KRÓTKA HISTORIA CZASU
Stephen Hawking – cierpiący na stwardnienie zanikowe boczne, brytyjski astrofizyk i kosmolog przez lata zajmował się grawitacją kwantową oraz badaniem czarnych dziur. Jako młody chłopak chciał studiować matematykę, ale ponieważ nie była wykładana jako osobny kierunek, ostatecznie zdecydował się na nauki przyrodnicze, specjalizując się w fizyce. Podobno nie miał zbyt wielu książek i nie robił notatek, a na naukę poświęcał nie więcej niż godzinę dziennie. Dopiero po otrzymaniu licencjatu zainteresował się astronomią. Po studiach przez lata wykładał matematykę i fizykę na Uniwersytecie Cambridge, zajmując katedrę Lucasa (jak kiedyś Newton). Światową sławę zdobył dzięki popularnonaukowej książce Krótka historia czasu, która rozeszła się w kilkumilionowym nakładzie, i do której po latach w encyklice Wiara i wiedza odnosił się sam papież Jan Paweł II (Hawking negował bowiem istnienie Boga jako odpowiedzialnego za powstanie Wszechświata). Mimo poważnej choroby, która dotknęła go już na studiach, naukowiec nie rezygnował z życia zawodowego, rodzinnego, a nawet … celebryckiego. W ostatnich latach stał się bowiem ważną częścią popkultury. Nie tylko chętnie udziela zgody na opisywanie jego życia i kariery w książkach, czy przenoszenie jej na szklany ekran, ale i sam często użycza swojego wizerunku (lub głosu). Wystąpił w kilku epizodach telewizyjnych i serialowych , jak chociażby w Star Trek czy Teoria Wielkiego Podrywu (klik). Podłożył głos do rysunkowych Simpsonów czy Dilberta, a nawet do piosenki zespołu Pink Floyd Keep Talking. Teraz, w wieku siedemdziesięciu trzech lat otwarcie przyznaje, że chętnie zagrałby czarny charakter w najnowszym filmie o agencie 007, i pół żartem pół serio dodaje, że ma do tego idealne warunki (wózek inwalidzki, głos z syntetyzatora).
Mylicie się jednak sądząc, że o tym wszystkim dowiecie się oglądając najnowszą filmową biografię Hawkinga. W Teorii wszystkiego praca i wielki geniusz naukowca jest bowiem tylko tłem do snucia opowieści o miłości, małżeństwie, a przede wszystkim o trudach życia z postępującą chorobą. I nie Hawking jest tutaj opowiadającym. To raczej żona rozlicza się z trudnego życia z chorym geniuszem. W przeciwieństwie do poprzedniej filmowej biografii naukowca (Hawking z Benedictem Cumberbatchem) James Marsh, opierając się na wspomnieniach Jane Wilde, wyraźnie przeniósł punkt ciężkości. Zamiast na naukowych aspektach skupił się na życiu rodzinnym. Nie ma w tym nic złego, w końcu życiorys fizyka jest atrakcyjny również od tej strony.
Scenarzysta, Anthony McCarten przeczytał wspomnienia Jane Wilde już w 2004 roku i od tego czasu ubiegał się o prawa do ekranizacji. Po kilkukrotnych wyjazdach do Cambridge, osobistych namowach Wilde, aż wreszcie po przedstawieniu kilku szkiców, kobieta wyraziła zgodę na ekranizację. Reżyseria przypadła Marshowi, twórcy znakomitego dokumentu Człowiek na linie. Filmowcy wspólne postanowili spojrzeć na geniusz Hawkinga z innej perspektywy.
Teoria wszystkiego to jakby obserwowanie geniusza od kuchni. Kobiece spojrzenie wpłynęło nie tylko na romantyczny, ale i melodramatyczny charakter filmu. Na pierwszy plan wysuwają się nie równania fizyczne i czarne dziury, ale romantyczne uczucie i trudy codzienności. Oglądając zmagania Hawkingów z postępującą chorobą ma się wrażenie, że czasami miłość, choć obecna w ich życiu, musiała ustępować miejsca innym uczuciom: rezygnacji, bezradności czy złości. Skutecznie tłamsiły ją sprawy, na które ta dwójka nie miała wpływu. Jane w filmie Marsha jest nie tylko centralną postacią (w telewizyjnym Hawkingu prawie nieobecna), ale siłą napędową tego związku, dzięki której przetrwał wiele lat (choć twórcy filmu pomijają wątek, że Hawking po diagnozie lekarskiej przez około 2 lata walczył z depresją i alkoholizmem, z którego wyciągnęło go dopiero małżeństwo z Jane).James Marsh miał nosa do aktorów. Podobieństwo Eddiego Redmayne’a do młodego Hawkinga jest uderzające. Tak samo jak uderzający jest jego talent i zdolność do metamorfozy (aktor nie nacieszył się zbyt długo sześciopakiem na brzuchu, który udało mu się wypracować na planie filmu Wachowskich- Jupiter: Intronizacja). Marsh ryzykował dając aktorowi rolę bez wcześniejszego castingu, tylko po jednym spotkaniu w pubie (zwłaszcza, że konkurencja była duża, myślano o powierzeniu roli Fassbenderowi albo Garfieldowi). Dziś, po miażdżących konkurencję wygranych, Marsh może zacierać ręce, bo Eddie to pewniak do Oskara. Podobnie zresztą, jak urocza Felicity Jones, która intuicyjnie i niezwykle wiarygodnie wcieliła się w postać Jane. Brytyjka całkowicie udźwignęła niełatwą rolę osoby (z pozoru) delikatnej i kruchej, która pozostawiając daleko w tyle swoje ambicje i marzenia poświęca się dla dobra chorego męża i trójki dzieci. Po Teorii wszystkiego pewnie jest, że światowa kariera stoi przed nią otworem, a Hollywood na pewno upomni się o nią nie raz.
Teoria wszystkiego Jamesa Marsha nie jest typową biografią. I dobrze. Gdyby reżyser skupił swoją uwagę na kwestiach naukowych, a sceny umiejscowił w murach uniwersytetu mielibyśmy powtórkę z tego, co już widzieliśmy w Hawkingu. A tak możemy spokojnie spoglądać w niełatwe życie rodzinne geniusza. Benedict Cumberbatch pytany o film z Redmaynem mówi, że nie dziwią go porównania. Ma jednak nadzieję, że w kinematografii jest miejsce na oba te filmy. Myślę, że za sprawą Marsha tak właśnie się stało!