Carol – stylowy melodramat powstał na podstawie bardzo śmiałej, jak na lata pięćdziesiąte XX wieku, książki Patricii Highsmith The Price of Salt. W dzisiejszych czasach, gdy wątki lesbijskie i feministyczne już nie szokują, reżyser, Todd Haynes, proponuje niezwykle subtelną i bardzo klasyczną adaptację książki. Ta bardzo powściągliwa – jak na obecne czasy – konwencja filmu w połączeniu z piękną stylistyką oraz znakomitymi kreacjami aktorskimi Cate Blanchett i Rooney Mary, robi wrażenie.
Dziewiętnastoletnia Therese Belivet (Rooney Mara) pracuje jako sprzedawczyni w domu handlowym, ale to tylko tymczasowe zajęcie. Dziewczyna pragnie zostać fotografem, najlepiej w The New York Times. Jest zaręczona, ale Richard (Jake Lacy) nie potrafi wzbudzić jej pożądania. Choć chłopak pragnie zabrać ją do Europy, Therese tak naprawdę nie wie, czego chce od życia. I oto w czasie gorączki świątecznych zakupów w dziale zabawek pojawia się Carol Aird (Cate Blanchett)– dojrzała mężatka, szukająca prezentów dla swojej córki…Trzeba przyznać, że w Carol love story zaczyna się banalnie. Carol zostawia (przypadkiem?) rękawiczki na ladzie w sklepie, a uczynna sprzedawczyni postanawia je zwrócić intrygującej właścicielce.
Carol przywodzi na myśl Pigmaliona, znaną sztukę George’a Bernarda Shawa, zwłaszcza, że bohaterki pochodzą z różnych światów. Dystyngowana, przyzwyczajona do luksusów Carol mogłaby być świetną przewodniczką skromnej dziewczyny z niższych sfer na salonach. Jednak ta historia toczy się innym torem. Nieśmiała fascynacja szybko przeradza się w pełen namiętności i jednocześnie niebezpieczny związek. Bo konserwatywne lata pięćdziesiąte nie sprzyjają ani kobietom niezależnym ani związkom homoseksualnym. Za porywy serca przyjdzie zapłacić wysoką cenę.
Carol i Therese to starannie napisane postaci, ale w filmie Haynesa trzeba czytać między słowami – w gestach, w grymasach i w spojrzeniach. Nie jest to trudne przy poziomie aktorstwa jaki w Carol prezentują odtwórczynie głównych ról. Nawet gdy milczą przy wspólnym stoliku w restauracji, można w nich czytać, jak w otwartej księdze. Niezwykłą ekranową metamorfozę przechodzi Rooney Mara, która z nieśmiałej i niezdecydowanej dziewczyny przeobraża się w świadomą swojej wartości kobietę. Nie dziwi zatem werdykt jury w Cannes, które za kreację w Carol uhonorowało aktorkę Złotą Palmą. Zarówno Mara, jak i olśniewająca urodą Cate Blanchett, idealnie pasują do stonowanej konwencji zaproponowanej przez reżysera, gdzie miłosne szaleństwo i społeczne potępienie pokazane zostały z wyczuciem i klasą.
Elegancja to najlepsze słowo, które opisuje film Haynesa, zarówno w kontekście podejścia do tematu lesbijskiej miłości, jak i w odniesieniu do formy. Na ekranie ożywa barwny Manhattan lat 50-tych, dzięki zachwycającym kostiumom Sandy Powell (Kopciuszek), przywiązaniu do detali (miękkie fale na włosach, czerwona szminka, nieodłączny papieros w wypielęgnowanej dłoni) oraz scenografii. Zachwycają zdjęcia autorstwa Eda Lachmana, który w mistrzowski sposób uchwycił smutek głównych bohaterek, kamerując je przez szyby skąpane w deszczu. W sferze wizualnej Carol wyraża tęsknotę za tym, co było – za stylową epoką i kinem, którego się już nie robi.