Choć Justin Kurzel proponuje teatralną konwencję arcydzieła Szekspira, to jednak chętnie korzysta z możliwości jakie daje współczesna kinematografia. Efekt jest zaskakująco ciekawy. Bez rozmachu i efekciarstwa.
Australijski reżyser nie majstruje przy tekście dramatu, akcję filmu osadza w XI – wiecznej Szkocji, a bohaterom nakazuje mówić szekspirowską frazą. I jak to w ekranizacjach wielkiej dramaturgii bywa, męczą długie monologi (wygłaszane przez aktorów z offu lub prosto do kamery). Ale to nie słowa, ale obrazy i kolory mają budować napięcie.
Makbet to wizualna perełka – popis technicznych możliwości operatora i montażysty. Niezwykłe wrażenie robią liczne sceny batalistyczne, zwłaszcza tam, gdzie dynamiczne ujęcia mieszają się ze slow motion. Zastygła w bezruchu postać Makbeta na tle walczących oddziałów przypomina trójwymiarową pocztówkę. Zaś skąpany w czerwieni finałowy pojedynek głównego bohatera z z Makdufem skojarzy się z kinem samurajskim. Piękne, majestatyczne plenery Szkocji oraz transowa muzyka tworzą niesamowity klimat ponurego teledysku.
Choć Justin Kurzel ma do dyspozycji najgorętszą parę aktorską, to nie ulega pokusie wykorzystania w pełni ich możliwości. Można kręcić nosem, że Michael Fassbender i Marion Cotillard to najbardziej zachowawczy Makbet i Lady Makbet w historii kina, ale dzięki temu, ta legendarna opowieść o żądnych krwi i władzy małżonkach zyskuje świeży, bardzo intymny wymiar.