Eureka Day to niezwykle aktualna i zabawna opowieść o prywatnej szkole w Kalifornii, która mierzy się z epidemią świnki. Zaskakujące jest to, że Jonathan Spector napisał tekst w 2018 roku, czyli przed pandemią. Amerykański dramaturg nie był jednak prorokiem, co najwyżej opisywał zjawiska nasilające się w Ameryce. To dopiero pandemia z 2020 roku zmieniła ich skalę z mikro na makro. Zażarte spory między przeciwnikami i zwolennikami szczepień, podważanie nauki, tworzenie teorii spiskowych oraz szerzenie dezinfromacji stały się codziennością na niemal każdej szerokości geograficznej. Myślę, że gdyby nie Covid, ta skromna, amerykańska sztuka (wcześniej wystwiana w maleńkim teatrze w Kalifornii), pewnie nigdy nie pojawiłaby się na najważniejszej londyńskiej scenie.
Scena The Old Vic na dwie godziny zamienia się w kolorową salę szkolną, w której nad problemem szerzącej się choroby wśród uczniów, dyskutuje rada szkolna. W najzabawniejszej scenie przedstawienia rada organizuje spotkanie online z rodzicami podopiecznych, które niemal natychmiast wymyka się spod kontroli. Chat na komunikatorze rozgrzewa się od czerwoności, gdy rodzice od uprzejmości (w stylu: może podrzucić zupkę?) niemal naturalnie przechodzą do obelg i wyzwisk. Znakomicie wyreżyserowana scena, przy pomocy sprytnych video projekcji, bawi publiczność do łez. Po kilku minutach histerycznego śmiechu, zapewne wiele osób przyjmuje z ulgą informację o przerwie. Po antrakcie tempo opowieści trochę zwalnia, a na światło dzienne wychodzą bardziej emocjonalne wątki, które decydują o odmiennych postawach bohaterów.
Przedstawienie promowane jest wizerunkiem zdobywczyni Oscara – Helen Hunt, ale tak naprawdę ta sztuka bardziej opiera się na wysiłku całej obsady. Każda postać jest tu tak samo ważna. Przekornie Hunt gra najmniej sympatyczną bohaterkę – Suzanne, wywodzącą się z uprzywilejowanej klasy średniej, która lubi postawić na swoim. Amerykanka świetnie czuje się na scenie, jej postać z każdą minutą nabiera głębi, aż do emocjonalnego finału. Ale czasem show kradnie jej, znana z serialu This Is Us, Susan Kelechi Watson. Aktorka wciela się w postać Cariny, nowej członkini szkolnej rady, która trzeźwo ocenia sytuację. Biegający w sandałach, cytujący Rumiego, Mark McKinney koncertowo gra dyrektora Dona, którego zarządzanie placówką w kryzysie wyraźnie przerasta. Znany z filmu, Dumni i wściekli, Ben Schnetzer, wciela się w postać nadwrażliwego ojca na pełny etat, który ma romans z koleżanką z rady May, graną przez Kirsten Foster. Status ich związku mocno się komplikuje, gdy dziecko jednego z nich, zarazi dziecko drugiego.
Na pierwszy rzut oka spektaklowi wyreżyserowanemu przez Kate Rudd nic nie brakuje. Przedstawienie ma dobrą dynamikę i obsadę, która idealnie odnajduje się w skomplikowanym, często absurdalnym świecie wykreowanym przez Spectora. Dawno w teatrze nie doświadczyłam momentu tak cudownie oczyszczającego śmiechu, jak we wspomnianej scenie zamykającej pierwszy akt. Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że nie będzie to wizyta w The Old Vic, którą będę wspominać przez wiele lat. Poza dobrym humorem, właściwie niewiele więcej z niej nie wyniosłam. Liczyłam, że tekst nawiązujący do aktualnej rzeczywistości, sprowokuje mnie do głębszej reflekcji. Gdybym miała wystawić przedstawieniu gwiazdki, myślę, że zasłużyło na solidne trzy.




(M)
zdjęcia: Manuel Harlan