Nie będzie to ani ranking najlepszych filmów, jakie widziałyśmy w 2016, ani nawet najgorszych. Nie lubimy tworzenia list, wskazywania miejsc na podium, wysilania się na „gwiazdki” za to lub za tamto… Wpis będzie luźny. A kolejność nie ma tu większego znaczenia.
Już tak mamy, że w każdej, nawet w nie do końca udanej produkcji, szukamy jakiś dobrych elementów (kreacja aktorska, ciekawa historia, albo świetna stylistyka). Dlatego to zestawienie to zbiór filmów, które zrobiły na nas wrażenie. A jeszcze częściej – przyniosły nam mnóstwo przyjemności w czasie seansu.
I tego właśnie życzymy i sobie i Wam na nadchodzący rok 2017 – dużo frajdy i przyjemności na co dzień.

Dlaczego w zestawieniu? W Lobsterze Yorgos Lanthimos tworzy surrealistyczny świat z niedalekiej przeszłości, który z jednej strony może się nam wydawać się zbyt drastyczny, ale z drugiej – zaskakująco znajomy. I choć dziś singiel to całkowicie akceptowany przez społeczeństwo osobnik, któremu nikt nie nakazuje znaleźć partnera pod groźbą zamiany w wybrane zwierzę, to jednak fabularna fikcja stworzona przez Greka niesie za sobą sporo życiowych prawd o dzisiejszym świecie, a zwłaszcza o damsko – męskich oraz międzyludzkich relacjach. Przy okazji wyśmiewa cywilizację i szydzi ze społecznych wartości. Poddaje w wątpliwość możliwość tworzenia związków bazujących na błahych podobieństwach, udowadnia, że prawdziwe uczucie wymaga zgrania, wspólnego języka opartego nie tylko na słowach, ale też najdrobniejszych gestach, a nawet kodach możliwych do odczytania tylko zainteresowanym. Nie myślcie jednak, że Lanthimos to niepoprawny romantyk. W Lobsterze więcej niż miłosnych scen jest satyry, parodii czy thrillera. Nie brakuje drastycznych scen. Reżyser bywa dosłowny, dlatego wrażliwsi widzowie mogą miejscami czuć dyskomfort. Jego obraz tyle samo bawi, co uwiera. Całkowicie obdarty z wizerunku macho – Colin Farrell oraz Rachel Weisz tworzą fantastyczny ekranowy duet, który opiera się na subtelnych gestach i stonowanych emocjach.

Dlaczego w zestawieniu? Tom Ford rzadko porzuca swoją pracownię na rzecz planu filmowego. Ale gdy już to robi, efekt zawsze jest olśniewający. Ale Zwierzęta nocy to dzieło doskonałe, nie tylko w sferze wizualnej, ale również w sferze fabularnej. Scenariusz filmu został oparty na zapomnianej nieco powieści Austina Wrighta zatytułowanej Tony i Susan. Ford sprawnie lawiruje na kilku płaszczyznach czasowych (teraźniejszość i migawki z przeszłości) i fabularnych (teraźniejszość i fikcja z książki). Zręcznie łączy dwa zupełnie różne światy. Świat wyższych sfer jest nudny, zepsuty, powierzchowny. I – podobnie jak w Samotnym mężczyźnie – przygnębiająco smutny. Zimne, stylowe posiadłości świetnie jednak nadają się na kryjówkę dla samotnych i rozczarowanych życiem dusz. Tymczasem na teksańskich bezdrożach, panuje bestialstwo, szaleństwo i bezprawie. Tu z pozoru słabe, pozbawione bohaterskiego pierwiastka jednostki, muszą znaleźć w sobie siłę, by postawić się barbarzyństwu.U Forda estetyka kadrów jest na najwyższym poziomie. Mroczny klimat filmu potęguję znakomita muzyka Abla Korzeniowskiego. Aktorsko jest wyśmienicie – Jake Gyllenhaal i Amy Adams grają po dwie wersje swoich postaci. Tylko w kilku scenach show bezczelnie kradnie im Michaela Shannon.

Dlaczego w zestawieniu? Niewiarygodne, jak wielki ładunek emocjonalny niesie ze sobą ten skromny i kameralny dramat w reżyserii Kennetha Lonergana. Mancherster by the Sea to przejmująca historia mężczyzny, który nie potrafi sobie wybaczyć. W biernej postawie wymyślił dla siebie karę za tragiczne wydarzenia z przeszłości. Cieszę się, że Matt Damon – producent filmu i pierwszy kandydat do głównej roli – z powodu napiętego grafiku musiał zrezygnować się z aktorskiego zadania i zrobić miejsce kumplowi. Nie wiem jak Jasonowi Bourne’owi poszłoby w tym poruszającym dramacie, ale Casey Affleck błyszczy, tworząc najlepszą kreację aktorską w swojej karierze . Nie potrzebuje wysokich dźwięków, by wykrzyczeć cały ból i cierpienie człowieka okrutnie doświadczonego przez życie. Gra wręcz beznamiętnie, a nawet zabawne treści, których u Lonergana nie brakuje, wypowiada ze śmiertelną powagą. Wspaniała jest również Michelle Williams, choć pojawia się na ekranie zaledwie kilka razy. Ale nie sposób o niej zapomnieć, tak samo jak sceny, w której Affleck i Williams przytłoczeni ciężarem sprzecznych emocji, plączą się i miotają w półsłówkach. Gdyby ktoś mnie zapytał za co kocham niszowe kino – to właśnie za takie szczere do bólu sceny.

Dlaczego w zestawieniu? To, co u innych reżyserów byłoby uchwyceniem prozy życia, u Jima Jarmuscha staje się poezją. A wszystko to za sprawą poczciwego kierowcy autobusu Patersona (wspaniały Adam Driver) z miasteczka o nazwie … Paterson. Ów młody człowiek ceni sobie spokój i harmonię. Dzień rozpoczyna od pocałunku uroczej żony Laury (Golshifteh Farahani) i miseczki płatków śniadaniowych. Do zajezdni idzie na piechotę, wysłuchuje narzekań kolegi z pracy i zasiada za kierownicę miejskiego autobusu. A po skończonej pracy wychodzi na obowiązkowy spacer z psem, który zawsze kończy się w ulubionym barze, przy kuflu piwa. Pomiędzy rutynowymi czynnościami w ulubionym notesie zapisuje kolejne linijki swoich wierszy. Uporządkowane życie bohatera odbija się w strukturze filmu, który podzielony jest na siedem części przypadających na kolejny dzień tygodnia. Z tym, że sobota niewiele różni się od poniedziałku, wtorek od środy. Czasem jednak ten jednostajny rytm zaburza jakiś drobny incydent lub postać. Wszystko to jednak drobiazgi, błahostki – z nich bowiem utkany jest najnowszy film Jarmuscha będący afirmacją codziennego, czasem nudnego życia oraz pochwałą przeciętniaków.

Dlaczego w zestawieniu? W 2009 roku w Jestem miłością włoski reżyser – Luca Guadagnino (w towarzystwie Tildy Swinton) zgłębiał zamknięty świat wyższych sfer Mediolanu i tego, co dzieje się, gdy pojawia się niebezpieczne uczucie pożądania. W Nienasyconych mówi o miłości, pięknie, seksualności i zagrożeniu, które zjawiają się niespodziewanie wraz z dawnym kochankiem.Ten współczesny dramat psychologiczny o związkach wychodzi od klasycznego kinowego szkieletu i struktury, by połączyć je z nowoczesną narracją i intrygującymi postaciami zagranymi przez czwórkę znakomitych aktorów (Swinton, Ralph Fiennes, Matthias Schoenaerts, Dakota Johnson). Miłość, seks i rock’n’roll spod znaku Rolling Stones królują na niewielkiej wulkanicznej wyspie o nazwie Pantelleria. Guadagnino z premedytacją wybrał ten teren, bo jak twierdzi: to raj, w którym mógłby zamieszkać sam diabeł. Nie skąpi nam zatem kadrów zachodzącego słońca, urokliwych obrazków wiosek, miasteczek, zakątków i lagun, które raz wyglądają jak kadry wycięte z sentymentalnych pocztówek, innym razem – w połączeniu z energiczną muzyką – przypominają teledysk.

Dlaczego w zestawieniu? Swiss Army Man to nic innego jak opowieść o dorastaniu, o pierwszej miłości, radzeniu sobie z samotnością. Tyle, że pokazana w nieco przewrotny sposób. Już otwierająca scena zwiastuje coś, z czym do tej pory nie mieliśmy do czynienia w kinie fabularnym. Dan Kwan & Daniel Scheinert (reżyserki duet, do tej pory tworzący głównie teledyski) nie mieli ochoty zamknąć fabuły Swiss Army Man w sztywnych ramach dramatokomedii. Dlatego sięgnęli po elementy z różnych gatunków filmowych. Ich wyjątkowy twór, co prawda w głównej mierze opiera się na komedii, ale zgrabnie łączący również kino surrvivalowe z elementami fantasy i kina naturalistycznego. Ta gatunkowa hybryda powoduje, że film jednocześnie bawi i irytuje, przysparzając jej tyle samo zwolenników, co przeciwników. Jedno jest jednak pewne – gatunkowa układanka winduje obraz Kwana i Scheinerta na szczyt najbardziej odjechanych, oryginalnych, odważnych i bezkompromisowych filmów ostatnich lat. Jeśli komuś do tej pory wydawało się, że w kinie widział już absolutnie wszystko, to gwarantuję, że po seansie zmieni zdanie.

Dlaczego w zestawieniu? J.K. Rowling napisała postscriptum do przygód Harry’ego Pottera. Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć – pierwszą z pięciu zapowiadanych części spin-offu ogląda się z przyjemnością, nawet jeśli w warstwie fabularnej trochę rozczarowują. Potencjał opowieści prowadzonej tropem niesfornych i uroczych pupili, które uciekły ze słabo zabezpieczonej walizki Newta Scamandera na ulice Nowego Jorku, dość szybko się wyczerpuje. Choć zbaczamy w mroczne zaułki opowieści o uprzedzeniach i nietolerancji, to jednak przez te dwie godziny nie wydarzy się za wiele. W ramach rekompensaty mamy cudownych bohaterów, których nie sposób pokochać miłością mniejszą niż niegdyś Harry’ego Pottera. Eddie Redmayne bez trudu zdobywa naszą sympatię jako nieśmiały Newt, a kciuki trzymamy za poczciwego niemaga o swojsko brzmiącym nazwisku – Kowalski (Dan Fogler) i czytającą w myślach Queenie (Alison Sudol). Film spodobać się może również tym, którzy do tej pory nie dali wciągnąć się w potteromanię, a może nawet zachęcić do sięgnięcia po książki i filmy o małym czarodzieju (sprawdzone na własnej skórze).

Dlaczego w zestawieniu? Film na podstawie komiksu Marvela został oparty na sprawdzonym motywie: zwykły śmiertelnik zyskuje nadzwyczajne moce, by walczyć o ochronę świata przed zagładą. Pod względem fabularnym Doctor Strange wrażenia robić nie może. Na szczęście reżyser Scott Derrickson ma kilka niespodzianek w zanadrzu – począwszy od aktorów i – przede wszystkim – doskonale obsadzonego w głównej roli – Benedicta Cumberbatcha, po nieodzowny dowcip towarzyszący nawet scenom akcji. Po seansie w głowie pozostaną nam niewątpliwie efekty wizualne, bo Derrickson wraz z operatorem Benem Davisem nieustannie naginają prawa fizyki. Współczesne metropolie pod wpływem potężnej magii łamią się jak origami (jak w Incepcji Christophera Nolana), zaś bohaterowie odbijają się od budynków jak pingpongowe piłeczki. Choć Doctor Strange w dużej mierze został stworzony na green screenie, prawie nie czuć tego podczas seansu. Film ogląda się z rosnącym zainteresowaniem i maksymalną dawką radości.

Dlaczego w zestawieniu? Czasem wystarczy 10 stronicowy scenariusz (a właściwie jego zarys, który pozwoli na aktorskie improwizacje) oraz 7 dni na planie zdjęciowym, by stworzyć coś niezwykłego. Udało się to Markowi Duplassowi, którego najnowszy projekt w ciemno – bo bez wglądu w scenariusz – sfinansował Netflix. Czarno-biały kameralny film wyreżyserował Alex Lehmann, a na ekranie pojawiła się najlepsza para od czasów Jessici Chastain i Jamesa McAvoya w Zniknięciu Eleanory Rigby. W Blue Jay Sarah Paulson i Mark Duplass wyczarowali ekranową chemię, która bez trudu napędza tę skromną historię o spotkaniu po latach. I choć byli kochankowie nie mówią już do siebie miłosnym kodem (zresztą wyśpiewują to spontanicznie w piosence Annie Lennox No More I Love You’s), to czuć, że wciąż są sobie wyjątkowo bliscy. Rozmowy o przeszłości – jakie przeprowadzają bohaterowie filmu – zawsze toczą się swoim nieprzewidywalnym torem. Ucięte zbyt wcześnie – pozostawiają niedosyt, przeciągnięte – pozbawiają magii. W Blue Jay udaje się uchwycić ten idealny moment, gdy radość ze wspólnie spędzonych obecnie chwil, łagodzi ból zadany w przeszłości. Mało komu się to udaje – tak samo w życiu, jak i na ekranie.

Dlaczego w zestawieniu? Ave Cezar! to kino atrakcji i przeszło 100 minut czystej filmowej przyjemności. Bracia Coen zadbali, by widz nie nudził się choćby przez chwilę. Bawią się przy tam na całego nawiązując do Złotej Ery kina amerykańskiego. Tak naprawdę mamy tu film w filmie (a nawet kilka). Jest musical i radośnie pląsający w stylu Gene’a Kelly’ego – Channing Tatum, western z akrobatycznymi i wokalnymi popisami Aldena Ehrenreicha, produkcja w stylu Million Dollar Mermaid z akrobatyką wodną Scarlett Johansson i w końcu stylowa komedia obyczajowa powstająca pod okiem Ralpha Fiennesa. A na to wszystko nakłada się historia Eddiego Mannixa (Josh Brolin) – „fixera”, czyli gościa rozwiązującego wszystkie problemy studia filmowego, będąca zabawną satyrą na branżę filmową (również współczesną). W Ave Cezar! Coenowie perfekcyjnie oddają klimat lat 50-tych, zachowując osobliwy styl. Jednocześnie czynią duży ukłon wobec tego, co niegdyś tworzyło potęgę Hollywood.