Przepiękne krajobrazy północnych Włoch w filmie Luci Guadagnino tworzą niezwykle klimatyczną scenografię gorącego romansu, który połączył 17-letniego chłopaka i 24-letniego doktoranta. Timothée Chalamet gra nastolatka o imieniu Elio, który podczas wakacji spędzonych w rodzinnej posiadłości w słonecznej Italii odkrywa swoją seksualność. Armie Hammer wciela się w postać przystojnego doktoranta Olivera, który przez kilka tygodni gości u rodziców chłopaka. W tym uroczym zakątku świata czas płynie wolno i leniwie, na intelektualnych dyskusjach, oraz drobnych przyjemnościach – od kąpieli wodnych i przejażdżek rowerowych, po smakowanie owoców prosto z drzewa. Luca Guadagnino po raz kolejny pokazuje swoją ojczyznę (wcześniej w Jestem miłością i Nienasyceni) tak pięknie i zmysłowo, że ma się ochotę pakować walizki.
Po seansie Tamtych dni, tamtych nocy Luca Guadagnino przejmuje pierwsze miejsce w moim rankingu ulubionych współczesnych włoskich filmowców, wyprzedając nieznacznie Paolo Sorrentino (Wielkie piękno, Młodość, serial Młody papież). Co interesujące, rodacy reżyserów zdecydowanie wolą filmy tego drugiego, a Guadagnino zarzucają, że patrząc na swoją ojczyznę z perspektywy obcokrajowca, powiela stereotypy dotyczące Italii i tworzy „pocztówki dla Amerykanów”. Oczywiście, jego filmy gwarantują wiele wizualnych doznań, ale za pięknymi kadrami malowniczych pejzaży zawsze kryje się coś więcej. W najnowszym filmie reżyser zabiera nas w podróż do krainy własnych wspomnień, beztroskiej młodości i buzujących hormonów. Nieodłączny element obcości w jego obrazach zawsze jest intrygujący. Emma w Jestem miłością jest Rosjanką, która uczy się być Włoszką u boku potężnej mediolańskiej rodzin, a jednocześnie ulega fascynacji młodszym mężczyzną. W Nienasyconych niepokorna artystyczna bohema spędza wakacje na wyspie Pantelleria, niebezpiecznie lawirując między lojalnością wobec obecnego partnera, a sentymentem wobec byłego (lub pokusą spróbowania czegoś nowego). Zaś w Tamte dni tamte noce, amerykański chłopak przebywający z włoską rodziną, zaczyna wsłuchiwać się we własne pragnienia i za nimi podążać. Wygląda to tak, jakby pobyt na włoskiej ziemi pchał bohaterów Guadagnino do odważnych, czasem szalonych czynów. Tutaj kwitnie zakazana miłość.
Zastanawiałam się jak narracja z książki André Acimana (lektura absolutnie cudowna – polecam!) zostanie przełożona na język filmu, zwłaszcza, że w książce narratorem jest nastoletni Elio, który opowiada o swojej fascynacji Oliverem w formie strumienia świadomości. Ku mojemu zaskoczeniu scenarzysta James Ivory zdecydował się zrezygnować z tego urzekającego elementu literackiej bazy. Brak narratora nie zmienił jednak tonu opowieści. Niepewność, obawy i emocje nastolatka czuć w filmie równie mocno, jak w książce. To przede wszystkim zasługa świetnie obsadzonego w głównej roli Chalameta, któremu ten film otworzył właśnie drogę do wielkiej kariery. Znakomity jest również Hammer. Amerykański aktor ma aparycję modela z reklamy perfum, więc fizycznie idealnie nadaje się do roli młodego Boga, który potrafi zawrócić innym w głowie. Początkowo gra aroganckiego ignoranta, który rzuca „Later…”, a potem znika z horyzontu. Przechodzi jednak piękną ekranową metamorfozę, wraz z rodzącym się szczerym uczuciem do młodszego kolegi. W końcu odkrywa swoją miękką i wrażliwą stronę.
Niezwykła jest ekranowa chemia, która łączy odtwórców głównych ról. Wyraźnie czuć namiętność i napięcie między nimi, nawet jeśli reżyser unika rejestrowania miłosnych uniesień młodych kochanków. W zasadzie, można odnieść wrażenie, że dla Guadagnino nie ma znaczenia homoseksualny charakter związku bohaterów, bo opowiedziana tu historia ma bardziej uniwersalne przesłanie. Chodzi bowiem o pokrewieństwo dusz, które szukają bliskości i zrozumienia w drugim człowieku. Można zarzucić włoskiemu twórcy, że zbytnio wszystko wygładza i idealizuje. Ale czy nie właśnie tak wspominamy nasze pierwsze nastoletnie miłości?
(M.)