Król Artur: Legenda miecza

Guy Ritchie w Sherlocku Holmesie pokazał, że każdą historię potrafi przerobić na swój niepowtarzalny łobuzerski styl. Szkoda, że nie pozostaje mu wierny całkowicie w najnowszej produkcji. Może na niewinny flirt z inną konwencją, można by było przymknąć oko. Ale w Królu Arturze … brytyjski reżyser w wielu momentach daje upust swojej fascynacji kinem spod znaku superbohaterów i efektów specjalnych. Pod koniec seansu widz może zapomnieć, że przyszedł na film twórcy Przekrętu, bo zamiast ukochanych gangsterskich potyczek, dostaje sceny wycięte z gier komputerowych.

Pomimo komputerowego efeciarstwa, oglądanie Króla Artura przynosi sporo satysfakcji. Godna podziwu jest swoboda twórców w podejściu do klasycznej legendy, którzy wycinają, upraszczają, remiksują, by stworzyć ciekawą fabularnie historię. Oczywiście, pozostawiają ważne elementy: magiczny miecz tkwiący w kamieniu, dziedzica tronu, Panią Jeziora, Mordreda, Merlina, a nawet okrągły stół. Mieszkający w Londinium Artur (Charlie Hunnam) to postać wyjęta z Porachunków – bezczelny, pewny siebie i cwany chłopak, który wraz z kumplami potrafi zaprowadzić porządek na dzielni (i nieźle przy tym zarobić). Pewnego dnia odkryje, że pisany jest mu inny los. Okaże się bowiem, że jest synem zgładzonego przez laty króla Uthera (Eric Bana), dziedzicem tronu i władcą legendarnego miecza Excalibura. Wkrótce zmierzy się ze swoim demonicznym wujem Vortigernem (Jude Law)… Legenda o Excaliburze jest dla twórców punktem wyjścia dla głębszych rozważań na temat władzy. Prowadzą je ciekawie z iście szekspirowskim zacięciem i kompletną charakterystyką zarówno dobrych, jak i złych bohaterów. Jedyne, czego im się nie udało, to wprowadzić w ten męski świat więcej kobiecego pierwiastka. Żeńskie postacie zostają tu albo niewystarczająco wykorzystane (Astrid Bergès-Frisbey jako Mag), albo pomijane (Annabelle Wallis jako Maggie).

Świetnie wyważona historia pozwala zabłysnąć zarówno „dobremu” Charliemu Hunnamowi i „złemu” Jude’owi Law. Ten pierwszy świetnie wypada jako czarujący, zadziorny łobuz, który chętnie robi użytek ze swoich imponujących mięśni, drugi potwierdza swoją ekranową charyzmę. Zaskakujące jest jak dobrze, te dwa zupełnie różne światy, z których wywodzą się bohaterowie ze sobą współgrają. Szkoda, że nie uszanowali tego twórcy i finałowe starcie dobra i zła postanowili przesadnie okrasić efektami specjalnymi.

Guy Ritchie z legendy o królu Arturze robi średniowieczny film gangsterski. Sporo w nim znajomych chwytów z poprzednich filmów reżysera: dynamiczny montaż, niespokojna kamera, efektowne teledyskowe sekwencje (odnoszące się do dzieciństwa Artura czy jego wyprawy do Czarnych Ziem) i oczywiście świetny dobór muzycznego tła.

Gdyby Brytyjczyk pozostał przy tym, co do tej pory przynosiło mu uwielbienie publiczności i krytyków, byłaby piątka, albo szóstka. Jest naciągana czwórka…

 

Jeden Komentarz Dodaj własny

  1. Bardzo fajnie została przedstawiona historia Artura, kiedy był młody – szybko, dynamicznie, bez zbędnych słów. Ta scena, a raczej migawka scen, chyba najbardziej przykuła moją uwagę 🙂 Pozdrawiam!

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s