I tak cię kocham to najlepszy dowód na to, że kino niezależne o niebo lepiej radzi sobie z gatunkiem komedii romantycznej niż mainstream. Głównym bohaterem jest początkujący komik pakistańskiego pochodzenia, który zakochuje się w amerykańskiej dziewczynie. Trochę przewrotnie spora część historii wcale nie rozgrywa się na poziomie relacji chłopak – dziewczyna, ale na poziomie chłopak – rodzice wybranki. Jeśli dodamy do tego zderzenie dwóch odmiennych kultur i religii, to wychodzi ciekawa filmowa opowieść okraszona inteligentnym humorem. Warto wybrać się do kina.
Film powstał na bazie prawdziwych doświadczeń grającego główną rolę Kumaila Nanjiani oraz jego obecnej małżonki Emily V Gordon (w jej postać na ekranie wcieliła się Zoe Kazan). Tak jak w I tak cię kocham, para poznała się po jego występie w klubie (Nanjiani był wówczas początkującym komikiem). Po krótkim czasie Emily wylądowała w szpitalu z powodu podejrzanej infekcji, lekarze zdecydowali się wprowadzić ją w stan śpiączki. W czasie, gdy ona spała, on musiał stawić czoła – z jednej strony – nowo poznanym rodzicom dziewczyny, z drugiej – swojej surowej, konserwatywnej pakistańskiej rodzinie, głęboko wierzącej w instytucję aranżowanych małżeństw.
Historia związku chłopaka z Pakistanu i amerykańskiej dziewczyny zainteresowała ojca chrzestnego współczesnej komedii Judda Apatowa, który zajął się produkcją filmu. Nanjiani początkowo pracował nad scenariuszem samodzielnie, potem dołączyła do niego Gordon. Zajęło to im trzy lata. Film okazał się hitem prestiżowego festiwalu Sundance, a Amazon zapłacił za ten skromny niezależny film 12 milionów dolarów (znacznie więcej niż rok wcześniej za Manchester by the Sea). Mówiono nawet, że I tak cię kocham może nieźle namieszać w sezonie nagród, ale teraz już wiadomo, że szanse są marne. Film nie dostał żadnej nominacji do – bardziej łaskawych dla niezależnego kina – Złotych Globów, więc trudno liczyć, by dostrzegła go Akademia Filmowa. Szkoda. W moim prywatnym rankingu najlepszych filmów 2017 roku ten film zajmuje wysokie miejsce (udało mi się go zobaczyć już w październiku, podczas American Film Festival).
Nazywanie filmu komedia jest trochę na wyrost, bo to I tak cię kocham, to raczej ulubiona hybryda niezależnego kina amerykańskiego, coś pomiędzy dramatem a komedią z wątkiem romantycznym. Choć śpiączka Emily brzmi dość dramatycznie, to jednak scenarzyści wcale nie starają się na siłę komplikować życia głównych bohaterów. Chwilowa nieobecność dziewczyny jest dla nich pretekstem do snucia pobocznej historii o docieraniu się różnych pokoleń i kultur, akceptacji i uwolnieniu się od uprzedzeń. I to właśnie to połączenie dwóch odmiennych światów jest głównym źródłem humoru w filmie.
Początkowo świat Kumaila toczy się wokół obowiązkowych obiadków z rodziną, niezręcznych randek z palestyńskimi dziewczynami i udawanych modlitw. Paraliżuje go obawa przed rozczarowaniem najbliższych. Kto wie, jak skończyłby bohater, gdyby nie choroba Emily? Zapewne zostałby prawnikiem z miłą żoną, wybraną przez rodziców. W pewnym sensie śpiączka dziewczyny była dla niego wybawieniem, podobnie jak dla rodziców Emily, którzy zdążyli się w małżeństwie trochę pogubić.
Przy okazji I tak cię kocham częściej mówi się o scenarzystach, którym zawdzięczamy błyskotliwe dialogi (i najlepszy dowcip o 9/11), a nazwisko reżysera wymienia się ciszej. A jest nim Michael Showalter – aktor, scenarzysta i reżyser, który dwa lata temu dowiódł, że ma świetne komediowe wyczucie i potrafi umiejętnie przenosić na taśmę filmową pokrzepiające historie. Mowa o filmie Hello, My Name is Doris.
Oczywiście, sukces I tak cię kocham nie byłby możliwy bez znakomitej obsady. Kumail Nanjiani i Zoe Kazan tworzą niezwykle sympatyczną parę, której nie sposób nie kibicować. Właściwie to samo można powiedzieć o grających rodziców Emily – Rayu Romano i Holly Hunter. Może tylko z uwagą, że tę ostatnią chciałoby się oglądać na ekranie znacznie częściej niż mamy okazję.
(M.)