W Młodości włoskiemu reżyserowi po raz kolejny udaje się uchwycić wielkie piękno. I niech sobie krytycy mówią, że to tylko kicz pod inteligentną przykrywką. Dopóki mieszanka zachwytu i wzruszenia będzie mi towarzyszyć po każdym seansie, dopóty będę się nabierać na ten kicz a la Paolo Sorrentino.
Młodość można uznać za kontynuację oskarowego Wielkie Piękna, w którym główny bohater porzuca olśniewający Rzym na rzecz szwajcarskich stoków. Nie ma już jednak Jepa, bo jego miejsce zajął Fred (Michael Caine) – sędziwa legenda muzyki klasycznej. Ale wytworne alpejskie spa gości znacznie więcej barwnych postaci. Jest tu Mick Boyle (Harvey Keitel), przyjaciel Freda i wielki reżyser pracujący nad swoim filmowym testamentem, Jimmy Tree (Paul Dano) – popularny aktor ubolewający nad cynizmem Hollywood, Brenda Morel (Jane Fonda) – gwiazda filmowa i muza Micka, brytyjska piosenkarka Paloma Faith (we własnej osobie, choć bardziej w wersji pop), córka i jednocześnie asystentka Freda – Lena (Rachel Weisz) i smolący do niej cholewki nieśmiały alpinista, otyły piłkarz (dałam się nabrać, że to prawdziwy Diego Maradonna), olśniewająca miss uniwersum, nastoletnia prostytutka, wysłannik brytyjskiej królowej, a nawet lewitujący mnich.
Młodość podobnie jak film sprzed dwóch lat otwiera muzyczna sekwencja. Tym razem zamiast dyskotekowych rytmów usłyszymy przebój You Got The Love Florence & The Machine w wykonaniu The Retrosettes. Po czym Sorrentino w swoim stylu kilkoma płynnymi ruchami kamery, oprowadzi nas po okolicy – pokaże piękne górskie krajobrazy, luksusowy hotel oraz jego obsługę. Kamera zatrzyma się na hotelowych gościach, którzy zabijają kurortową nudę zażywając kąpieli w basenie, korzystając z luksusowych zabiegów i pocąc się w saunie. Nie ma litości dla nikogo. Pokazuje kuracjuszy w pełnej krasie: pięknych i brzydkich, gładkich i pomarszczonych, młodych i starych.
Początkowo luźno puszczone wątki zaczynają się zaplatać. Mamy szansę dowiedzieć się czegoś więcej o bywalcach szwajcarskiego spa. Osią fabuły jest przyjaźń kompozytora i reżysera. Ten pierwszy poświęcił wszystko dla sztuki, zaniedbując swoją żonę i córkę. Teraz – na emeryturze, wycofuje się z twórczości, odrzuca nawet zaproszenie brytyjskiej królowej. Woli trwonić czas na rozmowach o prostacie i byłych dziewczynach. Jednocześnie musi znosić pretensje córki, która w szwajcarskich górach liże rany po nieudanym związku. Tymczasem jego przyjaciel, Mick wciąż chce tworzyć, bo największy film w jego karierze jeszcze nie powstał. W Davos nad opus magnum pracuje wraz z paczką młodych aktorów i scenarzystów, ale w zasadzie wybiera ich najlepsze pomysły. Projektu nie może jednak ukończyć bez swojej muzy, Brendy, o której sam mówi, że nie przeczytała więcej niż dwie książki w życiu (w tym jedną autobiografię napisaną przez ghostwritera). Ta jednak woli karierę w dobrze płatnej telewizji niż ryzykownym projekcie wybitnego niegdyś reżysera. Tymczasem Jimmy przygotowuje się do kolejnej roli podpatrując kuracjuszy luksusowego ośrodka. Marudzi przy tym, że zepsuł sobie karierę poprzez chwilę słabości (przyjął rolę w filmie o superbohaterze). Można powiedzieć, że Paolo Sorentino obraca się wokół tematów bliskich swojej profesji. Zabawne i odważne, że w Młodości mówi o świecie podróbek, gdy wielu krytyków zarzuca mu podrabianie dawnych mistrzów (Fellini).
Oczywiście sztuka nie jest esencją filmu, jest tylko kluczem do opowiadania o przemijaniu, starzeniu się i pamięci. Choć kluczowa metafora jest trochę banalna, trudno jej odmówić trafności. Sorrentino mówi, że na życie patrzy się jak przez lunetę: gdy patrzysz przez nią w młodości, przyszłość wydaje się taka bliska, gdy na starość – wszystko to, co minęło, zdaje się być absurdalnie daleko.
W porównaniach z Wielkim pięknem najnowszy film Włocha wypada trochę słabiej. Rzymska opowieść miała w sobie ujmujący dystans, dzięki czemu samodzielnie czytaliśmy przesłania i wyciągaliśmy wnioski. W alpejskie odsłonie Paolo Sorrentino jakby nie ufał wystarczająco widzowi. Wskazuje palcem każde zdanie, nad którym należy się zastanowić, wstawiając po każdej mądrej sentencji piękny muzyczny przerywnik.
Kto jednak pragnie nacieszyć oko, na Młodości się nie zawiedzie, tym bardziej, że włoski reżyser znów pracuję z autorem zdjęć do Wielkiego piękna, Lucą Bigazzim. Każde ujęcie jest tu skrupulatnie zaplanowane. Kadry wypełnione są precyzyjnie (np. na pierwszym planie Michael Cainea a w oddali kołyszą się bujane fotele, jakby ktoś przed chwilą z nich zszedł). W zachwycający sposób pokazane są sekwencje grupowych aktywności – marsz kuracjuszy w ręcznikach na zabiegi, rząd ludzi zażywających kąpieli w basenie. Nic też dziwnego, że większość z tych ujęć ozdabia medialne recenzje i publikacje dotyczące produkcji. Wyjęte z filmu i zatrzymane na papierze mogą stanowić odrębne dzieła sztuki. Muzyka w filmie – zarówno klasyczna, jak i pop – stanowi idealne dopełnienie wizualnej strony filmu.
Muzyczna sekwencja zamyka Młodość. Nawet, gdy pojawiają się napisy końcowe nikt nie zrywa się z miejsc. Muzyka kończy filmową opowieść, trzeba pozwolić jej wybrzmieć.