Wieczór Trzech Króli (NT Live)

Wystarczy spojrzeć na materiały promocyjne Wieczoru Trzech Króli, by znaleźć klucz do interpretacji spektaklu wyreżyserowanego przez Simona Godwina. Reżyser nie tylko awansuje Malvolia na główną postać sztuki, ale również bawi się tożsamością szekspirowskiego bohatera. Tym samym spektakl wystawiany w Olivier Theatre zyskuje nie tylko gwiazdę w postaci znakomitej aktorki – Tamsin Greig, ale również współczesny kontekst.

Kilka stuleci temu drugoplanowa postać Malvolia – zarządcy – purytanina z przewiązanymi na krzyż podwiązkami była niezwykle popularna i potrafiła przyciągać ludzi do teatru. Dla przykładu – w XVII wieku był on ulubieńcem publiczności, gdyż stanowił kąśliwą odpowiedzieć na purytańskie próby zwalczania teatru jako „świątyni diabła”. Potem Malvolio tułał się na drugim planie sceny. Musiały minąć stulecia, by jego potencjał ponownie zaczęli dostrzegać twórcy teatralni. Dzięki Simonowi Godwinowi Malvolio znów staje w świetle reflektorów. Jego (a właściwie – jej) postać nie jest już ciętą ripostą na polityczno-społeczne niepokoje, a próbuje być komentarzem do zmian zachodzących we współczesnym społeczeństwie.

Wieczorze trzech króli, albo co chcecie Shakespeare zabiera nas do tajemniczej krainy o nazwie Iliria. Tam własnie rozbija się statek z Violą i jej bratem bliźniakiem, Sebastianem. Los rozdziela rodzeństwo, ona trafia w okolice miasta, on gdzieś w niedostępnej części wyspy. Viola, aby przetrwać i odnaleźć brata postanawia przebrać się za mężczyznę i wkroczyć na nieznany teren. Trafia na służbę do księcia Orsino, w którym zaczyna się zakochiwać. Jednak książę zaleca się do pięknej i niedostępnej damy Olivii, ale tej niespodziewanie wpada w oko jego służący. Tymczasem zarządca na dworze Olivii – Malvolio dostaje list, w którym jego pani wyznaje mu miłość …

Shakespeare jak zwykle serwuje komedię pomyłek na najwyższym poziomie. A reżyser londyńskiego przedstawienia jeszcze komplikuje sprawę, bawiąc się zamianą płci postaci i ich seksualnością. Oprócz Malvolia, genderowa zmiana dotyka również Fabia (w tej roli aktorka Imogen Doel) i błazna Feste (Doon Mackichan). Bohaterowie tej samej płci często głęboko zaglądają sobie w oczy i trochę zbyt długo podtrzymują przyjacielskie uściski, a wieczorami szukają przygód w osobliwym klubie o nazwie The Elephant, w którym gwiazdą sceny jest drag-queen. Choć zabawa z tożsamością bohaterów trwa na całego, Godwin nie szarżuje. Nie ma bowiem żadnej innej klasycznej sztuki, która znosiłaby ingerencję w płeć i orientację postaci tak dobrze, jak ta komedia Shakespeare’a o podwójnej tożsamości.

Świetnie obsadzony zespół aktorski National Theatre tworzy galerię osobliwych postaci. Ulubienicą publiczności jest Tamsin Greig w roli Malvolia. Z początku jest to zarozumiała, pyszałkowata służąca, która patrzy na wszystkich z pogardą. Jej prosty minimalistyczny strój zdradzają zamiłowanie do porządku i dyscypliny. Nigdy się nie uśmiecha, nawet najzabawniejsze kwestie wypowiada z niesamowitą powagą. Po otrzymaniu tajemniczego listu, w którym jej pracodawczyni zdradza swoje uczucia, Malvolio przechodzi metamorfozę. Usta wykrzywiają się w nieustannym uśmiechu, a odważne stroje proszą o atencję. Gdy jednak wyjdzie na jaw, że list jest tylko głupim żartem, poniżona Malvolio skuli ogon niczym pies. Będzie potulna i pokorna. Zasłuży nawet na odrobinę litości i sympatii widza. Tercet egzotyczny tworzą spiskujący wrogowie Malvolio – pijaczyna sir Toby (Tim McMullan), durnowaty Sir Andrew Aguecheek (Daniel Rigby) cierpiący na zespół niespokojnych stóp (jego nogi odziane w czerwone podkolanówki nieustannie pląsają) i chyba jedyny rozsądny w tym gronie Fabio (wspomniana wcześniej Imogen Doel). Oliver Chris z powodzeniem wciela się w postać księcia – playboya, który lubi się popisywać przed damą. Pod dom ukochanej podjedzie kabrioletem w asyście muzyków, z pluszowym miśkiem w jednej ręce i bukietem kwiatów w drugiej. To typ Piotrusia Pana, który zachowuje się jak gówniarz, choć 40 lat na karku. Wierność i stałość w uczuciach nie jest jego mocną stroną, gdy nie wyjdzie z jedną (Olivia) szybko znajdzie pocieszenie w ramionach drugiej (Viola). Phoebe Fox wypada uroczo jako Olivia, która po śmierci brata zamyka się przed światem. Niespodziewanie ulega fascynacji tajemniczym mężczyzną i całkowicie traci dla niego głowę. Tamara Lawrance jako Viola z wdziękiem lawiruje w tym osobliwym miłosnym trójkącie.

Ogromna przestrzeń Oliver Theatre robi wrażenie i daje niezwykłe możliwości scenograficzne (o czym mogliśmy przekonać się oglądając poprzednie przedstawienia, między innymi: Operę za trzy grosze czy Frankesteina). Tu bez trudu przejadą rowery i motory, a nawet zaparkuje kabriolet księcia Orsino. Każda zmiana scenografii dzieje się sprawnie i szybko, przy akompaniamencie muzyki granej na żywo. Wygląda to tak, jakby ktoś przekładał strony wielkiej książki wykonanej w technice pop-upu. Z każdym ruchem obrotowej sceny wyskakuje nowy świat. Historia rozpoczyna się na szalejącym morzu, potem przenosi nas do szpitala, następnie na dwór z fontanną i starannie przyciętymi krzewami, na przyjęcie urodzinowe księcia, na taras z basenem, na szaloną imprezę w The Elephant, czy ponurego lochu, w którym przetrzymują Malvolia.

W Wieczorze Trzech Króli, który możemy oglądać również na ekranach polskich kin, jest przekornie, dowcipnie i pomysłowo. To trzy godziny zabawy na najwyższym poziomie. Brakuje jednak kropki nad „i”. Simon Godwin woli dawać publiczności powody do śmiechu niż zachęcać ją do refleksji. W ten sposób londyńska inscenizacja najpopularniejszej komedii Shakespeare’a staje doskonałą rozrywką dla mas, ale jednocześnie (zbyt) cichym głosem w dialogu teatru z otaczającym światem.

 

Dodaj komentarz