Podobnie jak w ubiegłym roku, nie będzie to ani ranking najlepszych produkcji, jakie widziałyśmy w 2017, ani nawet najgorszych. Nie lubimy tworzenia list, wskazywania miejsc na podium, wysilania się na „gwiazdki” za to lub za tamto… Wpis będzie luźny. A kolejność nie ma tu większego znaczenia. Już tak mamy, że w każdej, nawet w nie do końca udanej produkcji, szukamy jakiś dobrych elementów (kreacja aktorska, ciekawa historia, albo świetna stylistyka). Dlatego to zestawienie to zbiór filmów i seriali, które zrobiły na nas wrażenie. A przede wszystkim – przyniosły nam mnóstwo przyjemności.
Ale ponieważ mijający rok był dla nas rokiem spędzonym nie tylko w sali kinowej, ale też na teatralnej widowni – w tym roku zestawienie poszerzymy o wydarzenia teatralne (te oglądane na żywo w londyńskich teatrach, jak i broadcastowane do sal kinowych w ramach NT Live).

Dlaczego w zestawieniu? Captain Fantastic to esencja amerykańskiego kina niezależnego i najlepszy film o sile rodziny od czasów Małej Miss. Oglądanie utalentowanego Viggo Mortensena i jego filmowych pociech przynosi sporo satysfakcji, ale przy okazji skłania do refleksji na temat odpowiedzialnego rodzicielstwa. Film Matta Rossa na mroźnym przeglądzie w Park City został wyjątkowo ciepło przyjęty przez krytyków i publiczność. Wiosną obraz trafił na Lazurowe Wybrzeże, z którego reżyser wyjechał z prestiżowym wyróżnieniem – Un Certain Regard. Kilka miesięcy później, w sezonie nagród, lawinowo posypały się prestiżowe nominacje, w tym najwięcej aktorskich dla odtwórcy głównej roli – Viggo Mortensena. I choć temu ostatniemu nie udało się ostatecznie wygłosić oskarowej mowy, to jednak w ogólnym rozrachunku skromny niszowy projekt zyskał zasłużony rozgłos na całym świecie.

Dlaczego w zestawieniu? Przepiękne krajobrazy północnych Włoch w filmie Luci Guadagnino tworzą niezwykle klimatyczną scenografię gorącego romansu, który połączył 17-letniego chłopaka i 24-letniego doktoranta. Timothée Chalamet gra nastolatka o imieniu Elio, który podczas wakacji spędzonych w rodzinnej posiadłości w słonecznej Italii odkrywa swoją seksualność. Armie Hammer wciela się w postać przystojnego doktoranta Olivera, który przez kilka tygodni gości u rodziców chłopaka . W tym uroczym zakątku świata czas płynie wolno i leniwie, na intelektualnych dyskusjach, oraz drobnych przyjemnościach – od kąpieli wodnych i przejażdżek rowerowych, po smakowanie owoców prosto z drzewa. Luci Guadagnino po raz kolejny pokazuje swoją ojczyznę (wcześniej w Jestem miłością i Nienasyceni) tak pięknie i zmysłowo, że ma się ochotę pakować walizki.

Dlaczego w zestawieniu? To ogromne szczęście oglądać szekspirowskie sztuki w tak dobrej formie. Robert Icke, reżyser Hamleta, wysprzedanego do ostatniego fotela w Almeida Theatre i z sukcesem przeniesionego na londyński West End jest dziś jedną z najbardziej cenionych postaci teatru. Twórca nie boi się brać za bary ze znaczącym i czasami niewdzięcznymi dziełami czy postaciami (Oresteia, Mary Stuart, 1984). Nie obawiał się również uwspółcześnić dzieła samego Szekspira. Icke stworzył całkowicie nowoczesny świat ze wszystkimi nowinkami technologicznymi, wszędobylską telewizją i ciekawymi rozwiązaniami (w Hamlecie newsy wyświetlane na telebimach relacjonują na żywo pogrzeb ojca głównego bohatera, Duch zmarłego króla ukazuje się na monitoringu straży królewskiej, a finałowy pojedynek między Hamletem a Laertesem przypomina relację sportową z szermierczych zawodów). Także postać Hamleta jest nieco odmienna od tych, do których przyzwyczaiły nas wcześniejsze adaptacje teatralne. Rewelacyjny Andrew Scott od pierwszej do ostatniej sceny intryguje. Jednak Hamlet w jego wykonaniu jest nieco wycofany i nawet w chwilach rozpaczy czy skrajnej złości waży słowa, a w jego głosie jest spokój. Mówi półgłosem, nie wybucha. Ten odmienny hamletowski obłęd mógł się udać tylko utalentowanemu Irlandczykowi!

Dlaczego w zestawieniu? Wielkie kłamstewka to dość przeciętna książka, nie porażająca ani stylem, ani fabułą. Choć trzeba uczciwie przyznać, że czyta się ją całkiem dobrze i szybko, a zakończenie przynosi satysfakcję. Na szczęście na potrzeby produkcji HBO, wątki wymyślone przez pisarkę są jedynie punktem wyjścia do snucia znacznie głębszej i bardziej poruszającej opowieści o skomplikowanych relacjach, błędach przeszłości, toksycznych sieciach, z których trudno się uwolnić. Serialowe Wielkie kłamstewka to też ważny głos w temacie przemocy domowej. Sukces produkcji, która cieszy się ogromną popularnością i zdobył zasłużone dobre recenzje oraz aktorskie nagrody i nominacje, dowodzi zaś, że telewizja potrzebuje produkcji o kobietach dla kobiet.

Dlaczego w zestawieniu? Po pierwsze dlatego, że to jeden z najciekawszych spektakli jakie kiedykolwiek widziałyśmy. Po drugie – najlepsza rola Andrew Garfielda i najlepsza wersja Priora Waltera. Po trzecie – bo miałyśmy szczęście (dosłownie) obejrzeć to niesamowite wydarzenie teatralne na żywo wydając symboliczne kilkanaście funtów (jak może pamiętacie, po tym jak spektakl wysprzedał się do ostatniego fotela, wygrałyśmy bilety w teatralnej loterii). Reżyserka Marianne Elliott, wcześniej odpowiedzialna za sukcesy przedstawień War Horse i Dziwny przypadek psa nocną porą stworzyła teatralny blockbuster. Przedstawienie zrobione z rozmachem, oparte na kultowym tekście Tony’ego Kushnera przez wiele miesięcy było na językach wszystkich miłośników teatru. Sukcesu dopatrywać się można chociażby w doskonałym wyważeniu elementów humorystycznych i dramatycznych, widowiskowych rozwiązaniach scenograficzne i doskonałym castingu (oprócz Andrew Garfielda fenomenalne role Nathana Lane’a, Russella Toveya, czy Denise Gough).

Dlaczego w zestawieniu? Ostatnio tak zabawnie i przekornie o blasku dawnego Hollywood opowiadali bracia Coen w filmie Ave, Cezar! Ale o ile sympatyczna historia nakręcona przez rodzeństwo z Minnesoty to typowy crowd pleaser, o tyle serial Ryana Murphy’ego Feud: Bette and Joan, opisujący kulisy głośnego sporu legendarnych aktorek na planie filmu Co się zdarzyło Baby Jane, to pretekst by opowiedzieć o czymś więcej. Mamy tu nie tylko intrygujący wątek główny, ale i charyzmatyczne bohaterki zagrane brawurowo przez Jessicę Lange i Susan Sarandon, ciekawe wątki poboczne oraz wnikliwą analizę środowiska filmowego. Wszystko to opowiedziane z humorem i energią, okraszone urzekającą stylistyką lat 60-tych XX wieku. Feud obnaża grzechy olśniewającej Fabryki Snów i pokazuje jej mroczne zakamarki. Tu seksizm i niechęć do dojrzałych aktorek to chleb powszedni, tu producent filmowy zanim wyłoży kasę na stół zapyta reżysera, czy przeleciałby zaangażowane aktorki…

Dlaczego w zestawieniu? I tak cię kocham – przebój festiwalu Sundance to najlepszy dowód na to, że kino niezależne o niebo lepiej radzi sobie z gatunkiem komedii romantycznej niż mainstream. Głównym bohaterem jest początkujący komik pakistańskiego pochodzenia, który zakochuje się w amerykańskiej dziewczynie. Trochę przewrotnie spora część historii wcale nie rozgrywa się na poziomie relacji chłopak – dziewczyna, ale na poziomie chłopak – rodzice wybranki. Jeśli dodamy do tego zderzenie dwóch odmiennych kultur i religii, to wychodzi ciekawa filmowa opowieść okraszona inteligentnym humorem, a co więcej – prawdziwa. Grający główną rolę – Kumail Nanjiani (aktor znany z serialu Dolina Krzemowa) oraz jego żona Emily V. Gordon (na ekranie wciela się w nią Zoe Kazan) spisali swoje miłosne perypetie w formie błyskotliwego scenariusza filmowego.

Dlaczego w zestawieniu? To spektakl, którego najbardziej żałujemy, że nie zobaczyłyśmy na żywo w Londynie (a poważnie rozważałyśmy). Niesamowity popis aktorski fantastycznej Imeldy Staunton, która jako Martha tak celnie wyprowadza ciosy, że nokautuje przeciwnika nie używając przy tym rąk. Wystarczy jej bystry i czujny umysł oraz cięty język, który zamieni gniew i rozczarowanie w soczyście okraszoną jadem wiązankę obelg. W przedstawieniu prym wiedzie niezmordowana Staunton . Ale zarówno ona, jak i reszta doskonałej obsady – Conleth Hill, Imogen Poots i Luke Treadaway tworzą barwne i wielowymiarowe kreacje, które pozwalają wierzyć, że pijackie rozgrywki bohaterów to coś więcej niż nieudolna próba zagłuszenia wewnętrznej pustki. W ich ustach wybitny tekst Edwarda Albee’go wybrzmiewa szczerze … do bólu… Czasem do bólu przepony …

Dlaczego w zestawieniu? Mudbound głośnym echem przeszedł przez amerykańskie festiwale, ale zamiast do kinowych sal, wylądował w repertuarze Netflix. Można sobie zadawać pytanie czy to dobrze czy źle? A może to nowe standardy, że filmy tego kalibru znajdują swoje miejsce właśnie na takich platformach. Bo przecież, wychwalany obraz w reżyserii Dee Rees to (kolejny) ważny głos w nowym czarnym kinie. To historia dwóch rodzin – czarnej i białej, które dzielą trudne losy farmerskiego życia gdzieś na bezdrożach trawionego przez rasizm Missisipi. Choć na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że wszystko te rodziny dzieli, ich losy regularnie przeplatają się. Łączy ich wspólna ziemia. I choć mają inną pozycję społeczną, prestiż, majątek, obie mają ten sam cel – muszą zarabiać na życie i walczyć z kapryśną przyrodą. W tej męskiej historii bardzo ważną rolę pełnią jednak kobiety. To na ich barkach spoczywa prowadzenie domów, gdy mężowie walczą z niesprawiedliwością świata i układem ról społecznym.

Dlaczego w zestawieniu? Zwyczajna dziewczyna oferuje kobiece spojrzenie na okres wojenny. Gdy w roku 1940 front bez skrupułów zabierał młodych mężczyzn, zwalniało się mnóstwo miejsc pracy. Była to szansa zawodowa dla kobiet. I – tak jak główna bohaterka -Catrin – kobiety z niej chętnie korzystały, a po zakończonej wojnie nie miały ochoty wrócić do domów, obowiązków i schematów. Twórcy filmu, którzy scenariusz oparli na książce Lissy Evans Their Finest Hour and a Half, dołożyli wszelkich starań, by opowiedzieć o kobiecym świecie uczciwie. Przed napisaniem scenariusza zrobili dokładny research. Chociaż Zwyczajna dziewczyna najciekawiej wybrzmiewa jako historia o emancypacji, satysfakcję przynosi również sposób w jaki twórcy prowadzą wątek miłosny.

Dlaczego w zestawieniu? Wyraźnie stronimy od musicali. A tymczasem najnowsza wersja Pięknej i Bestii w reżyserii Billa Condona jakimś cudem do nas przemówiła. Ba, trzeba przyznać, że seans sprawił nam zaskakująco dużo radości! Myślę, że odpowiedzialni za tę sytuację są przede wszystkim świetna obsada oraz nieziemski Luke Evans, który w końcu miał szanse zaprezentować światu swój niesamowity wokal. Brytyjczyk jest niezwykle wiarygodny w roli piekielnie przystojnego, narcystycznego i aroganckiego Gastona. Ale seans umili też Emma Watson (trudno jej odmówić uroku) oraz postacie drugoplanowe i aktorzy kryjący się za zaczarowanymi przedmiotami – Płomyk (Ewan McGregor), Trybik (Ian McKellen), Pani Imbryk ( Emma Thompson) czy Maestro (Stanley Tucci).

Dlaczego w zestawieniu? Godless to znakomicie zrealizowany serial z zapierającymi dech w piersiach kadrami, ciekawą fabułą i fantastycznymi kreacjami aktorskimi. Netflix ryzykował sięgając po nowy gatunek telewizyjny. Na szczęście za sterami nowej produkcji zasiedli doświadczeni twórcy: Scott Frank (scenariusz) oraz Steven Soderbergh (producent wykonawczy). 7-odcinkowy Godless czerpie pełnymi garściami z dobrodziejstw gatunku, ale dorzuca również kilka ciekawych nowości. Za sprawą silnych i ciekawych bohaterek feministyczny wątek wybrzmiewa tu wyjątkowo mocno. Artystyczny pazur widać w długich ujęciach przepięknej przyrody, a zwłaszcza dzikich koni. Godless zyskuje również dzięki fenomenalnej obsadzie. Najciekawiej wypada brytyjska część ekipy: Jack O’Connell oraz Michelle Dockery, ale nie sposób docenić pozostałej obsady (Jeff Daniels, Merritt Wever, Scoot McNairy, Thomas Brodie-Sangster).
*****************************************
2017 był rokiem kulturalnie satysfakcjonującym. Przyznacie sami, że dużo się działo, w kinie, w teatrze i w telewizji. Ale życzymy Wam (i sobie), aby ten nadchodzący 2018 przyniósł jeszcze więcej wrażeń i kulturalnych przyjemności!
Szczęśliwego Nowego Roku!
Agnieszka & Magda