Na początku trzeba wyjaśnić dwie rzeczy. Po pierwsze: Dziewczyna z portretu nie jest filmem o poszukiwaniu własnej tożsamości płciowej. Ten problem twórcy potraktowali tak podręcznikowo, że traci całą siłę rażenia. Jest jednak pięknym filmem o sile miłości – ponad płcią i seksualnością. Po drugie: wbrew pozorom, ten film nie należy do Eddie’ego Redmayne’a. Zdolnemu Brytyjczykowi show kradnie Alicia Vikander w ciekawszej i bardziej poruszającej roli.
Kopenhaga, rok 1926. Einar Wegener (Eddie Redmayne) i jego żona Gerda (Alicia Vikander) są szczęśliwym małżeństwem. On odnosi sukcesy jako malarz, ona pozostaje wciąż w jego cieniu, najwyraźniej nie mogąc znaleźć właściwej inspiracji, by w pełni rozwinąć swój talent artystyczny. Pewnego dnia, gdy na umówione spotkanie nie przychodzi modelka, Gerda namawia swojego męża, by jej pozował do obrazów. Tak rodzi się Lily. Niewinna gra w przebieranki (od tej chwili Lily chodzi z Gerdą na przyjęcia jako kuzynka męża) jest dla bohatera momentem przełomowym. Budzą się głęboko skrywane pragnienia i chęć poznania drzemiącej prawdy na temat własnej tożsamości.
Od teraz Lily jest wciąż obecna w życiu Wegenerów, którzy w związku z sukcesami Gerdy (z powodzeniem malującej portrety „kuzynki”) przenoszą się do Paryża. Obecność „tej trzeciej” odciska coraz większe piętno na związku artystów. Tym bardziej, że z dala od rodzinnych stron Lily czuje się coraz pewniej. Einar już prawie nigdy nie powraca. Głęboko przeżywająca przemianę męża, Gerda poświęca się malarstwu, podczas gdy jej mąż odrzuca sztukę i coraz trudniej odnajduje się w rzeczywistości. Na początku XX wieku społeczeństwo nieprzychylnie patrzy na wszelkie odmienności, ale Einar i tak nie styka się z okrucieństwem na wielką skalę (raptem jedna bójka i ucieczka oknem z kliniki, w której chcą go zamknąć). Ma szczęście, bo otaczają go ludzie gotowi zrobić wszystko, by czuł się szczęśliwy w swojej skórze. Nawet jeśli prowadzi to do operacji zmiany płci.
Po oskarowej roli Stephena Hawkinga, Eddie Redmayne znów przechodzi fantastyczną ekranową przemianę. Delikatna uroda aktora pomaga mu przeobrazić się w kobietę tak wiarygodnie, że po kilku minutach można zapomnieć, że uroczy nieśmiały uśmiech należy do utalentowanego Brytyjczyka. Przed naszymi oczami stoi Lily. Problem w tym, że centralna postać filmu intryguje tylko na początku. I nie jest to wina aktora, który maksymalnie angażuje się w swoją postać, a raczej scenariusza, który nie pozwala błyszczeć swojej gwieździe do końca. Na szczęście, gdy kreacja Redmayne’a gaśnie, rozbłyska talent Alicii Vikander. I nie jest to bynajmniej światło odbite, bo młoda Szwedka daje znakomity popis aktorskich umiejętności od pierwszych do ostatnich minut. Ale w dramatycznych scenach w drugiej części filmu jest najbardziej przejmująca. Śmiało można powiedzieć, że stanowi najmocniejsze ogniwo całej historii. Złamane serce kobiety godzącej się na utratę męża wzrusza najbardziej, stąd moja uwaga na początku, że Dziewczyna z portretu wiarygodniej wypada opowiadając o bezkresnej miłości, niż o walce o własną tożsamość. Na drugim planie jest ciekawie, ale bez szału. Jednak powiedzmy sobie szczerze, na Bena Whishawa, Matthiasa Schoenaertsa i Amber Heard zawsze się miło patrzy.
Dziewczyna z portretu zachwyca sposobem uchwycenia epoki i – przede wszystkim – artystycznego środowiska, w którym żyją bohaterowie filmowej opowieści. Na zdjęciach autorstwa Danny’ego Cohena, aktorzy ubrani w prawdziwe dzieła sztuki krawieckiej, otoczeni niezwykle stylową scenografią, wyglądają jak wycięci z obrazów największych mistrzów pędzla.
Choć reżyser filmu, Tom Hooper (Jak zostać królem, Nędznicy) sugeruje kino transgresyjne, to wychodzi mu poprawna do bólu, dobrze zagrana i pięknie nakręcona produkcja. W sam raz na gorący sezon nagród.
Dwa pierwsze zdjęcia – Annie Leibovitz
Pamiętam, jak zachwycił mnie zwiastun…lubię filmy, które wizualnie wyglądają jak małe dzieła sztuki
PolubieniePolubione przez 1 osoba