Amerykanie chcę kogoś pokochać, ale też znienawidzić – mówi bohaterka filmu Jestem najlepsza. Ja, Tonya. Łyżwiarka, która w latach 90-tych stała się czarnym charakterem sportu na miarę O.J. Simpsona, doskonale wie, co to znaczy popaść w niełaskę rodaków. Po przeszło dwóch dekadach – za sprawą filmu Craiga Gillespie – Harding ma szansę opowiedzieć swoją wersję historii. Prawdziwą? Jedyną? Niekoniecznie… gdyż jak ostrzega nas już w zwiastunie produkcji – nie ma uniwersalnej prawdy. Każdy ma własną.
Mogę się założyć, że Tonya Harding – od czasu premiery filmu– to jedno z najczęściej wyszukiwanych haseł w Wikipedii. Dla niewtajemniczonych – krótkie streszczenie wydarzeń, które głośnym echem odbiły się nie tylko na sportowych arenach, ale również w głodnej sensacji światowej prasie.
W styczniu 1994 roku Nancy Kerrigan, łyżwiarka figurowa i główna rywalka Tonyi Harding, została zaatakowana po treningu przez nieznanego napastnika (później okazało się, że był on wynajęty przez byłego męża Harding – Jeffa Gilloolya, i jej ochroniarza, Shawna Eckardta). Uraz spowodowany silnym uderzeniem pałką teleskopową w okolice kolana zmusił łyżwiarkę do wycofania się z krajowych mistrzostw, które wygrała Harding. Następnie obie kobiety pojechały na igrzyska olimpijskie w norweskim Lillehammer. Kerrigan ukończyła olimpiadę ze srebrnym medalem, zaś Harding musiała zadowolić się zaledwie ósmym miejscem. Rywalizację na lodzie podsycały informacje o domniemanym udziale Harding w napaści na koleżankę. Reporterzy z całego świata śledzili każdy krok łyżwiarek, czyniąc z olimpijskiej rywalizacji medialną szopkę. Niebawem Gillooly złożył zeznania obciążające byłą żonę. Harding została skazana za współudział w spisku, zasądzono nadzór kuratorki i wysoką grzywnę. Bardziej dotkliwy okazał się późniejszy wyrok, który pozbawi ją tytułu Mistrzyni Stanów Zjednoczonych z 1994 roku i dożywotnio zakazał udziału w zawodach.
Tyle faktów…
Film, który od kilku miesięcy jest na językach miłośników kina, mógł w ogóle nie powstać. Steven Rogers – scenarzysta, specjalizujący się do tej pory głównie w komediach romantycznych (Kate i Leopold, P.S. Kocham cię) zamierzał bowiem rzucić branżę filmową po klapie ostatniego filmu (Kochajmy się od święta). Ale przypadkowo obejrzał dokument The Price of Gold opowiadający o kulisach łyżwiarskiego skandalu sprzed lat i temat pochłonął go całkowicie. Postanowił zaryzykować w całkiem odmiennym gatunku filmowym. Najpierw Rogers musiał dotrzeć do źródła informacji. Bez trudu odnalazł Tonyę Harding, która przez ostatnie dekady spadła z pozycji gwiazdy sportu do podrzędnej celebrytki, próbującej swoich sił w wrestlingu i boksie. Kobieta, która przez wiele lat milczała na temat wydarzeń z lat 90-tych, bez wahania zgodziła się na obszerny wywiad (Rogers podejrzewa, że to dlatego, że miał już kilka dużych produkcji na swoim koncie, nie był gościem z ulicy, który szukał chwytliwego tematu na film). Ale wersja opowiedziana przez Harding satysfakcjonowała scenarzystę tylko połowicznie. Podjął wysiłek odnalezienia i nakłonienia do zwierzeń byłego męża łyżwiarki – Jeffa Gilloolya. Zdobyte materiały posłużyły Rogersowi jako baza do scenariusza gorzkiej czarnej komedii o bolesnym upadku mistrzyni.
Jestem najlepsza. Ja, Tonya zaczyna się od serii wywiadów z uczestnikami zdarzeń – nie tylko Tonyą i jej byłym mężem, ale również matką łyżwiarki. Ten przekorny styl mockdokumetu, nadaje wydźwięk całej produkcji. Ton lekki, uszczypliwy i zabawny nie zmienia się nawet, gdy scenariusz dotyka poważniejszych tematów. Dla przykładu, w scenach przemocy domowej bohaterowie przerwą akcję, by niespodziewanie rzucić śmieszny komentarz prosto do kamery. Słowne konfrontacje postaci nafaszerowane są obficie komiczną złośliwością i goryczą, zaś ich uczestnicy przedstawieni są bez upiększeń. Tonya Harding pokazana jest jako kobieta nieugięta, opryskliwa, gotowa zrobić wszystko, by osiągnąć cel. Matka LaVona to tyran w spódnicy, Jeff Gillooly jest głupkiem a Shawn Eckardt … musi pochodzić z innej planety. Twórcy nie mają litości dla swoich bohaterów. Bez skrupułów obnażają niedoskonałości ich charakterów, drwią z ich nieporadności. Tylko względem tytułowej postaci wykazują trochę więcej zrozumienia, budując szerszy kontekst jej skomplikowanych relacji rodzinnych i małżeńskich.
Margot Robbie jeszcze nigdy nie była tak dobra. Śmiem twierdzić, że wypada ciekawiej tam, gdzie nie korzysta z atutów swojej urody. Owszem, Martin Scorsese w mainstreamowym Wilku z Wall Street zrobił z niej symbol seksu, ale dopiero w niezależnych produkcjach (począwszy od świetnej roli w Z jak Zachariasz) aktorka udowodniła, że ma do zaoferowania coś znacznie więcej niż piękną buzię. Jako Tonya Harding jest zachwycająca. Płynnym ruchem ślizga się po linii wyznaczającej cienką granicę między uwielbieniem i nienawiścią. Bywa sympatyczna, ale nie za bardzo. Potrafi wzbudzić współczucie i litość, zwłaszcza wtedy, gdy bije ją mąż i obraża ją matka albo gdy odrzuca ją świat, do którego tak bardzo chciałaby należeć. Nie wygląda jak księżniczka Disneya na lodzie, bo sama musi szyć krzykliwe trykoty. Nie ma idealnej amerykańskiej rodziny, która pęka z dumy, gdy ta kręci efektowne piruety na lodzie. I nawet, gdy skoczy potrójnego aksla, to i tak uderzy głową w szklany sufit wysokich wymagań tego elitarnego sportu.
Znakomita jest Allison Janney jako LaVona Golden. Jej bohaterka nie jest typową matką, która piecze pachnące szarlotki na niedzielne popołudnie i dumnie kibicuje na córce trybunach. Owszem, zawiezie pociechę na trening, zapłaci za lekcje, ale nigdy nie powie dziecku dobrego słowa, nie przytuli, nie pocieszy w trudnych chwilach. To „showbiz mum” i dyktator w jednym. Gdy córka oznajmia jej, że wychodzi za mąż za swojego pierwszego chłopaka – Jeffa, ta bez ceregieli skwituje to zdaniem, że z głupkiem się pieprzy, a nie wychodzi za niego za mąż. Ze swoim kwiecistym językiem LaVona byłaby dzisiaj gwiazdą niejednego reality show. Ciekawie wypada również Sebastian Stan jako niegrzeszący inteligencją Jeff Gilooly. Zakochany szaleńczo w swojej żonie, sprawia wrażenie sympatycznego faceta, który nie skrzywdziłby muchy. Ale za zamkniętymi drzwiami zmienia się w potwora.
W całej tej historii brakuje mi tylko jednego elementu – biednej Nancy Kerrigan. Poturbowana łyżwiarka zapewne ma swoją wersję wydarzeń, która mogłaby rzucić ciekawe światło na wydarzenia sprzed lat. Może warto było jej wysłuchać?!
Nie można opowiedzieć historii łyżwiarki figurowej bez kilku tanecznych sekwencji na lodzie. Margot Robbie ciężko trenowała przez trzy miesiące pod okiem znanej choreografki – Sarah Kawahara, która niegdyś pracowała z Nancy Kerrigan. Część trudniejszych elementów wymagała pomocy dublerów, a potrójny aksel – wsparcia speców od CGI, gdyż w całej historii ten piruet wykonało zaledwie 8 łyżwiarek. Sceny na lodowisku przynoszą sporą radość, dzięki energicznemu montażowi i znakomicie użytej muzyce. Twórcy zadbali również o wierne odzwierciedlenie kostiumów i fryzur łyżwiarek z lat 90-tych. Wzrok przyciągają przede wszystkim wyróżniające się na tle innych zawodniczek stroje głównej bohaterki, tak samo odważne i niepokorne jak ona sama.
Cieszę się, że scenariusz filmu nie trafił w ręce dużego studia filmowego. Mógł z tego powstać ckliwy film, który zrobiłby z Tonyi Harding ofiarę swoich czasów, płci i statusu społecznego. Choć w Jestem najlepsza… Craig Gillespie i Steven Rogers przestawiają okoliczności łagodzące, to jednak nie próbują w żaden sposób oczyścić swojej bohaterki z zarzutów. Co więcej, pomimo odważnego i prześmiewczego tonu narracji, udaje im się zachować dystans do postaci i jej czynów. To nam twórcy pozwalają zdecydować czy polubimy czy znienawidzimy Tonyę. To my wybierzemy w czyją prawdę uwierzymy.
(M.)