Amerykański reżyser Derek Cianfrance, który kilka lat temu dał nam znakomity Blue Valentine oraz przyzwoite Drugie oblicze, po raz kolejny udowadnia, że o uczuciach potrafi opowiadać jak mało kto. Nawet jeśli mierzy się z trudnym do zekranizowania materiałem w postaci łzawej powieści autorstwa Margot L.Stedman. Jego Światło między oceanami to obraz dość surowy i oszczędny, ale mimo tego, nie brakuje mu siły rażenia, do której reżyser zdążył nas już przyzwyczaić.
Cianfrance brał już na warsztat ulatujące z czasem uczucie (Blue Valentine) i ojcowską miłość (Drugie oblicze). Teraz, za sprawą ekranizacji powieści Światło między oceanami, ponownie podejmuje tematy związane z małżeństwem i rodzicielstwem. I tym razem wystawia swoich bohaterów na liczne próby. Testuje ich wzajemną miłość, konfrontuje ich z kaprysami losu, pozwala podejmować błędne decyzje, które zaważą na całym ich życiu. Reżyser, mimo, że przenosi się kilkadziesiąt lat wstecz (akcja filmu rozpoczyna się w 1918 roku) mówi o sytuacjach i stanach emocjonalnych aktualnych również współcześnie.
Zmęczony i zdruzgotany wojną Tom (Michael Fassbender) postanawia po jej zakończeniu osiąść samotnie na odległej australijskiej wyspie Janus, gdzie otrzymuje posadę latarnika. Rzadko przebywa wśród ludzi. Od czasu do czasu służbowo odwiedza pobliskie miasteczko. Tam poznaje piękną, pełną energii Isabel (Alicia Vikander), która tchnie w samotnika odrobinę chęci do życia. Szybko zapada decyzja o ślubie i wspólnym wyjeździe na Janus. Wzajemne uczucie młodej pary z każdym dniem wzrasta, do pełni szczęścia brakuje tylko potomka. Isabel dość szybko zachodzi w ciążę. Jednak równie szybko ją traci. Zrozpaczona kobieta nie może pogodzić się z losem. Ukojeniem jest dla niej kolejna ciąża, której szczęśliwego rozwiązania wypatrują wszyscy. Jednak zły los ponownie nie pozwoli małżonkom cieszyć się dzieckiem, a pod latarnią widnieją już nie jeden, ale dwa krzyże.
Wkrótce szczęście ma jednak powrócić na smętną Janus. Choć tylko na chwilę. Otóż, pewnego dnia na brzegu oceanu pojawia się łódka, a w niej malutkie dziecko oraz nieżywy mężczyzna. Isabel, która w mig zakochuje się w maleństwie namawia męża, by pochował ciało mężczyzny i nie zgłaszał wydarzenia w raporcie. Początkowo trzeźwo myślący Tom nie chce przystać na propozycję żony, ale widząc jej radość i przypływ matczynych uczuć nie pozostaje obojętny na jej prośby. Tym sposobem mała Lucy zostaje z nimi, ale głęboko skrywana tajemnica niedługo ujrzy światło dzienne. Wkrótce bowiem na horyzoncie pokaże się zrozpaczona kobieta, która straciła męża i małe dziecko.
Światło między oceanami ma wiele atutów, ale niewątpliwie na pierwszy plan wysuwa się świetny casting. Fassbender i Vikander tworzą bardzo spójną ekranową parę. Jest między nimi chemia i zrozumienie. Kapitalnie wypadają we wspólnych scenach, choć i w indywidualnych epizodach nie brakuje im aktorskiego kunsztu. Fassbender doskonale sprawdza się w roli wycofanego mężczyzny z bagażem wojennych doświadczeń, który pewnie nigdy nie sądził, że znajdzie jeszcze w życiu miłość. Isabel to przeciwieństwo Toma – pełna energii i chęci do życia dziewczyna, niezwykle uczuciowa, ale i naiwna. Vikander świetnie radzi sobie ze swoistą metamorfozą, którą jej bohaterka przechodzi pod wpływem druzgocących wydarzeń. Na drugim planie jest jeszcze Rachel Weisz. Brytyjka, która wciela się w rolę zrozpaczonej matki, wypada niezwykle wiarygodnie i przejmująco.
Derek Cianfrance lubi grać na emocjach widza. Służy temu zarówno misternie skonstruowana fabuła jak i nietuzinkowe portrety psychologiczne. Ale dla Amerykanina, w budowaniu napięcia i emocji, ważna jest również strona wizualna. W najnowszym obrazie główną rolę odgrywają plenery, których chłodne barwy i rozległość potęgują uczucie osamotnienia, smutku i nieszczęśliwego losu bohaterów. Rozległa zieleń wysypy, samotna latarnia i złowrogi ocean zaklęte są w niezwykle surowe kadry Adama Arkapawa (twórcy zdjęć do Makbeta czy True Detective ). Całości dopełnia skromna, prawie niesłyszalna muzyka (Alexandre Desplat), która niejednokrotnie ustępuje miejsca naturalnym dźwiękom morza czy szumowi wiatru. Wszystko to sprawia, że Światło między oceanami z powodzeniem może znaleźć się na szczycie zestawienia najpiękniejszych kadrów tego roku.
Przeniesienie na szklany ekran powieści Margot L.Stedman było nie lada wyzwaniem. Amerykaninowi udało się jednak bezbłędnie uchwycić sedno książki oraz odpowiednio wyważyć wątki, nadając jej wyjątkowy nastrój. Oczywiście nie obyło się bez pojedynczych potknięć, które nie mają jednak wpływu na ocenę całości.
Twórcy filmu włożyli wiele wysiłku, by obraz zachwycał stroną wizualną oraz wzruszał w sferze fabularnej. Co ciekawe, mimo, że zdecydowali się na bardzo oszczędne i surowe środki, udało im się ten cel osiągnąć. W pojedynku Cianfrance vs. Stedman obronną ręką wychodzi ten pierwszy.
Bardzo mi się ten film podobał. Cianfrance bada emocjonalną tkankę relacji międzyludzkich jak nikt. No i obsada. Wygrał te nuty Fassbenderem i Vikander bez cienia fałszu.
PolubieniePolubione przez 1 osoba