W swojej karierze wystawił już nagą wersję Pociągu zwanego pożądaniem, a Tajemnicę Brokeback Mountain przerobił na operę. Ivo van Hove – bo on mim mowa – niedawno zaprezentował nową wersję klasyku Arthura Millera, Widok z mostu. Jest intensywna i niezwykle klaustrofobiczna.
∗∗∗
W swojej sztuce Arthur Miller ukazuje ciemną stronę „amerykańskiego snu”. W połowie XX wieku włoscy emigranci byli w USA uznawani za obywateli drugiej kategorii. Pracujący za minimalne wynagrodzenie, zmęczeni nieustanną pogonią za wymykającymi się marzeniami o lepszym życiu, borykali się z problemami życia codziennego z dala od ojczyzny.
Główny bohater sztuki – Eddie Carbone, doker z Brooklynu, zaprasza kuzynów z Sycylii do kraju wolności. Kiedy jeden z nich zakochuje się w jego pięknej siostrzenicy, okazuje się, że wolność ma swoją cenę. Zaborczość i zazdrość Eddiego prowadzą go do zdrady własnych przekonań.
Ogolona głowa i przenikliwe spojrzenie Marka Stronga nadają postaci surowy wygląd człowieka, który nie lubi okazywać uczuć. Ale w środku drzemie zraniona męska duma i wściekłość. Niezdrowa obsesja Eddiego na punkcie nastoletniej siostrzenicy (w tej roli Phoebe Fox) stawia na szali, nie tylko losy małżeństwa z rozsądną Beatrice (znakomita kreacja aktorska Nicoli Walker), ale również losy całej familii.
Carbone jest niczym monarcha w greckich tragediach. Jest szanowanym człowiekiem honoru, u którego rady i wsparcia szukają jego włoscy sąsiedzi. Strzeże swojego królestwa, ale jednocześnie nie dostrzega istotnych zmian, które w nim zachodzą. To jego największy błąd. Mark Strong (znany chociażby z Sherlocka Holmesa czy Zanim zasnę) wraca na deski teatru po dwunastu latach nieobecności. I to w wielkim stylu. Za rolę Eddiego brytyjski aktor otrzymał nagrodę Oliviera.
∗∗∗
Ivo van Hove zamyka swoich aktorów na kilku metrach kwadratowej sceny zaopatrzonej jedynie w niskie ławki. Publiczność umieszcza po trzech stronach sceny, tak blisko, że praktycznie dzielą z bohaterami przestrzeń. Tu wszystko jest na wyciągnięcie dłoni i jak na dłoni. Klaustrofobiczna koncepcja scenografii jest niepokojąca, ale pozwala zachować niespotykaną w teatrze intymność oraz emocjonalną intensywność.
To ma być jak obserwowanie wypadku samochodowego w slow motion – powiedział reżyser swoim brytyjskim aktorom podczas prób – Wiesz co się stanie, ale nie możesz tego powstrzymać. I taki właśnie efekt uzyskał. Trudno oderwać wzrok od ekranu, na 140 minut można zapomnieć o bożym świecie. Napięcie rośnie z minuty na minutę, atmosfera gęstnieje. Wszystko idzie w kierunku nieuchronnej katastrofy, która w finale spływa pięknym czerwonym deszczem.
(M.)
Miałam przyjemność widzieć to na żywo. Po wszystkim czułam się, jakby mnie pociąg potrącił. Pamiętam, że w końcowych scenach na widowni panowała absolutna cisza – co się rzadko zdarza – jakby ludzie bali się w ogóle oddychać. I pamiętam, jak paskudny, chemiczny zapach ma ten czerwony deszcz. I głuchy dźwięk pięści uderzającej w ciało. Nie do zapomnienia spektakl.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Po finale miałam właśnie taką myśl. że ten spektakl musi wywoływać niesamowite emocje, gdy się go ogląda na żywo. Zazdroszczę 🙂
PolubieniePolubienie