, że po kilku piosenkach ten nastrój ogarnął i mnie, a do musiciali niełatwo mnie przekonać. Ale w sumie, nic dziwnego, Everybody’s Talking About Jamie, to typowy crowd-pleaser – to 2,5 godziny wypełnione radością. Tu wszystkie elementy pięknie ze sobą współgrają – pokrzepiająca historia opowiadana jest za pomocą chwytliwych melodii, a zbiorowe sceny taneczne i kolorowa oprawa wizualna show cudownie oddają nastoletnią energię.

Camp Siegfried | The Old Vic

Szczerze mówiąc, zdjęcia z tego spektaklu nie wyglądają zbyt zachęcająco. Zapowiadają raczej ponury wieczór w teatrze. Jeszcze ten temat … Akcja sztuki toczy się tuż przed wybuchem II wojny światowej, w obozie dla młodzieży pochodzenia niemieckiego, gdzie młodym wpaja się zasady doktryny nazistowskiej. Na szczęście, pomimo smutnego, historycznego podtekstu, tekst Bess Wohl, opowiadający o szczenięcej miłości, jest dużo lżejszy i zabawniejszy niż mogłoby się wydawać. Zaś surowa, stateczna scenografia ze zdjęć promujących przedstawienie, pięknie ożywa na scenie Old Vica za pomocą światła i dźwięku. Ale ten spektakl nie byłby nawet w połowie tak dobry, gdyby nie obsada.

Luke Thallon i Patsy Ferran to powód, dla którego kupiłam bilety bez chwili zastanowienia. Jeśli interesujecie się brytyjskim teatrem, to być może już się z nimi spotkaliście (Thallon wybornie zagrał w Present Laughter z Andrew Scottem [klik], Ferran zagrała główną rolę w Treasure Island pokazywanej przez National Theatre na YouTube). Jedno jest pewne, trzeba te nazwiska zapamiętać, bo wkrótce w teatralnym świecie będą znaczyć bardzo dużo. W Camp Siegfried grają postacie prawie o połowę młodsze od siebie, ale ich młodzieńcza aparycja bez trudu pozwala widzowi uwierzyć, że patrzy na parę niewinnych nastolatków. Do tego jest między nimi niezaprzeczalna chemia, konieczna, by kupić ten obozowy romans. Thallon i Ferran czują się na scenie jak ryby w wodzie, może ich cv jest jeszcze na ten moment dość skromne, ale w Old Vicu oboje udawadniają, że są aktorami kompletnymi, porywającymi publiczność na równi z scenicznymi wyjadaczami ze starszych pololeń.

Szkoda, że Old Vic nie zdecydował się pokazać Camp Siegfried w steamingu ramach cyklu In Camera. Ten kameralny, bardzo inymny spektakl bardzo dobrze poradziłby sobie w domowym zaciszu… No i więcej ludzi na całym świecie, poznałoby talent wschodzących gwiazd brytyjskiej sceny…

***

Nawet nie wiecie, jak bardzo się cieszę, że zdecydowałam się na ten szalenie krótki wyjazd do Londynu po 1,5 roku przerwy (!). Zrobiło mi to bardzo dobrze i oczywiście zaostrzyło apetyt na więcej. Nie wiem, czy powinnam wspominać o planach na przyszłość, bo nie wiadomo, jaka będzie sytuacja u nas w kraju, czy UK zmieni reguły, i tak dalej… ale co tam! Mam nadzieję w listopadzie zobaczyć Hamleta z Cush Jumbo i Adrianem Dunbarem (ten od Jesus, Mary, Joseph And The Wee Donkey z Line of Duty) oraz The Tragedy of Macbeth z Saoirse Ronan. Potem oczywiście Cabaret z Eddiem Redmaynem i Jessie Buckley. I trochę mnie poniosło, ale na przyszłe lato kupiłam bilety na Amy Adams w Glass Menagerie.

Trzymajcie kciuki, by wszystko poszło zgodnie z planem 🙂

(M.)

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s