Kino, zwłaszcza to spoza mainstreamu, szczególnie upodobało sobie historie o dorastaniu. Bohaterami filmów z nurtu coming-of-age-stories, zwykle są nastolatkowie, którzy albo buntują się przeciwko rodzicom, albo zdobywają pierwsze „dorosłe” doświadczenia miłosne (Cudowne tu i teraz, Królowie Lata). Druga kategoria bohaterów, to ci, którzy stoją u progu dorosłości – skończyli studia, rozpoczynają karierę zawodową i poszukują drugiej połówki, by stworzyć związek na całe życie (Życie nie gryzie, Lola Versus). Ostatnia kategoria, która do tej pory ma najskromniejszą reprezentację w kinematografii, to bohaterowie powyżej 30-tki, przed którymi życie stawia bardzo poważne wymagania, a oni nie czują się na siłach, by je udźwignąć. Niektórzy z nich – pod wpływem innych osób lub pewnych wydarzeń – w końcu przecierają oczy i próbują swoim zachowaniem dorównać metryce. Inni się nie zmieniają. Cóż, wszyscy się starzeją, ale nie wszyscy dorastają.
Will Freeman z Był sobie chłopiec to chyba najbardziej znany przykład chłopca uwięzionego w ciele mężczyzny w dziejach kinematografii. Ale poniżej znajdziecie kilka interesujących bohaterów, którzy mogliby sobie przybić piątkę z Hugh Grantem.

Dan (Jack Black) czuje się samotny, niedowartościowany i nieszczęśliwy, choć ma przyzwoitą pracę, miłą żonę Stacey (Kathryn Hahn) i dwójkę dzieci. Zbliżająca się okrągła rocznica ukończenia szkoły, jest dla niego świetną okazją, by udowodnić wszystkim dookoła, że Dan jest cool. Tajną bronią mężczyzny ma być Oliver (James Marsden), niegdyś najpopularniejszy chłopak w szkole, dziś celebryta grywający w kiepskich rekalmówkach. Wykorzystując łatwowierność poczciwego szefa (Jeffrey Tambor), pod pretekstem podpisania lukratywnej umowy, Dan leci do Los Angeles, by przekonać Olivera do udziału w szkolnej imprezie. Jednak w Kalifornii sprawy przybierają niespodziewany obrót.
The D Train to historia dziecka zamkniętego w ciele mężczyzny. Dan, choć ma około 40 lat, wciąż zachowuje się jakby był w szkole średniej. Chce imponować kolegom, chce czuć się ważnym. Zapatrzony w Olivera nie zauważa, gdy staje się karykaturą samego siebie (zmienia styl, zaczyna mówić młodzieżowym slangiem). Przebojowy kumpel to dla Dana ucieleśnienie mężczyzny idealnego. Ma sławę, barwne życie i imponujące znajomości. Jest tym, kim Dan nigdy nie będzie.
Pragnienie bycia kimś innym okazuje się dla bohatera The D-Train zgubne. Dan nie potrafi docenić tego, co osiągnął w życiu, nie potrafi czerpać radości z życia codziennego. Jednak twórcy filmu pokazują, że nigdy nie jest za późno na zmiany w życiu. Dorastać można w każdym wieku, nawet z 40-tką na karku, tylko, że proces późnego dojrzewania może być bolesny. Choć przesłanie filmu nie jest zbyt oryginalne, to trzeba uczciwie przyznać, że zanim zobaczymy napisy końcowe, scenarzyści zdążą nas rozbawić do łez, a czasem uda im się nawet nas wzruszyć. Nie wspomnę nawet o twiście, który Andrew Mogel i Jarrad Paul serwują nam w połowie filmu.

Temat dojrzewania pod wpływem śmierci rodziców nie jest dla reżysera – Zacha Braffa – niczym nowym. Debiut reżyserski aktora – Powrót do Garden State – z 2004 roku, rozpoczynała wieść o śmierci matki głównego bohatera. Tym razem na starcie dowiadujemy się, że ojciec Aidana jest chory na raka, a lekarze dają mu tylko kilka miesięcy życia. I właśnie wokół tego zbudowana jest cała historia wypełniona życiowymi wskazówkami, typu – chwytaj dzień! czy podążaj za marzeniami!
35 – letni Aidan Bloom (Zach Braff) i jego żona Sarah (Kate Hudson) są rodzicami dwójką dzieci: Grace (Joey King) i Tuckera (Pierce Gagnon). Sarah utrzymuje rodzinę pracą w administracji publicznej, podczas gdy niespełniony aktor Aidan spędza czas na przesłuchaniach i przenoszeniu się w świat dziecięcych marzeń. Kiedy śmiertelnie chory Gabe (Mandy Patinkin), owdowiały ojciec Aidana nie jest już w stanie dłużej płacić za edukację wnuków, mężczyzna postanawia uczyć dzieci w domu. Przygotowany przez ojca program zajęć dla Grace i Tuckera prowadzi każdego z nich do zaskakujących odkryć.

Wyobraź sobie, że pracujesz jako krytyk muzyczny w jednym z ostatnich papierowych wydań czasopisma, a Twój szef mówi ci, że jedyny sposób, żeby pisma nie zamknęli to znalezienie chwytliwego tematu. W końcu tonący brzytwy się chwyta. Gdy okazuje się jednak, że propozycja szefa jest jedną z tych „nie do odrzucenia” zastanawiasz się, czy warto. W takiej właśnie sytuacji znalazła się Ellie Klug (Toni Collette), która dla dobra czasopisma zmuszona jest grzebać w przeszłości pewnego muzyka Matthew Smitha (ponad dekadę temu, u szczytu kariery zaginął bez śladu) i jednocześnie walczyć z bolesnymi wspomnieniami (Matthew był byłym wtedy jej kochankiem). W śledztwo niespodziewanie zostanie zaangażowany przyjaciel Ellie ze szkolnych lat -Charlie (Thomas Haden Church). który nie rozstaje się ze swoją kamerą. W poszukiwaniach zaginionej gwiazdy rocka widzi bowiem okazję na nakręcenie amatorskiego filmu dokumentalnego.
Szczęściarze to zabawny portret kobiety, której trudno dorosnąć. Po nieszczęśliwym związku z Matthew przez wiele lat szuka pocieszenia w szklance whisky, rockowej muzyce i seksie z przygodnymi, młodszymi facetami (zawsze muzykami). Powrót do przeszłości staje się dla niej lekcją życia i pokory. Sprawia, że w przyspieszonym tempie dorasta i mądrzeje. Film lekki, ale z przesłaniem. Warto zobaczyć dla elektryzującego duetu Collette-Church oraz cameo popularnego aktora.

Introwertyczny Jessy Fisher (Josh Radnor) ma 35 lat, żyje w świecie książek, które pochłania pasjami. Własne życie nie wydaje mu się szczególnie inspirujące – kolejny nieudany związek, praca, której nie lubi. Z nostalgią wraca myślami do czasów spędzonych w college’u w małym miasteczku w Ohio. Los daje mu szansę odwiedzenia starych kątów – jego ulubiony profesor odchodzi na emeryturę (Richard Jenkins), a Jesse ma wygłosić przemówienie na pożegnalnej kolacji. Tam poznaje Zibby (Elisabeth Olsen), dziewiętnastoletnią studentkę, początkującą aktorkę w akademickim teatrze i miłośniczkę muzyki klasycznej. Dziewczyna wydaje się zbyt dojrzała na swój wiek, albo to Jessy jest dość infantylny (jest w tym pewnie trochę racji, mężczyzna wygląda jak nastolatek, w tenisówkach, wiecznie rozczochranych włosach i książką w ręce). Nawiązuje się między nimi więź, początkowo oparta na przyjaźni i wspólnych pasjach, dopiero później zmienia się w coś poważniejszego. Jednak wraz ze zmianą statusu ich związku w głowie Jessy’ego rodzi się pytanie, czy nie jest on przypadkiem za stary dla Zibby. Czy 16 lat różnicy to tylko, czy aż 16?
Reżyser, scenarzysta i aktor w jednym – Josh Radnor (powszechnie znany jako Ted z serialu Jak poznałem waszą matkę) ciekawie opowiada o dojrzewaniu w kontekście związku ze znacznie młodszą osobą. Potwierdza tezę, że na starzenie ani fizyczne, ani psychiczne zupełnie nie mamy wpływu. Czasami nawet ciężko jest nam w to uwierzyć, ile wiosen mamy już za sobą (co świetnie potwierdza bohater Jenkinsa, któremu wciąż wydaje się, że ma 19 lat).

Mavis Gary (Charlize Theron) jest ghostwriterką niegdyś modnej, a obecnie dobiegającej końca serii książek dla młodzieży. Mieszka w Minneapolis, w nowoczesnym mieszkaniu. Umawia się na niezobowiązujące randki i najczęściej rano budzi się u boku faceta, którego imienia nawet nie pamięta. Mavis jest znudzona i zmęczona życiem. Z letargu wybudza ją mail ze zdjęciem niemowlaka, którego ojcem jest Buddy Slade (Patrick Wilson) – szkolna miłość Mavis. Zgodnie ze starym jak świat schematem, zakazany owoc nagle staje się niezwykle kuszący. Mavis chce załatwić sprawy po swojemu, co oznacza odbicie Buddy’ego jego prowincjonalnej żonie i wyzwolenie z kieratu pieluch.
Reżyser Jason Reitman i scenarzysta Diablo Cody (twórcy Juno) pozwalają swojej bohaterce ponieść sromotną klęskę i to na oczach znienawidzonego rodzinnego miasteczka. Publicznie upokorzona bohaterka na chwilę zrzuca swoją maskę, pod którą ukrywa paranoje związane z wiekiem i brakiem spełnienia. Czy kompromitacja głównej bohaterki będzie motorem napędowym jej przemiany? Niekoniecznie.