Oni

Pamiętacie urodzinową imprezę Jepa z Wielkiego piękna? To teraz, przemnóżcie tą hipnotyzującą taneczno – muzyczną sekwencję razy dziesięć. Tak często Paolo Sorrentino zabierze nas na szalone przyjęcia w swoim najnowszym dziele – Oni. Właściwie trudno się dziwić. Gdydym zagrała teraz z Wami w grę w skojarzenia. Założę się, że po haśle „Silvio Berlusconi” najczęściej usłyszę „bunga-bunga”. Ale dla włoskiego reżysera zamiłowanie byłego premiera Włoch do nieskrępowanej zabawy w towarzystwie młodych kobiet jest tylko punktem wyjścia historii o mężczyźnie ze słabościami, który konskwentnie buduje swój własny mit, wykorzystując wręcz podręcznikowe metody sprzedaży. Z tym, że on „sprzedaje” marzenia, czarując włoskich obywateli, przekupując przeciwników i wykorzystując ludzką naiwność tych, którzy służąc mu chcą realizować własne cele związane z łatwą kasą i szybką karierą.

Od pochodzącego z Neapolu reżysera moglibyśmy się spodziwać ostrej krytyki Berlusconiego, tymczasem filmowiec traktuje go z pewnego rodzaju czułością. Jakby chciał dotrzeć do duszy polityka, zedrzeć maskę i sprawdzić, co kryje się pod nią. W jednym z wywiadów Sorrentino powiedział, że pracując nad scenariuszem szukał zrozumienia. Chciał pokazać świat pełen problemów, a nie wygranych i przegranych. Pewnie dlatego jego obraz nosi tytuł Oni, a nie On (choć tak w filmie mówią o Berlusconim). To opowieść nie tylko o człowieku u steru władzy, ale również o jego przyjaciołach, sojusznikach i przeciwnikach, o tych, którzy chcieli ogrzać się w jego blasku, a nawet o zwykłych obywatelach. I jest to historia na tyle uniwersalna (twórca nie bawi się w szczegółowe relacjonowanie politycznej zawieruchy we Włoszech w czasach Berlusconiego), że właściwie mogłaby się wydarzyć wszędzie na świecie. Zresztą, jeśli sięgniecie po zagraniczne recenzje obrazu, krytykom dość często przychodzą do głowy skojarzenia z obecnym prezydentem USA.

Interesujące jest jak Sorentino ukazuje swojego bohatera, a właściwie, jak go nie pokazuje. Przez pierwszą godzinę Berlusconi nie pojawia się na ekranie wcale. Za to wszyscy o nim mówią. Wszyscy chcą być w zasięgu jego łaskawego wzroku (i gestu!). Silvio jest postacią mityczną, człowiekiem legendą, wybawieniem dla znudzonych życiem dziewczyn i nadzieją dla cwanych biznesmenów. Do grona tych ostatnich zalicza się Sergio Morra (Riccardo Scamarcio) – obrotny alfons, któremu znudziło się podlizywanie prowincjonalnym politykom. Imprezy? Dziewczyny? Kokaina? Kasa? To już ma. Mężczyźnie marzy się kariera polityczna i awans społeczny, a do tego potrzebny jest On. A znaleźć w centrum zainteresowania człowieka numer 1 we Włoszech nie jest tak łatwo. Z pomocą byłej kochanki polityka – Kiry (Kasia Smutniak), Morra organizuje na Sacylii głośną imprezę z tabunem roznegliżowanch dziewczyn, tuż pod nosem Berlusconiego. Plan idealny. Prawie, bo Sergio nie podejrzewa, że Slivio ma inne sprawy na głowie …

Gdy w końcu zaglądamy w końcu do willi polityka, całkowicie zmienia się ton opowieści. Pulsujące rytmy karnawału nagich ciał ustepują miejsca subtelnym, powolnym kadrom. W pięknej posiadłości, w otoczeniu przyrody, Berlusconi próbuje podnieść się z ostatnich porażek, nie tylko w polityce, ale również w małżeństwie. Nie jest łatwo. Żona bywa oziębła i wyjątkowo odporna na romantyczne gesty męża. Senatorowie, którzy mogą pomóc w powrocie na szczyt władzy, bywają uparci i nieprzejednani. Sorrentino odwleka moment, w którym Sergio i Kira w końcu spotkają się z premierem. Daje nam tym samym mnóstwo czasu na przyjrzenie się politykowi z bliska. Celowo piszę o przyjrzeniu się, nie zaś o poznaniu bohatera. Berlusconi – w kolejnej znakomitej kreacji ulubionego aktora reżysera – Toniego Servillo – od początku do końca pozostaje bowiem zagadką.

Sorrentino uwielbia niejednoznaczne postacie i wręcz rozkoszuje się ukazywaniem sprzeczności ich charakterów (tak było w przypadku Lenny’ego w serialu Młody papież). Silvio bywa wyjątkowo trudny do zaszufladkowania. Z jednej strony jest kochającym i troskliwym mężem, romantykiem śpiewającym ukochanej serenady. Z drugiej strony uwielbia kobiety i nie potrafi im się oprzeć. Im piękniejsza i młodsza, tym lepiej. Seks jest dla niego eliksirem młodości. Berlusconi to twardy facet, którego trudno urazić (sam tak twierdzi). Ale gdy jedna z dziewczyn na przyjęciu niespodziewanie odrzuci jego zaloty, mówiąc mu, że ma oddech starca, Silvio nie będzie w stanie tego przełknąć. To zdanie będzie wierciło dziurę w jego głowie. Bo starość i śmierć to jedyne czego ten człowiek się lęka. I nie oszuka czasu, nawet jeśli na głowie nie widać siwych włosów, ani zmarszczek na podrasowanej twarzy. Wydawałoby się, że łatwiej sklasyfikować Silvia jako złego polityka, o którym spora część Włochów zapewne wolałaby zapomnieć. Jest taka scena w filmie, w której bohater próbuje przekabacić na swoją stronę nieustępliwego senatora, mówi wówczas wprost: Kiedy inni stosują na mnie psychologię, to nie przynosi to żadnych efektów. Kiedy ja stosuję psychologię na innych, licznik zaczyna się kręcić – zarabiam pieniądze (mniej więcej, cytuję z pamięci). Piastując wysokie stanowiska Berlusconi traktuje państwo jak własną firmę, która ma mu przynieść sławę, wpływy i fortunę. A co z dobrem obywateli? Czy ono nie ma dla niego znaczenia? I znowu po seansie trudno wydać jednoznaczną opinię. Sorrentino najpierw pokazuje premiera jako czarusia potrafiącego pięknymi obietnicami zwodzić cały naród (znakomita scena rozmowy telefonicznej z przeciętną „Kowalską”), by po chwili roztrzaskać ten wizerunek w scenie, w której polityk pomaga staruszce poszkodowanej w katastrofie.

W sferze wizualnej Sorrentino pozostaje wierny ukochanej estetyce, czasami nawet bezczelnie kopiuje sprawdzone wcześniej na dużym i małym ekranie chwyty. Zniewalające kadry autrostwa stałego wspópracownika – Luci Bigazziego, bardzo różnorodny podkład muzyczny (który po seansie od razu wylądował na mojej playliście), odrobina surrealizmu, szczypta dowcipu i symbolika – to mieszanka, która niektórych może przyprawiać o mdłości. Ja wciąż nie potrafię przestać się tym zachwycać. Paolo Sorrentino to artysta, który największy kicz i wulgarność potrafi przemienić w małe dzieło sztuki.

Mam tylko jedno zastrzeżenie do najnowszego obrazu Włocha. Otóż, Oni na festiwalach i we Włoszech pokazywany był w dwóch częściach. Do Polski film trafił w skróconej wersji. I czasem odnosi się wrażenie, że coś istotnego przepadło w pokoju montażysty. Film jest długi (2,5 godziny), a niektóre sceny wydają się nadmiernie przeciągnięte. Dynamika i rozłożenie akcentów miejscami szwankuje i podejrzewam, że to efekt przycinania pierwotnej, pełnej wersji. Kiedyś Nimfomanka Larsa von Triera z powodzeniem pokazawana była w dwóch odsłonach, szkoda że i tym razem nie zaryzykowano tej formy dystrybucji. Miłośników kina Sorrentino w naszym kraju przecież nie brakuje.

(M.)

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s