Trudno pisać na blogu o wszystkim na bieżąco – czas nie jest z gumy. A trzeba chodzić do pracy, gotować, spacerować z psem, spać minimum 6 godzin …no i oczywiście śledzić nowości w tv. Stąd zrodził się pomysł na przegląd telewizyjnych świeżynek, zamiast tradycyjnej recenzji (o wszystkim nie byłabym w stanie napisać wyczerpującego wpisu).
W sezonie zimowym byłam trochę ostrożniejsza i bardziej wybredna niż zwykle. Ostatecznie skusiłam się tylko na siedem nowych seriali z dużo bogatszej oferty. Dla kilku z wymienionych poniżej tytułów wystawiam ocenę jeszcze przed końcem sezonu, ale nie sądzę by kolejne epizody zmieniły moją opinię. Niestety, to nie był najlepszy sezon dla wielbicieli produkcji telewizyjnych, wiele z nich zawiodło. Zresztą, spójrzcie na moje oceny (tylko jeden tytuł zdobył 5/5). Mam nadzieję, że zbliżająca się wiosna przyniesie ciekawe premiery.
Mam nadzieję, że ten post będzie dla Was wskazówką, po co sięgać, a co sobie odpuścić. Jeśli macie swoje typy, których nie ujęłam w zestawieniu, dajcie znać. Będę wdzięczna za polecenie. Może jakimś cudem wcisnę w plan dnia.

Serial będący wynikiem współpracy BBC i AMC miał być godnym następcą Nocnego Recepcjonisty. Z tym, że szpiegowską intrygę wyparła historia o wpływowej rosyjskiej mafii, zaś Toma Hiddlestona zastąpił równie dobrze prezentujący się w garniturach – James Norton. McMafia to historia młodego Alexa Godmana, wychowanego w Wielkiej Brytanii syna rosyjskiego bossa mafii, który próbuje odciąć się od interesów swojej rodziny. Ale gdy jest nią żyjąca na obczyźnie rosyjska mafia, sprawa wydaje się dużo bardziej skomplikowana. Przeszłość w końcu go dopada… Logo BBC wystarczy za certyfikat jakości i rzeczywiście serialowi od strony realizatorskiej nie można nic zarzucić. Jest na bogato i z rozmachem. Akcja toczy się nie tylko w Londynie, w którym osiedliła się rodzina Alexa, ale również w Moskwie, Pradze, Tel Awiwie, czy na wybrzeżu francuskim. Wątków jest mnóstwo – od mafijnej walki o wpływy, poprzez handel żywym towarem, po biznes narkotykowy – ale niekiedy wprowadzane są dość chaotycznie, co może sugerować, że twórcy nie panują w pełni nad bogatym scenariuszem. Problemem jest również powolne tempo produkcji oraz słabo dopracowane postaci, z którymi wyraźnie borykają się aktorzy. Utalentowany James Norton miałby duże większe pole do popisu, gdyby scenarzyści nie wyprali jego bohatera z emocji. Trudno zrozumieć Alexa i kibicować mu, gdy nie wiemy do końca, co się kryje za kamienną twarzą i chłodnym spojrzeniem.
Ocena: 3/5

Przyznam uczciwie, że nie zaczytuje się w literaturze spod znaku s-fi i bywam bardzo wybredna wobec filmów i seriali z tego gatunku. Ale gwiazdorska obsada Philip K. Dick’s Electric Dreams mocno do mnie przemawiała: Bryan Cranston (producent serialu), Steve Buscemi, Anna Paquin, Terrence Howard, Janelle Monáe, Timothy Spall, Holliday Grainger, Juno Temple i Richard Madden. Luźno nawiązujące do prozy Philipa K. Dicka odcinki prezentują niezbyt optymistyczne prognozy dotyczące stanu ludzkości i tego, co ją czeka. A ponieważ akcja niemalże całej antologii umiejscowiona została w bliższej lub dalszej przyszłości, nie można uniknąć porównań do Black Mirror. I te niestety wypadają na niekorzyść dla młodszej serii. Przede wszystkim dlatego, że odcinki serialu Neflixa ogląda się z niepokojącym przeczuciem, że to co widzimy na ekranie, może być niedługo częścią naszego życia. Podczas, gdy historie pokazane w serialu Amazona wydają się być wyłącznie fantazją twórców. Nie polecam oglądania Electric Dreams ciurkiem, lepiej zdecydować się na kilka dobrych odcinków (np. Safe and Sound z Maurą Tierney, The Father Thing z Gregiem Kinnearem, Impossible Planet z Geraldine Chaplin).
Ocena: 2/5

Serial wyprodukowany przez angielski Channel 4, a teraz przeniesiony na platformę Netflix, to znakomita połączenie coming-of-age story z kinem drogi w odcinkach. Trzeba przyznać, że czarny humor jest trochę ryzykowny, ale sprawdza się w stu procentach. 17- letni James (świetny Alex Lawther, znany z Black Mirror – odcinek Shut Up and Dance) jest samozwańczym psychopatą. Alyssa (Jessica Barden) to zbuntowana outsiderka. Naiwność głównych bohaterów jest rozbrajająca. On zgrywa rolę twardziela, który zimną krwią załatwi każdego, ona pyskatą małolatę, która lubi seks. Ale maski, które przyjmują w końcu spadną, obnażając ich strach przed światem oraz rozczarowanie względem rodziców (nieobecnych lub obojętnych). Jeśli szukacie nietuzinkowego serialu komediowego, a przy tym nie macie zbyt wiele wolnego czasu, End of the F***ing World będzie jak znalazł. W zaledwie ośmiu 20 -minutowych odcinkach udało się zmieścić kawał fajnej historii, maksimum dowcipu i kilka płyt doskonałej muzyki.
Ocena: 5/5

Drugi sezon American Crime Story bardzo różni się od poprzedniego. Przede wszystkim inna jest narracja. W The People v. O. J. Simpson wkraczając na salę sądową, twórcy bardziej trzymali się faktów. Tutaj mogą puścić wodze fantazji, bo opisują zdarzenia z perspektywy seryjnego zabójcy – Andrew Cunanana, który zanim śmiertelnie postrzelił projektanta mody, pozbawił życia jeszcze czterech innych mężczyzn. I biorąc pod uwagę reakcje uczestników zdarzeń z lat 90-tych (głównie krytyczne uwagi rodziny Versace na temat produkcji Ryana Murphy’ego), chyba pozwalają sobie na dość luźną interpretację. Aktorsko jest wyśmienicie. Objawieniem jest Darren Criss. Aktor znany do tej pory głównie z serialu Glee, ma tak niewinny wygląd, że na castingu powinien zostać od razu skreślony. A jednak, rolę psychopaty zagrał wiarygodnie i intrygująco. Na tyle, że nie traci się zainteresowania postacią, nawet wtedy, gdy historia oddale się od tytułowego wątku, podążając drogą mrocznej przeszłości mordercy. Znakomici są Penelope Cruz i Edgar Ramirez jako rodzeństwo Versace. Na pochwałę zasługuje barokowa stylistyka, teledyskowe najazdy kamery i oczywiście muzyka (wychowałam się na muzyce z lat 90-tych, stąd sentyment). Raz poleci Lisa Stansfield, innym razem Soul II Soul, a w odjechanej scenie erotycznej wybrzmi Easy Lover Philla Collinsa.
Ocena: 4/5

Tu i teraz to serial o amerykańskiej rodzinie z problemami, czyli coś, co telewizja przerabiała na milion sposobów. Ale rodzina Boatwrightów trochę wymyka się schematom. Greg (Tim Robbins) i Audrey (Holly Hunter) mają bowiem jedną biologiczną córkę Kristen – nastolatkę z niską samooceną i buzującymi hormonami. Reszta dorosłych już dzieci jest adoptowana: czarnoskóra Ashley, która zbyt często potrzebuje chwili oddechu od swojego perfekcyjnego męża i córeczki; skośnooki terapeuta Duc, rzekomo żyjący w celibacie oraz Ramon – gej latynoskiego pochodzenia …Wiem, brzmi to trochę tak, jakby scenarzysta (Alan Ball – twórca Sześciu stóp pod ziemią i Czystej krwi) nie mógł się zdecydować, które wątki wybrać, więc wrzucił wszystko do jednego worka. Ale po czterech odcinkach, mogę śmiało powiedzieć, że w tym szaleństwie jest metoda. Wszystkie pomysły zgrabnie układają się w całość. Wzajemne relacje bohaterów są pokazane w interesujących, czasem dowcipnych scenach. Pochwalić należy dobrze napisane dialogi i mocne aktorstwo (Hunter bywa ciekawie irytująca, a Robbins przejmujący).
Ocena: 3/5

Co może być lepsze niż J.K. Simmons? J.K. Simmons razy dwa! Niestety, nawet wspaniale odgrywający podwójną rolę laureat Oscara nie uratuje tego nużącego serialu z mętną fabułą. Aktor wciela się w postać Howarda Silka, podrzędnego trybika w biurokratycznej agencji ONZ, który odkrywa, że agencja, dla której pracuje, strzeże pewnego sekretu – przejścia do równoległego wymiaru. Po drugiej stronie bohater poznaje swojego odpowiednika Prime’a, który jest niczym zły brat bliźniak. Przyznam uczciwie, że miałam wobec serii spore oczekiwania po satysfakcjonującym pierwszym odcinku. Ale po drugim i trzecim epizodzie czułam się przygnieciona pokrętną fabułą oraz niejasnymi poczynania bohaterów i coraz bardziej zmęczona bardzo powolną akcją oraz ponurą stylistyką produkcji. Porzucając Odpowiednika po czwartym odcinku zaoszczędziłam prawie 5 godzin. Przeznaczyłam je na bardziej wciągające tytuły.
Ocena: 1/5

Najnowszy serial wyprodukowany przez BBC2 we współpracy z Netflixem próbuje oddać stan umysłu współczesnej Wielkiej Brytanii. Historia spisana przez wybitnego dramaturga Davida Hare’a (po raz pierwszy pracującego na zlecenie telewizji) zdaje się wytykać palcami instytucje, do których zaufanie powinien mieć przeciętny obywatel. Władza, policja, wojsko, a nawet kościół pojawią się w centrum wydarzeń, gdy pewnej nocy ginie młody dostawca pizzy (dodajmy, syryjski uchodźca). Akcja serialu toczy się w ciągu czterodniowego śledztwa prowadzonego przez oficer Kip Glaspie (świetna Carey Mulligan). W odróżnieniu od wielu brytyjskich serii kryminalnych niewiele wiemy o głównej bohaterce, może poza tym, że za mało śpi i za rzadko bywa w domu, tym bardziej że jest w zaawansowanej ciąży. Hare w czteroodcinkowej serii ma zwyczajnie za mało czasu, by zaprzątać sobie głowę pobocznymi wątkami, skupia się całkowicie na rozwikłaniu całkiem ciekawej, wielowątkowej zagadki.
Ocena: 3/5
(M.)