Gdy parę miesięcy temu przeczytałam informację, że HBO przeniesie na ekran historię Bernarda Madoffa, pomyślałam, że powstanie film w stylu The Big Short. Spodziewałam się, że reżyser Barry Levinson – podobnie jak wcześniej Adam McKay – spróbują odsłonić kulisy największego przekrętu finansowego na świecie. Powróci do roku 2008, gdy Bernard Madoff, szanowany biznesmen, przewodniczący rady nadzorczej giełdy NASDAQ i prezes spółki Bernard Madoff Investments Securities LLC. został aresztowany przez FBI, a pół roku później skazany na 150 lat więzienia za stworzenie piramidy finansowej. Przyznacie sami, że opowieść o tym jak jeden człowiek oszukał 13,5 tys. indywidualnych inwestorów i organizacji to idealny temat na scenariusz filmowy. Ale twórcy Arcyoszusta niezbyt chętnie zaglądają do firmowych biurowców czy na biznesowe przyjęcia, wolą skierować oko kamery w zupełnie inną stronę. Bo to za drzwiami luksusowego apartamentu Madoffa i w domach jego synów rozgrywają się najtragiczniejsze wydarzenia.
Narracja w filmie Levinsona prowadzona jest dwutorowo. Pojawiają się fragmenty rozmowy, jaką dziennikarka Diana B. Henriques przeprowadziła z finansistą w więzieniu (autorka głośnej książki The Wizard of Lies: Bernie Madoff and the Death of Trust, która posłużyła za bazę dla scenariusza filmowego, gra samą siebie) oraz liczne retrospekcje, ukazujące zarówno kulisy oszustwa, jaki i życie rodzinne Madoffów – przed i po ujawnieniu prawdy. Trzeba przyznać, że ta zabawa osią czasu początkowo wprowadza spory chaos narracyjny, ale ostatecznie układa się w spójną, wciągającą całość. Daje też ciekawy wgląd w psychikę głównego bohatera, któremu twórcy pozwalają odnieść się do wydarzeń z pewnym dystansem i – chciałoby się dopowiedzieć, że ze skruchą – ale tego od Bernarda Madoffa się nie spodziewajmy.
Gdy finansowy przekręt wyszedł na jaw, amerykańskie media opisywały Madoffa jako potwora czy diabła. Jednak w Arcyoszuście Levinson nie zagląda w oczy diabłu. Próbuje dostrzec w bohaterze człowieka, a przede wszystkim męża i ojca. Perspektywa obrana przez reżysera w żadnym wypadku nie jest próbą rozgrzeszenia finansisty, a przedstawione w filmie losy rodziny nie można przyjąć jako kryteria łagodzące.
Zaletą Arcyoszusta są dopracowane postacie. Zespół scenarzystów (Sam Levinson, Samuel Baum, John Burnham Schwartz) postarał się o stworzenie wnikliwych portretów, a dobrany zespół aktorski dał bohaterom dusze. Najciekawszą postacią filmu jest Madoff (Robert De Niro w znakomitej formie), bo budzi sprzeczne uczucia. Twierdzi, że nie mówiąc rodzinie o swojej przestępczej działalności, chronił ją. A przecież – co trafnie zauważa dziennikarka – narażał ją na niebezpieczeństwo. W sali sądowej przeprasza swoje ofiary, ale w więzieniu powie dosadnie, że ma gdzieś pokrzywdzonych, bo woził się z nimi przez 20 lat. De Niro potrafi pokazać to wewnętrzne rozdarcie bohatera pomiędzy bezwzględnym biznesmenem, który nie cofnie się przed niczym, by zbudować swoją potęgę, a mającym resztki uczuć do rodziny ojcem i mężem. Dwukrotny zdobywca Oscara gra subtelnie. Jest prawdziwy, wielowymiarowy i ciekawy. Budzi strach i odrazę, ale jednocześnie potrafi fascynować. Świetną kreację aktorską tworzy również dawno niewidziana Michelle Pfeiffer. Aktorka wciela się w postać Ruth Madoff, żony biznesmena, która traci grunt pod nogami po wyjściu na jaw przekrętów męża. Całe życie była po prostu żoną bogacza, nie musiała budować własnej pozycji, nazwiska, czy kariery. Teraz została z niczym. Alessandro Nivola i Nathan Darrow z powodzeniem wcielają się w role zaszczutych przez media i społeczeństwo synów Madoffa. Prawda o przestępczej działalności ojca (twórcy stawiają tezę, że nic o niej nie wiedzieli) okazała się dla nich nie tylko bardzo bolesna, ale również zgubna.
Nastawiałam się na wykład z ekonomii, a dostałam grecką tragedię na miarę współczesnych czasów. Może i Was zaskoczy Arcyoszust. Skuście się na seans w HBO.