W Zwyczajnej dziewczynie jeden z bohaterów mówi, że „film to życie bez nudnych fragmentów”. I taki właśnie jest najnowszy obraz wyreżyserowany przez Lone Scherfig opowiadający o losach sympatycznej dziewczyny z Walii, która próbuje swoich sił w branży filmowej.
Ten krótki opis w żaden sposób nie odzwierciedla złożoności tematycznej, jaką oferuje brytyjska produkcja. Dlatego Zwyczajna dziewczyna z łatwością trafia w gusta i młodszej i starszej publiczności, kobiet i mężczyzn. Trudno nazwać ją typową komedią, choć tak jest w Polsce reklamowana (może po prostu komedia brytyjska nad Wisłą dobrze się kojarzy). Film przynosi bowiem tyle samo radości, co wzruszeń, a przy okazji daje do myślenia … Jednym słowem, Brytyjczykom, choć tu z pomocą Duńczyków (Scherfig oraz autor eleganckich kadrów- Sebastian Blenkov) udało się wyprodukować idealną pozycję na wiosenne popołudnie.
Nie sposób nie polubić głównej bohaterki. Catrin Cole (świetna Gemma Arterton) to sympatyczna i skromna dziewczyna, która szuka szczęścia w bombardowanym przez Niemców Londynie. Lekkie pióro i cięty język są jej przepustką do kariery. Dziewczyna dostaje pracę w Sekcji Filmu Ministerstwa Informacji. Początkowo ma wymyślać kwestie wygłaszane przez damskie postaci, ale szybko okazuje się, że pisanie „gadek-szmatek” to marnowanie jej niezwykłego talentu. Catrin gotowa jest podjąć nowe zawodowe wyzwania. Czy jednak zdominowana przez mężczyzn branża filmowa jest w stanie zaakceptować kobietę jako równorzędnego partnera?
Śledzenie losów początkującej scenarzystki jest niezwykle frapujące. Obserwujemy Catrin nie tylko jak dojrzewa do zmian (zawodowych i osobistych), ale przede wszystkim nabiera świadomości feministycznej. Buduje swoją silną pozycję w męskim świecie, walczy z niesprawiedliwym systemem (żąda takiego samego wynagrodzenia jak koledzy po fachu), stawia czoło krzywdzącym stereotypom (w jej scenariuszu miejsce dam w opałach zajmują zaradne i bystre bohaterki).
Zwyczajna dziewczyna oferuje kobiece spojrzenie na okres wojenny. Gdy w roku 1940 front bez skrupułów zabierał młodych mężczyzn, zwalniało się mnóstwo miejsc pracy. Była to szansa zawodowa dla kobiet. I – tak jak Catrin – kobiety z niej chętnie korzystały, a po zakończonej wojnie nie miały ochoty wrócić do domów, obowiązków i schematów. Scenarzystka Gaby Chiappe, która scenariusz filmu oparła na książce Lissy Evans Their Finest Hour and a Half, dołożyła wszelkich starań, by opowiedzieć o kobiecym świecie uczciwie. Przed napisaniem scenariusza zrobiła dokładny research.
Zwyczajna dziewczyna najciekawiej wybrzmiewa jako historia o emancypacji, ale satysfakcję przynosi również sposób w jaki twórcy prowadzą wątek miłosny. O uczuciu, które połączyło Catrin z kolegą z pracy opowiadają z subtelnością i humorem. Nie brakuje też zaskoczeń, bo brytyjska produkcja to nie typowe love -story w stylu ” i żyli długo i szczęśliwie”… Oczywiście, ten wątek nie wypadłby tak dobrze, gdyby nie świetny casting – Gemma Arterton i Sam Claflin stanowią bardzo sympatyczną ekranową parę. Kibicowanie tej relacji przychodzi zatem naturalnie.
Gdy jesteśmy już przy udanych kreacjach aktorskich … Bill Nighy jak zwykle nie zawodzi. W Zwyczajnej dziewczynie gra on postać podobną trochę to tej, którą grał w To właśnie miłość. Ambrose Hilliard to wielki aktor, który podobnie jak gwiazda rocka Billy Mack, nie może pogodzić się z faktem, że jego sława już przygasła. Choć to trochę powtórka z rozrywki (ale bez sprośnego i kąśliwego charakteru, jakim cechował się muzyk ze świątecznego hitu), to Nighy wciąż gwarantuje rozrywkę na najwyższym poziomie. Poza nim na ekranie świetnie sobie radzi Jake Lacy (Obvious child, Carol), który wciela się w postać amerykańskiego żołnierza kreowanego na gwiazdą brytyjskiego filmu. Kamera niewątpliwie kocha przystojnego jankesa, ale bez skrupułów odsłania jego niedoskonałości aktorskie. Z przyjemnością patrzy się również na brytyjskie talenty aktorskie: Helen McCrory, Eddie Marsan oraz Jeremy Irons w niewielkich rolach czynią Zwyczajną dziewczynę bardziej atrakcyjną.