Betrayal | Harold Pinter Theatre, London

Nie należę do miłośników twórczości Harolda Pintera, choć w ostatnich latach widziałam dwie świetne adpatacje jego dzieł (w kinie – Ziemię niczyją i w Londynie – The Birthday Party). Bilety na Betrayal kupowałam z pewną obawą, że sztuka nie przypadnie mi do gustu. Z drugiej strony trudno było sobie odmówić przyjemności obejrzenia Zawe Ashton, Toma Hiddlestona i Charliego Coxa na jednej scenie. Na szczęście, moje obawy okazały się nieuzasadnione. Dramat Pintera jest dużo bardziej przystępnym tekstem niż zakladałam, a do tego porusza mój ulubiony temat w sztuce, czyli relacje damsko – męskie.

Kluczem do suckcesu londyńskiego Betrayal jest banalnie prosty pomysł: minimum ozdobników, maksimum emocji. Reżyser Jamie Lloyd rezygnuje niemal całkowicie z oprawy muzycznej. Jedynie fragmenty przerobionego hitu Depeche Mode Enjoy the Silence pojawiają się w kilku kluczowych momentach przedstawienia. Nie ma tutaj wymyślnej scenografii – wystarczy obrotowa scena, kilka krzeseł. Historię uwikłanych w miłosny trójąt przyjaciół Lloyd przenosi z lat 70-tych do współczesności, co potwierdzają kostiumy sceniczne. Ale przy tak uniwersalnej opowieści, czas nie ma dla twórcy specjalnego znaczenia. Dlatego nie postarza ani nie odmładza swoich bohaterów, choć akcja dramatu dzieje się na przestrzeni kilku lat. Jedynie z informacji wyświetlanej z projetora wiemy, że co kilka scen przenosimy się o kilka lat wcześniej. Lloyd zachowuje odwróconą chronologię Pintera, co oznacza, że historia zaczyna się od końca pozamałżeńskiego romansu, potem dopiero jest pierwszy pocałunek, pierwszy komplement, pierwsze spotkanie przyszłych kochanków.

Aktorzy nie schodzą ze sceny nawet na chwilę. Choć wszystkie sceny napisane są w formie dialogów dwójki bohaterów (Emma – Jerry, Jerry – Robert, Robert – Emma), to Lloyd celowo pozostawia milczącego bohatera w zasięgu wzroku. Takie rozwiązanie przypomina, że „ten trzeci” zawsze ma wpływ na kształ realcji pozostałych. Z drugiej strony, pozwala aktorom grać w milczeniu te fragmenty tekstu, które nie były przewidziane dla ich postaci.

Betrayal nie da się wystawić z sukcesem bez mocnej obsady, która udźwignie emocjonalny ciężar tekstu. W historii teatru z tym wyzwaniem mierzyło się kilka doskonałych tercetów. Dla przykładu: w Londynie: Kristin Scott Thomas, Douglas Henshall i Ben Miles; w Nowym Jorku: Daniel Craig, Rachel Weisz i Rafe Spall. Jamie Lloyd nie mógł liczyć na lepszą obsadę. Tom Hiddleston ma niesamowitą sceniczną charyzmę. Jego bohater pozuje trochę na bezdusznego drania, który wszystko przyjmuje na chłodno. Czasami ściąga jednak maskę obojętności i pozwoli łzom popłynąć po policzku. W tych krótkich momentach Brytyjczyk błyszczy najmocniej. Jerry w wykonaniu Charliego Coxa cierpi mniej od pozostałych, przyjmuje wszystko lekko i z dystansem. Romans z Emmą jest dla niego miłym wspomnieniem z przeszłości, nie trawi go i nie niszczy od środka jak jego dawną kochankę. Cox ujmuje ciepłem i komicznym wyczuciem. Z kolei Zawe Ashton doskonale oddaje nerwowość swojej bohaterki, uwięzionej między lojalnością wobec męża a niegasnącym pożądaniem wobec jego przyjaciela.

Gdybym przyznawała gwiazdki w mojej recenzji, ta sztuka otrzymałaby maksymalną ilość. Nie ma tu żadnego słabego elementu. Reżyser Jamie Lloyd zna twórczość Pintera jak własną kieszeń. Przez kilka ostatnich miesięcy wystawiał na scenie Harold Pinter Theatre jednoaktówki brytyjskiego dramaturga. Przedstawienia w gwiazdorskiej obsadzie (choć nie takiej, by ściągnąć tłumy również ludzi na co dzień stroniących od teatru, jak to ma miejsce teraz, w przypadku Betrayal) zdobywały uznanie krytyków i publiczności na Tamizą. Ale na finał sezonu w londyńskim teatrze stworzył prawdziwą petardę.

(M.)

Artwork: Charlie Gray

Zdjęcia: Marc Brenner

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s