Duet Nicholas Hytner (reżyser) oraz Richard Bean (dramaturg) już raz doprowadzili mnie do bólu przepony w szalonej komedii omyłek Człowiek dwóch szefów. Panowie ponownie połączyli siły, tym razem w sztuce Młody Marks, rozpoczynającej sezon w najnowszym londyńskim teatrze – Bridge Theatre. I choć tym razem nie zwijałam się ze śmiechu w kinowej sali, to jednak cudownie spędziłam niemalże trzy godziny poznając Karla Marksa z zupełnie innej strony. Obfitująca w dowcip i zwroty akcji sztuka z doskonale obsadzonymi aktorami i imponującą scenografią, to wszystko czego mi trzeba było pod koniec ciężkiego tygodnia w pracy.
Karl Marks z pewnością kojarzy nam się wszystkim jako poważny starszy pan z siwymi włosami i gęstą brodą. Gdy poznajemy niemieckiego rewolucjonistę ma potargane ciemne włosy, kilkudniowy zarost i brudne ubranie. W lombardzie za kilka funtów próbuje opchnąć srebrną pamiątkę rodzinną swojej żony. Ale biorą go za złodzieja i Karl musi brać nogi za pas. Przed policją i komornikami ukrywa się w domu (zazwyczaj w regale). Brzmi to jak wymysł bujnej wyobraźni dramaturgów (Bean napisał Młodego Marksa wraz z Clivem Colemanem), ale tak naprawdę wiele z tego, co znalazło się w sztuce wydarzyło się naprawdę.
Po przyjeździe do Londynu (w roku 1849 – akcja dramatu dzieje się rok później) Marks mieszka w skromnym mieszkaniu na Dean Street w Soho wraz z żoną Jenny, służącą Nym i dziećmi. Klepie przysłowiową biedę. Wierzyciele, szpiedzy, konkurencyjne rewolucyjne frakcje, a nawet uwodziciele jego pięknej małżonki otaczają go niczym sępy. Jego małżeństwo wisi na włosku (Jenny w pierwszej scenie pakuje walizki), podobnie jak jego kariera. I choć spływają zlecenia na książki, od miesięcy nie napisał ani słowa, nie pojawia się na spotkaniach Związku. Sfrustrowany, rozgoryczony Karl postanawia zatrudnić się … na kolei. Na szczęście w odwiedziny do rodziny Marksów wpada Friedrich Engels. Sprawy przybierają dobry kurs.
Można żartować, że bez Rory’ego Kinneara nie liczyłby się żaden sezon NT Live. W 2016 roku grał (i zachwycał wokalem) jako Mackie Majcher w Operze za trzy grosze, w 2017 otwierał sezon w Bridge Theatre, a w tym roku zobaczymy go jeszcze w Makbecie. Obsadzenie Brytyjczyka w roli młodego rewolucjonisty było strzałem w dziesiątkę. Jego Marks jest zuchwały, nerwowy i trochę nieokrzesany, ale gdy wygłasza swoje poglądy staje się pewny siebie i charyzmatyczny. Świetnie napisana postać centralna daje aktorowi spore pole do popisu. Kinnear przypomina, że ma doskonałe komediowe wyczucie, ale gdy potrzeba, potrafi zagrać w dramatycznym, poruszającym tonie.
Oliver Chris jako Fryderyk jest znakomitym skrzydłowym, który wspomoże finansowo, doradzi w sprawach sercowych, a czasem nawet zaryzykuje swoją reputację, by pomóc kumplowi w biedzie. W trakcie spektaklu wiele razy usłyszymy wesoły okrzyk – „Engels i Marks! Marks i Engels!”. Patrząc na Chrisa i Kinneara bez trudu uwierzymy w bezinteresowną przyjaźń głównych bohaterów, gdyż chemia między aktorami jest niezaprzeczalna. Jednym słowem, Marks nie mógł liczyć na lepszego Enegelsa, a Engels na lepszego Marksa. Świetnie obsadzone zostały również kobiece role: Nancy Carroll jako Jenny Marks oraz Laura Elphinstone jako Nym. A dramaturgom należą się brawa za to, że nie umniejszyli roli płci pięknej w tworzeniu wielkich ideologii, przypominając, że za każdym sukcesem mężczyzny stoi mądra kobieta.
Reżyser nie tylko zgrabnie dobrał, ale również sprawnie poprowadził aktorski zespół przez tą pełną humoru i zwrotów akcji sztukę. Równe tempo i doskonała dynamika spektaklu powodują, że prawie trzygodzinny spektakl niewiarygodnie szybko. Zachwyca scenografia, która pokazuje złożoną z dachów i kominów panoramę dawnego Londynu. To tutaj będzie wdrapywał się Marks, by ukryć się przed szpiegami, policją i wierzycielami. Dzięki obrotowej scenie akcję sztuki bez trudu udaje się przenieść z szarej ciemnej londyńskiej ulicy do mieszkania Marksów, do siedziby Związku, a nawet do biblioteki Muzeum Brytyjskiego. W tych dwóch ostatnich miejscach nie zawsze bywa bezpiecznie. Tu grzeczna wymiana zdań może przerodzić się w szarpaninę (pięknie wyreżyserowaną przez specjalistkę od ruchu scenicznego).
Nicholas Hytner – reżyser i współzałożyciel Bridge Theatre chciał stworzyć miejsce na kulturalnej mapie Londynu, które swoim przystępnym repertuarem i jakością wystawianych sztuk przyciągnie do teatru tłumy. Artystom mówi, by tworzyli sztuki z myślą o tych, którzy na co dzień stronią od kultury wysokiej. Jeśli Bridge Theatre będzie się tego założenia trzymać (a po Juliuszu Cezarze, którego miałam okazję niedawno oglądać w Londynie, nie mam wątpliwości), możemy liczyć na więcej wyśmienitej rozrywki na najwyższym poziomie.
(M.)