Ulubiony motyw amerykańskiej kultury, w tym kinematografii – zabójstwo prezydenta Johna F. Kennedy’ego z 1963 roku – powraca w wielkim stylu w filmie Jackie, chilijskiego reżysera, Pablo Larraína. Choć tytuł filmu może podpowiadać, że to biografia najsłynniejszej pierwszej damy USA, to jednak latynoski filmowiec nie nakręcił biografii w pełnym tego słowa znaczeniu. Skupiając się wyłącznie na niewielkim wycinku z życiorysu pani Kennedy, zaproponował całkiem odmienną optykę. I to właśnie ta perspektywa w połączeniu ze znakomitą, choć bardzo stonowaną kreacją aktorską Natalie Portman, decydują o sukcesie filmu, który kilka miesięcy temu stał się ulubieńcem prestiżowych festiwali, a obecnie stałym elementem nominacji do najważniejszych nagród branżowych.
Wszystko zaczęło się scenariusza, którego pierwsza wersja powstała w zaledwie 3 tygodnie. Scenarzysta Noah Oppenheima pracował wówczas nad reality show w Los Angeles, a w wolnej chwili dawał upust swojej fascynacji rodziną Kennedych pisząc historię kobiety, która przyczyniła się do stworzenia amerykańskiej legendy. Scenariusz szybko trafił w ręce Darrena Aronofsky’ego, który żywo zainteresował się tematem. Początkowo reżyser Requiem dla snu planował zasiąść w fotelu reżysera, a w roli głównej widział Natalie Portman, z którą współpracował niedawno na planie Czarnego łabędzia. Gdy jednak utalentowana aktorka znalazła się na pokładzie, Aronofsky niespodziewanie opuścił statek, obiecując jednak, że znajdzie kogoś, kto nie poprowadzi tego projektu na mieliznę. Zastępcę znalazł w 2015 roku na festiwalu w Berlinie, po tym jak Pablo Larraín zdobył Srebrnego Niedźwiedzia za obraz El Club (Aronofsky był wówczas w jury konkursu). Pochodzący z Santiago reżyser przyjął nowe filmowe wyzwanie, choć targały nim poważne wątpliwości – bo co Chilijczyk może powiedzieć o tym ważnym wątku w historii USA? Dzisiaj można z ulgą powiedzieć, że zaangażowanie Larraín to była dobra decyzja. Ten temat i te postaci wymagały chłodnego, zdystansowanego spojrzenia kogoś z zewnątrz.
Motywem przewijającym się w filmie, a zarazem kluczem do zrozumienia zaproponowanej przez Oppenheima i Larraína interpretacji są słowa z finałowego song z musicalu Camelot o królu Arturze i jego żonie Ginewrze: Zapamiętajcie, że było takie miejsce: zamek Camelot – zapamiętajcie ten świetlisty moment. W tydzień po zamachu w Dallas Jacqueline Kennedy zaprosiła dziennikarza magazynu Life i udzielił słynnego wywiadu, w którym porównała Biały Dom do zamku Camelot, a swego męża do bohatera musicalu. To był jeden z kluczowych momentów skrupulatnego budowania mitu męża i rodziny Kennedych.
Scenarzyście zależało na tym, by pokazać pierwszą damę od innej strony. Nie jako ikonę stylu i piękny dodatek do męża, ale jako kobietę zaradną, dbającą o interesy rodziny, a przede wszystkim z polityczną intuicją. Dlatego mocno ograniczył czas i przestrzeń wydarzeń. Akcję umieścił w Dallas, w którym doszło do zamachu, Waszyngtonie, gdzie trwały przygotowania do pogrzebu i sięgnął nie dalej niż do 29 listopada 1963 roku, gdy w Hyannisport wdowa po prezydencie udzieliła wspomnianego wcześniej wywiadu.
W filmie dziennikarza pozbawiono nazwiska, ale jego postać wzorowana jest na Theodorze H. White, którego pani Kennedy pieczołowicie wybrała jako sekretarza jej misji. Redaktor nie jest dla niej równorzędnym partnerem do rozmowy, jest wykonawcą jej poleceń. Doskonale widać to na ekranie, gdy kobieta przez cały czas kontroluje przebieg dyskusji, a nawet poprawia notatki rozmówcy. Gdy w napływie emocji zdobywa się na szczere wyznania i ludzkie odruchy, od razu zaznacza, że to nie pójdzie do druku. W czasie rozmowy odpala papieros za papierosem, ale White’owi mówi prosto w oczy, że pierwsza dama nie pali. Kennedy doskonale rozumie, że w świecie, w którym się obraca nie może pokazywać prawdziwej twarzy, nie może zdradzać emocji. Dlatego skrupulatnie buduje swój wizerunek, rozumiejąc rolę jaką pełnią w tym media. Mówi, że: ludzie wierzą w bajki. A postaci, o których czytamy stają się prawdziwsze od ludzi wokół nas.
Pablo Larraín, który w swoich filmach do tej pory portretował głównie mężczyzn, przyznaje w wywiadach, że obawiał się nakręcić film o kobiecie. Musiał dobrze zrozumieć swoją bohaterkę, by pokazać jej działania z właściwą wrażliwością. Choć dotknęła ją niewyobrażalna osobista tragedia, to jej działania musiały sprostać pełnionej funkcji i oczekiwaniom. Co więcej, musiała dźwigać na własnych ramionach ciężar smutku i żalu amerykańskiego narodu i to na oczach całego świata. Myślę, że reżyserowi udało się pokazać tą wyjątkową sytuację w jakiej znalazła się bohaterka filmu. Pełniona funkcja i obowiązki względem rodziny i jej spuścizny musiały stłumić jej wewnętrzny ból – przynajmniej za dnia, gdy znajdowała się w zasięgu kamer, aparatów i wścibskich oczu. Pod osłoną nocy mogła słuchać na głos ulubionych musicali, palić papierosy, przemierzać korytarze Białego Domu i przymierzać sukienki w poszukiwaniu własnej tożsamości. Bo skoro nie była już żoną, ani pierwszą damą to jaka miała być jej rola na świecie?
Oczywiście reżyserskie wysiłki poszłyby na marne, gdyby nie doskonały casting. Natalie Portman bez trudu udźwignęła cały ciężar sprzeczności, na których zbudowana jest postać Jackie Kennedy. Jest konkretna, stonowana, wręcz chłodna w momentach, których wymaga od niej pełniona funkcja. W nielicznych momentach, gdy może sobie pozwolić, by być sobą (z dziećmi, pracownicą Nancy) jest niezwykle ciepła i przyjemna. Portman pokazała wewnętrzną przemianę bohaterki, od przerażonej żony, która z twarzy zmywa krew męża, po odważną, stanowczą kobietę, która dojrzewa do decyzji, by z pogrzebu prezydenta uczynić wielki spektakl. Zdumiewający jest efekt pracy, którą aktorka wykonała pracując nad głosem i mimiką. Portman przygotowując się do roli oglądała dostępne filmy i wywiady oraz pracowała z trenerem nad miękkim, ciepłym głosem Jackie. Choć muszę uczciwe przyznać, że w trakcie seansu w jednym momencie bardzo mi ta zmiana przeszkadzała – mam na myśli fragmenty stylizowane na film, w którym pierwsza dama oprowadzała dziennikarzy po Białym Domu. Jednak w trakcie pisania recenzji dotarłam do do nagrania z 1961 roku i okazało się, że Portman idealnie skopiowała sposób mówienia, ton i ekspresję bohaterki. Nie pozostaje mi nic innego, niż oddalić zarzuty.
Nie będzie przesadą jeśli powiem, że powodzenie tego filmu w kontekście gry aktorskiej w 90 procentach zależało od Natalie Portman. Reszta obsady jest tu tylko dodatkiem, ale mimo wszystko przyjemnie ogląda się w tych kilku scenach zmarłego przed kilkoma dniami John Hurta w roli księdza, Petera Sarsgaarda jako brata prezydenta, Gretę Gerwig w roli urzędniczki Białego Domu oraz Billy’ego Crudupa jako dziennikarza.
Jackie Kennedy zapisała się w świadomości wielu jako ikona stylu i ambasadorka elegancji. Ten film nie byłby kompletny bez odpowiedniej stylizacji. O odtworzenie kultowej garderoby pani prezydentowej zadbała Francuzka Madeline Fontaine, która wcześniej pracowała na planie: Yves Saint Laurent oraz Amélie. W Jackie Natalie Portman wystąpiła w sumie w 10 kreacjach (nie licząc te które przymierza jedną po drugiej w scenie w Białym Domu), wśród nich znalazł się kultowy czerwony kostium z wełny od Diora, czy słynny różowy komplet od Chanel, który kobieta miała na sobie w dniu zabójstwa. Zespół pracujący nad garderobą bohaterki miał pełne ręce roboty i tylko 10 tygodni na wykonanie zadania – sporo czasu zabrał research i przeglądanie archiwów filmowych i prasowych, kostiumy przygotowywano w kilku kopiach, wybrane materiały i kolory musiały przejść testy na kamerze, czasem okazywało się, że jakiś drobny element garderoby sprawiał problem (np. guziki na różowym kostiumie, które ostatecznie dostarczył dom mody Chanel). Olśniewający efekt ciężkiej pracy Fontaine i jej zespołu można podziwiać na ekranie. Szczerze kibicuje Jackie w wyścigu o Oscara za najlepsze kostiumy. Na uwagę zasługują również zdjęcia. Nie tylko chodzi o zaproponowaną różnorodność (część ujęć stylizowana jest na stare filmy), ale również o intymność, którą operator Stéphane Fontaine buduje z aktorami, a zwłaszcza z Natalie Portman. Kamera ciągle jest blisko, śledzi każdy ruch i emocje bohaterki. Żałobna, niepokojąca muzyka brytyjskiej kompozytorki, Mici Levi (Pod skórą) zgrabnie scala fabularną i wizualną część filmu w całość.
W Jackie Pablo Larraín nie stara się forsować żadnej wizji tytułowej postaci, raczej chłodno przedstawia fakty, dorzucając niezbędne wątki i konteksty. Spogląda swojej bohaterce głęboko w oczy, tak abyśmy mogli zajrzeć w jej duszę.