Yves Saint Laurent

Yves Saint Laurent w latach sześćdziesiątych był dla świata mody, tym kim dla świata rozrywki byli chociażby the Beatles. I choć przyglądając się osobie Laurenta trudno w to uwierzyć, to jednak ten młody introwertyk miał nie tylko dar przewidywania kobiecych potrzeb, ale także żyłkę ryzykanta, a swoimi pomysłami przyczynił się do rewolucji obyczajowej. Bo, to na co nie wpadł Dior ani Coco Chanel całkiem naturalnie przyszło do głowy najmłodszemu w branży. Gdy kolejna sukienka okazała się zbyt nudna, ubrał kobiety w spodnie!

Po takiej zapowiedzi można by się spodziewać się, że nakręcenie biografii jednego z najsłynniejszych projektantów mody to bułka z masłem. Tak też pomyślał Jalil Lespert. Na dodatek kusiły pikantne szczegóły z życia Laurenta (homoseksualizm, problemy natury psychicznej, seks i narkotyki). Niestety, zbyt zachłanne podejście do tematu i próba zamknięcia w niecałych dwóch godzinach niemalże 50 lat z życia projektanta nie mogła się powieść. Zamiast historii podszytej wielkim talentem i głębokiej analizy psychologicznej otrzymujemy kolejną nijaką i mdłą laurkę (trzy lata temu w podobnym tonie o Laurence mówił dokument Szalona miłość). Można było to jednak przewidzieć, skoro Lespert całość filmu zmuszony był konsultować z Pierrem Bergé, życiowym partnerem, właścicielem wszelkich praw, a przede wszystkim obrońcą dobrego imienia projektanta.

Yves Saint Laurent ma niewiele ponad 20 lat, gdy trafia do domu mody Diora, a po jego śmierci, jako najmłodszy dyrektor artystyczny obejmuje stanowisko. Głowa młodzieńca jest pełna pomysłów, ale strach przed porażką i introwertyczna natura nie są sprzymierzeńcami. Po pierwszych sukcesach zostaje ochrzczony cudownym dzieckiem mody, a jego pokazy cieszą uznaniem wśród krytyków i pasjonatów mody. Właśnie podczas jednego z pokazów poznaje Pierre’a Bergé’a – przyszłego kochanka, partnera w życiu i interesach. Gdy sukces i miłość kwitną – na młodego Laurenta jak grom z jasnego nieba spada wiadomość o powołaniu do wojska. Wtedy to dają się we znaki problemy natury psychologicznej – projektant trafia do wojska na krótko, by potem wiele miesięcy spędzić w szpitalu leczony psychiatrycznie. Fotel dyrektora domu mody Diora nie jest już dla niego. To, co pozostało z poprzedniego, lepszego życia to miłość i oddanie. To Bergé powoduje, że Laurent znów zaczyna wierzyć w siebie. Wspólnie otwierają pierwszy dom mody (tym razem pod szyldem YSL), ponownie trafiają w łaski krytyków i bogatych kobiet, które noszą nie tylko sukienki, ale wprowadzone przez niego do damskiej mody spodnie.

Jalil Lespert w zasadzie nie opowiada niczego, czego byśmy wcześniej o Laurent nie wiedzieli. Na dodatek jest dość zachowawczy, co niestety nie wpływa korzystnie na ocenę filmu. Aż trudno uwierzyć w to, że mając na warsztacie taki ciekawy psychologiczny przypadek nie zechciał (bądź nie mógł) go poddać dogłębnej analizie. Ba, reżyser nawet niektóre bardzo ważne wątki, z niewiadomych względów pomija (w szpitalu projektanta leczono z homoseksualizmu za pomocą elektorwstrząsów, trauma pozostała z nim do końca życia). Skrytą duszę projektanta twórcy filmu też potraktowali po macoszemu. Poza pojedynczymi scenami, gdy Laurent denerwuje się przed wejściem do publiczności po zakończonym pokazie niewiele wiemy o jego introwertycznej naturze. Tak samo o powodach nagłej przemiany w duszę towarzystwa, ówczesnego celebryty i miłośnika nocnych szaleństw. Chyba, że narkotyki możemy potraktować jako wystarczający argument stojący za tą przemianą. Choć twórcy filmu przenoszą środek ciężkości na życie projektanta, to jednak nie udało im się w pełni odpowiedzieć na pytanie jaki on naprawdę był.

Dziwi też poprowadzenie wątku homoseksualnego. Choć projektant szył przede wszystkim dla kobiet, prawdziwym uczuciem obdarzał wyłącznie mężczyzn. Jednak mało wiarygodne wydaje się, by w latach sześćdziesiątych, gdy Laurent związał się z Bergé jednopłciowe związki nie były czymś kontrowersyjnym i napiętnowanym. A u Lesperta wszystko jest takie zwyczajne. Miłość projektanta do swojego współpracownika nikogo nie dziwi, nikogo nie oburza. Aż trudno uwierzyć, że Francja w tym czasie była aż tak liberalna.

Przejdźmy jednak do pozytywów. Pierre Niney w tytułowej roli oraz Guillaume Gallienne jako Pierre to obsadowe strzały w dziesiątkę. Bardzo dojrzałe (co może być znaczącym komplementem w przypadku młodego Niney’a) kreacje aktorskie miejscami ratowały miałką fabułę. Choć w początkowych kilkunastu minutach Niney może irytować jako niezdecydowany i kroczący niepewnym krokiem młodzieniec, to jednak z każdą upływającą minutą podziw bierze górę nad irytacją. Młody aktor prestiżowej Comedie Francaise miał nie lada wyzwanie. W ciągu pięciu miesięcy na potrzeby filmu nauczył się szyć, drapować, posługiwać szpilkami, rozróżniać tkaniny, rysować (aktor sam szkicuje, na planie nie miał dublera) i rozpoznawać proporcje. Uczył się, jak osiągnąć tembr głosu i sposób chodzenia projektanta. Był w tym tak przekonywujący, że podczas spotkania z prawdziwym Bergé, będąc ucharakteryzowany na projektanta niemalże doprowadził go do łez.

Cieszy oko wizualna strona filmu. Jalil Lespert nie tylko podszedł z wielką pasją do samych pokazów mody, odsłaniając przed widzem kilka z najbardziej znanych kolekcji Saint Laurenta, ale zadbał o każdy detal. Choć z trudem udało się znaleźć odpowiednie modelki (w latach 60-tych modelki były znacznie drobniejsze), to za punkt honoru obrał sobie zaprezentowanie prawdziwych kolekcji projektanta. I tak, to co widzimy na ekranie, to nic innego jak wypożyczone muzealne eksponaty. Podobno stroje na plan przynosili konserwatorzy w białych rękawiczkach, nie było wtedy mowy o jakimkolwiek piciu, jedzeniu czy paleniu. Ba, nawet nadmierny ruch był niewskazany. Zadbano też o prawdziwość wnętrz. Zdjęcia kręcono w dawnej posiadłości projektanta w Maroku, czy w dawnym hotelu Intercontinental, gdzie mistrz haute couture prezentował swoje kolekcje.  Być może dlatego ta część filmu zachwyca, choć chciałoby się powiedzieć: proszę o więcej!

Yves Saint Laurent, jak głosi polski plakat miał być powalający i ponadczasowy Tymczasem jest trochę jak tytułowy bohater – neurotyczny. nieśmiały i najchętniej wszedłby tylnymi drzwiami. Honor ratują tylko znakomite kreacje aktorskie i piękna, odtworzona ze szczegółami scenografia oraz kostiumy. Jednak to zdecydowanie za mało, by w trakcie prawie dwugodzinnego seansu nie ziewnąć choć raz z nudów. Jest jednak szansa na rekompensatę. Niezaspokojona fascynacja osobą projektanta popchnęła kolejnego Francuza (Bertrand Bonello) w nieprzewidywalne ramiona filmowej biografii (film dla odróżnienia nosi tytuł Saint Laurent). Oby z lepszym skutkiem.

 

Jeden Komentarz Dodaj własny

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s