Tammy Faye to jedno z największych wydarzeń tej jesieni na londyńskiej scenie teatralnej. Nie każdego dnia nad przedstawieniem wspólnie pracują takie talenty, jak Elton John (muzyka), Jake Shears z zespołu Scissor Sisters (słowa piosenek) i James Graham, dramaturg i scenarzysta telewizyjny (tekst). Nic też dziwnego, że wszyscy teatromaniacy rzucili się na bilety w oddalonym od świateł West Endu, niewielkim Almeida Theatre.
Udało nam się zdobyć bilety na pierwsze preview w czwartek. Ale dzień przed wizytą w teatrze otrzymałyśmy maila, że spektakl wystartuje później, a nam proponują inny termin …za miesiąc (!). Nasze rozczarowanie było ogromne, najfajniejszy punkt londyńskiej wycieczki właśnie wypadł z grafiku. Przedstawienie w tym momencie było już całkiem wyprzedane, więc nie mogłyśmy niczego samodzielnie zmienić. Postanowiłyśmy wziąć Almeidę na litość. Powiedziałyśmy, że przyjeżdżamy z Polski specjalnie na to przedstawienie (9 pozostałych tytułów dyplomatycznie pominęłyśmy) i możemy nawet stać, byleby gdzieś nas wcisnęli na sobotę. I wcisnęli! I nawet miejsca były świetne (i siedzące). Oczywiście, to znaczyło, że musiałyśmy nanieść zmiany w mocno napiętym planie wycieczki, a nawet pożegnać się z jednym tytułem w ramach London Film Festival. Oby to było warte zachodu! – myślałam sobie…
Jeśli widzieliście niedawny film z Jessicą Chastain, to wiecie, że opowieść o uroczej ewanglistce z Minnesoty, która w latach 70 i 80-tych codziennie gromadziła przed ekranami telewizorów rzesze wiernych, to całkiem wdzięczny materiał do artystycznej przeróbki. Przy czym, Oczy Tammy Faye to typowa filmowa biografia, która odhacza wszystkie niezbędne wątki: od dzieciństwa, trudnych relacji z rozdzicami, poprzez sukcesy, aż po skandale. Twórcy londyńskiego show podeszli do tematu zupełnie inaczej. Już pierwsza scena (w gabinecie proktologa) sugeruje, że to będzie opowieść nie całkiem na poważnie, przy czym twórcy raczej z pobłażeniem odnoszą sie do tych, którym Tammy wchodzi w paradę (przedstawiciele kościoła, zazdrośni o popularność ewangelicy). Dla twórców musicalu, Tammy jest fascynującą, silną kobietą, która przypomniała ludziom, że wiara może być fajna, a każdy człowiek zasługuje na szacunek (kluczowym momentem spektaklu jest scena, w której bohaterka przytula chorego na AIDS pastora-geja). Nie obędzie się też bez odniesień do sytuacji polityczno-społecznej, skoro w kreatywnym zespole mamy mistrza tego tematu. Ale nie bójcie się, James Graham nawet nudną politykę potrafi uczynić ekscytującą. W opowieści mamy też polski wątek w postaci Jana Pawła II (mówiący z twardym akcentem, Nicholas Rowe), którego niepokoi rosnąca popularność tele-ewangelistów zza oceanu, upatruje w nich zagrożenia dla wiary chrześcijańskiej.
Mam wrażenie, że krytycy teatralni trochę mniej kochają ten spektakl niż widzowie (niektórzy nawet sugerowali, że nowy musical Eltona Johna potrzebuje modlitwy). Oczywiście, to nie jest show o rozmachu Aidy czy Króla Lwa, ale do mnie ta forma trafia znacznie bardziej. I mam wrażenie, że ponad 300 osób na widowni, całkowicie podzielało mój entuzjazjm tego wieczoru.
Każdy element przedstawienia jest dopieszczony do granic możliwości. Niezawodna Bunny Christie zaprojektowała pomysłową scenografię, przezwyciężając wszystkie niedoskonałości niewielkiej, całkowicie odsłoniętej sceny Almeida Theatre. Katrina Lindsay stworzyła ogromną kolekcję kolorowej garderoby, która przeprowadza nas przez modowe trendy lat 70-tych i 80-tych. Elton John i Jake Shears napisali pięknaście chwytliwych pop piosenek. A James Graham dopisał do historii ciekawy kontekst w charakterystycznym dla siebie dowcipnym tonie. Świetnie dobrany zespół aktorski triumfował w licznych taneczno-śpiewanych scenach zbiorowych. Katie Brayben, wcielająca się w tytułową postać, bez trudu porwała publiczność swoim nieskazitelnym wokalem i kreacją, która sprawnie balansuje między dowcipem i emocjami. Gwiazda Broadwayu, Andrew Rannells, zachwycił jako Jim Bakker, czarujący, ale również obłudny mąż bohaterki.
Trzymam kciuki, by ten zabawny, podnoszący na duchu spektakl zawędrował niebawem na West End. Chętnie skuszę się na powtórkę.
God bless, Tammy Faye!





(M.)