Oliver Lawless to gość, z którym dziewczyny chcą być, a faceci chcą nim być. Dla Dana Landsmana wpisanie go na listę uczestników szkolnego zjazdu to sprawa prestiżu i popularności. Bo niczego bardziej nie pragnie ten życiowy nieudacznik. Andrew Mogel i Jarrad Paul w swoim debiucie reżyserskim The D Train opowiadają słodko- gorzką historię o dorastaniu. Bo dorastać można w każdym wieku, nawet z czterdziestką na karku.
Dan (Jack Black) to typ faceta, z którym zapewne każdy z nas miał kiedyś do czynienia. Bardzo się stara, by wszyscy go lubili, ale zamiast tego skutecznie działa wszystkim na nerwy. Trochę jak upierdliwy przewodniczący klasy – lepiej z nim żyć w zgodzie, ale wspólny wypad na imprezę, to już przesada.
Dan czuje się samotny, niedowartościowany i nieszczęśliwy, choć ma przyzwoitą pracę, miłą żonę Stacey (Kathryn Hahn) i dwójkę dzieci. Zbliżająca się okrągła rocznica ukończenia szkoły, jest dla niego świetną okazją, by udowodnić wszystkim dookoła, że Dan jest cool. Tajną bronią mężczyzny ma być Oliver (James Marsden), niegdyś najpopularniejszy chłopak w szkole, dziś celebryta grywający w kiepskich rekalmówkach. Wykorzystując łatwowierność poczciwego szefa (Jeffrey Tambor), pod pretekstem podpisania lukratywnej umowy, Dan leci do Los Angeles, by przekonać Olivera do udziału w szkolnej imprezie. Jednak w Kalifornii sprawy przybierają niespodziewany obrót.
The D Train to historia dziecka zamkniętego w ciele mężczyzny. Dan, choć ma około 40 lat, wciąż zachowuje się jakby był w szkole średniej. Chce imponować kolegom, chce czuć się ważnym. Zapatrzony w Olivera nie zauważa, gdy staje się karykaturą samego siebie (zmienia styl, zaczyna mówić młodzieżowym slangiem). Przebojowy kumpel to dla Dana ucieleśnienie mężczyzny idealnego. Ma sławę, barwne życie i imponujące znajomości. Dan nie dostrzega w nim człowieka, który – jak każdy inny – ma problemy i gorsze dni.
Jack Black jest mistrzem wewnętrznych przemian swoich bohaterów, bo Dan jest podobny do Berniego z filmu Richarda Linklatera (o filmie Bernie tutaj). Z tą różnicą, że w ostatecznym rozrachunku Danowi metamorfoza wychodzi na dobre. Black wywołuje u widzów dokładnie takie reakcje, jakie powinien wywoływać Dan, gdybyśmy spotkali go na swojej drodze. Najpierw drażni i wkurza, a potem ma się ochotę poklepać go po plecach, mówiąc, że wszystko będzie dobrze. Z niekłamaną przyjemnością ogląda się ich na ekranie Blacka i zabójczo przystojnego Marsdena. Śmiem twierdzić, że to jeden z ciekawszych komediowych tandemów ostatnich miesięcy (no, może przegrywają tylko z Billem Harderem i Kristen Wiig w The Skeleton Twins).
Choć przesłanie filmu nie jest zbyt oryginalne (w końcu dorastanie to najczęściej wałkowany temat w filmach indie), to trzeba uczciwie przyznać, że zanim zobaczymy napisy końcowe, scenarzyści zdążą nas rozbawić do łez, a czasem uda im się nawet nas wzruszyć. Nie wspomnę nawet o twiście, który Mogel i Paul serwują nam w połowie filmu.