W doskonałym The Big Short Adam McKay tłumaczył zawiłości ekonomii opowiadając o grupie cwaniaków, którzy wykorzystują niedoskonałości systemu finansowego i dają prztyczka w nos ”złym” instytucjom bankowym. Teraz powraca z Vice, w którym zagląda do najmroczniejszych zakamarków świata polityki. Bohaterem filmu czyni Dicka Cheneya, wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych (w latach 2001-09). Według reżysera (i zarazem autora scenariusza) to człowieka, który wykorzystując luki prawne, uzurpował sobie niemal nieograniczoną władzę wykonawczą. Tym samym odegrywał kluczową rolę nie tylko w polityce amerykańskiej, ale również światowej po zamachach terrorystycznych z 11 września 2001 roku. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że filmowiec widzi w osobie Cheneya głównego architekta obecnej sytuacji politycznej na świecie.
Adam McKay nie stara się być subtelny. W pierwszej scenie młody Dick wypada z auta podczas kontroli drogowej. Jest pijany w sztok, a jego twarz pokryta jest krwią i siniakami po barowej bójce. Reżyser mógł machnąć ręką na ten epizod z życia polityka, zrzucić winę na beztroską młodość, ale nic z tego, on chce abyśmy mieli ten obraz w pamięci i w pewnym stopniu filtrowali wizerunek bohatera przez ten kompromitujący obrazek z przeszłości. Co prawda, niedługo po tym, dzięki stanowczości jego dziewczyny, potem żony – Lynne, Dick wychodzi na prostą. Małymi krokami wydeptuje sobie ścieżkę politycznej kariery, zaczynając od marnej posady w maleńkiego gabinecie bez okien w Białym Domu, skończywszy na niebezpiecznie wpływowej pozycji wiceprezydenta u boku George’a W. Busha.

Większość filmowych biografii pokazuje wewnętrzną przemianę bohatera. Ale w scenariuszu McKaya nie ma na to miejsca. Cheney pozostaje łajdakiem od początku do końca, gdy pierze kolesia w barze w latach 60-tych i gdy po 2001 roku, korzystając z szerokich uprawnień władzy wykonawczej, pod dość wątpliwym pretekstem, rozpoczyna działania wojenne w Iraku, czy umożliwa torturowanie więźniów politycznych. Nawet jeśli czasami McKay pozwala swojemu bohaterowi okazywać miłość i troskę względem najbliższej rodziny – żony i dwóch córek, to jednak te nieliczne przebłyski dobroci za chwilę zostają przysłonięte złymi występkami, których konsekwencje sięgają znacznie dalej poza rodzinny krąg.
Cheney pod wieloma względami przypomina Francisa Underwooda z House of Cards. Jest tak samo bezwzględny i bezczelny jak serialowy bohater. Wykorzysta każdą słabość przeciwnika, każde niedociągnięcie. To inteligentny i baczny obserwator, który wie jak grać, by ugrać, to na czym mu zależy (znakomita scena negocjacji z Bushem). Otacza się ludźmi, którzy pomagają mu w realizacji celów, tych którzy stoją mu na drodze usunie bez chwili wahania (Donald Rumsfeld, który otworzył Dickowi drogę do kariery, w pewnym momencie stanie się kozłem ofiarnym). Podobnie jak Underwood, Cheney ma u swoim boku silną kobietę, która wspiera go i doradza lepiej niż niejeden współpracownik.

U Adama McKaya ciekawa historia, to połowa sukcesu. Równie ważna jest forma. A tutaj panuje intrygujący misz masz. Film trwa ponad dwie godziny, to niewiele, biorąc pod uwagę, że reżyser próbuje w tym czasie upchać kawał historii obejmującej w sumie pół wieku. Zgrabnie przeskakuje pomiędzy epizodami z biografii Cheneya, przeplatając je wstawkami z filmów przyrodniczych i dokumentalnych, nawiązując do wydarzeń relacjonowanych w mediach w danym przedziale czasu albo do zjawisk popkulturalnych. Bawi się narracją. Wprowadza chociażby postać narratora – niejakiego Kurta, którego powiązania z Dickiem przez większość filmu pozostają zagadką. Obłudnym bohaterom każe mówić szekspirowską frazą, albo – wzorem Francisa Underwooda – zwracać się bezpośrednio do widzów. McKay eksperymentując z formą na całego, bawi i zaskakuje. Do pełni szczęścia brakuje tylko romantycznej scenki (reżyser przyznaje, że nakręcili piękną scenę z nastoletnim Dickiem i Lynne) oraz wstawki musicalowej (scena z układem tanecznym choreografa Hamiltona – Andy’ego Blankenbuehlera, niestety wyleciała w procesie montażu). Będzie co oglądać na dvd!
McKay ma szczęście pracować z niezwykle utalentowanym zespołem aktorskim. Zmieniony nie do poznania Christian Bale w roli mrukliwego Cheneya, Sam Rockwell jako zagubiony prezydent George W. Bush i Amy Adams jako Lynne „Lady Makbet” Cheney jak najbardziej zasłużyli na nominacje do Oscara. Ale świetnych ról jest tu więcej, wymienić należy chociażby Steve’a Carrella (Donald Rumsfeld), Tylera Perry’ego (Colin Powell) czy Alfreda Molinę w dowcipnej roli kelnera serwującego mrożące krew w żyłach specjały kuchni.
Dzięki zaskakującej, lekkiej formie oraz sporej dawce dowcipu Vice ogląda się z ogromną przyjemnością, jak dobrą komedię. Tylko świadomość, że opisywana historia wydarzyła się naprawdę, a chorzy na władzę bohaterowie decydują o losach narodów, może trochę zepsuć świetny nastrój.
(M.)