Bohemian Rhapsody

Bohemian Rhapsody to taki film, który przynosi sporo frajdy w czasie seansu. Obraz nakręcony z rozmachem godnym jednego z najciekawszych zespołów rockowych wszech czasów, ma doskonałą oprawę muzyczną i wizualną, sporo zabawnych dialogów i przede wszystkim charyzmatycznego aktora, który nie złamał się pod ogromną presją oczekiwań ze strony fanów Queen. Problem w tym, że im dłużej myślisz o filmie po wyjściu z kina, im bardziej rozkładasz go na czynniki pierwsze, tym więcej niedoskonałości i potknięć w nim dostrzegasz.

W jednej ze scen muzycy mówią, że Queen nie podlega żadnym regułom, ich muzyki nie da się zaszufladkować. Szkoda, że tego samego nie można powiedzieć o biografii zespołu, poprowadzonej podręcznikowo – od momentu powstania grupy, po pierwsze sukcesy, następnie konflikty, aż po finałowe pojednanie muzków. W zasadzie mogłaby to być film o każdej innej kapeli na świecie. Nie ma tu zaskoczeń, pikanterii i sensacji towarzyszącej oszałamiającej karierze Queen, jest za to konsekwentne budowanie świętości zespołu. Wszelkie elementy, które mogłyby ją podważać, zostały skrupulatnie zamiecione pod dywan. Zresztą czego spodziewać się po produkcji, której producentami są członkowie Queen – Brian May i Roger Taylor. Muzycy ponoć mieli zupełnie inny pomysł na filmową biografię, co ostatecznie przyczyniło się do tego, że aktor początkowo obsadzony w roli Mercurego – Sacha Baron Cohen – wycofał się z projektu. Brytyjczyk twierdzi, że scenariusz proponowany przez członków zespołu, zakładał śmierć artysty w połowie filmu, druga część historii miałaby się skupiać wokół grupy, która umacnia się po stracie lidera.

Na szczęście filmowa historia obrała nieco inny tor. Koncert charytatywny Live Aid z 1985 roku stanowi filmową klamrę – w pierwszych minutach Bohemian Rhapsody obserwujemy jak Freddie rozgrzewa się przed wejściem na scenę, w ostatnich minutach widzimy jak porywa publiczność zgromadzoną na stadione Wembley. Film trwa ponad dwie godziny, ale czasem odnosi się wrażenie, że twórcy przślizgują się po tematach z życia Freddiego Mercurego. Trudne relacje muzyka z ojcem, aż proszą się o rozwinięcie, podobnie jak całkowiecie zmarginalizowana relacja artysty z wieloletnim partnerem Jimem Huttonem. Źle rozłożone akcenty próbują wygładzić wizerunek lidera grupy, stąd mocno zaakcentowany związek z Mary Austin (kosztem homoseksualnych przygód muzyka) albo skupienie się na procesie twórczym niż na barwnym życiu towarzyskim Freddiego (a przecież krążą legendy o wystawnych przyjęciach z karłami, którzy na głowach nosili tace z kokainą). Co więcej, wierni fani legendy brytyjskiej sceny podczas seansu będą kręcić nosem wyłapując wiele historycznych nieścisłości (dla przykładu Mercury usłyszy lekarską diagnozę o kilka lat wcześniej niż w rzeczywistości, co ma go przekonać do udziału w charytatywnym evencie).

Przejdźmy teraz do tych elementów Bohemian Rhapsody, które docenimy w czasie kinowgo seansu. Po pierwsze: humor. Anthony McCarten, który ma na koncie nominację do Oscara za scenariusz do Teorii wszystkiego , napisał kilka dowcipnych dialogów, na bazie których zbudowano potem kilka zabawnych scen, jak ta ujawiniająca kulisy powstawania albumu Bohemian Rhapsody albo inna – pokazująca zacięte negocjację z producentem muzycznym. Po drugie: ścieżka dźwiękowa, na której nie zabrakło największych hitów Queen. To właśnie te dźwięki nadają energię i dynamiczyny ton filmowej opowieści. Po trzecie: kostiumy wiernie oddające ekstrawagancki styl charyzmatycznego lidera grupy. Po czwarte: Rami Malek w roli Freddiego Mercurego.

Amerykański aktor nie był pierwszym wyborem twórców filmu. Tak, jak wspomniałam wcześniej, dekadę temu to komik Sacha Baron Cohen miał wcielić się w rolę lidera Queen. W 2013 roku w mediach pojawiało się nazwisko Dominica Coopera i Bena Whishawa, ale powodzenie projektu stanęło pod znakiem zapytania na skutek rotacji na fotelu reżysera i scenarzysty. Dopiero w 2016 roku, wraz z ogłoszeniem nowego reżysera Bryana Singera (który zresztą rok później wyleciał z powodu nieobecności na planie), po raz pierwszy pojawiło się nazwisko Ramiego Maleka, mającego na swoim koncie wielki telewizyjny sukces za sprawą serialu Mr Robot.

kulturalnie po godzinach

Malek nie miał przed sobą łatwego zadania. Uczył się brytyjskiego akcentu, uczęszczał na lekcje śpiewu i gry na pianinie. Pobierał lekcje ruchu scenicznego. Oczywiście, aktor nie używa w filmie swojego głosu (chyba żaden aktor nie byłby w stanie zaśpiewać jak Freddie), ale ciężka praca się opłaciła. Efekt widoczny na ekranie jest oszałamiający. Choć muszę przyznać, że w części filmu opowiadającej o początkach zespołu, miałam problem z wyglądem głównego bohatera. W oczy rzucały się ogromne sztuczne zęby, co nadawało postaci trochę groteskowy wizerunek. Dopiero, gdy artysta zmienia swój image – skraca włosy, zapuszcza wąsy – przestałam dostrzegać w bohaterze przebranego aktora. Malek w końcu przechodzi prawdziwą metamorfozę, zlewa się z postacią, którą gra.

Aktor który w Mr Robot do perfekcji opracował introwertyczną psychikę swojego bohatera, w Bohemian Rhapsody tryska energią i uwodzi charyzmą godną rockowego boga. Potrafi też oddać skomplikowaną osobowość muzyka – skrywane głęboko samotność i niepewność siebie ciekawie kontrastują z żądzą sławy oraz dzikim i nieokiełznanym wizerunkiem scenicznym. Nic dziwnego, że krytycy i widzowie na całym świecie zachwycają się występem Amerykanina. I dobrze się składa, że Malek kończy wkrótce przygodę z serialem, bo po roli Mercurego pewnie nie będzie mógł się opędzić od nowych propozycji filmowych.

Uczciwie trzeba przyznać, że pomimo niedoskonałości Bohemian Rhapsody ogląda się dobrze i ponad dwie godziny w kinowym fotelu przelatują niemal niepostrzeżenie. Film działa … o ile nie myśli się o nim za dużo.

(M.)

Jeden Komentarz Dodaj własny

  1. Flora Eerschay pisze:

    Freddie Mercury nie ma swojej Tildy Swinton… chyba tylko ktoś taki jak on sam mógłby zrobić o nim dobry film. Ja natomiast wiele lat temu usłyszałam od pewnej spirytystycznej istoty, że w poprzednim wcieleniu byłam żoną Freddiego… w jego poprzednim wcieleniu 😉 nawet w wieku nastoletnim prowadziłam śledztwo żeby dociec, kim wtedy byliśmy, ale już nie pamiętam… wiem tylko że byli to ludzie związani z operą.

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s