Kryptonim U.N.C.L.E

MISJA ZAKOŃCZONA SUKCESEM

Brytyjskie kino szpiegowskie ma się dziś wyjątkowo dobrze. Całkiem niedawno Matthew Vaughn potwierdził tę tezę udanym obrazem z Colinem Firthem Kingsman: Tajne służby. Teraz z gatunkiem postanowił się zmierzyć Guy Ritchie. Kryptonim U.N.C.L.E to jednak nie tylko pełna widowiskowej akcji historia agenta w stylu zabili go i uciekł, raczej bardzo udany pastisz gatunku perfekcyjnie utrzymany w smakowitej stylistyce retro.

Z pomocą Ritche’mu przyszedł popularny w latach sześćdziesiątych amerykański serial telewizyjny The Man from U.N.C.L.E. (w PRL-u  raczej nieznany – pewnie za sprawą żelaznej kurtyny). Brytyjski reżyser uznał, że fajnie byłoby odkurzyć szpiegowską serię z jego dzieciństwa i przenieść jej bohaterów na szklany ekran. Tym samym Ritchie zyskał nie jednego bohatera, ale nawet dwóch. Można by zaryzykować stwierdzenie, że zyskał superbohaterów.

Napoleon Solo (Henry Cavill) należy do z najskuteczniejszych amerykańskich agentów. Choć trudno w to uwierzyć – nie trafił do służby z własnej woli. Wcześniej zyskał wątpliwą sławę złodzieja znanych dzieł sztuki. Złapany na gorącym uczynku – w zamian za karę więzienia – zgodził się na zwerbowanie do służb specjalnych. Upodobanie do piękna, w tym dobrej kuchni, wytwornych wnętrz i zniewalającej urody kobiet jednak pozostało. Nic dziwnego, że Solo to bohater na miarę legendarnego Jamesa Bonda. Wieczny playboy. Na szczęście skuteczny z niego agent.  Z kolei Ilja Kuriakin (Armie Hammer) to typowy Rosjanin –  honorowy, ale z porywczym temperamentem. Choć jest niezwykle silny fizycznie, to w głowie wciąż przeżywa swoje małe rodzinne dramaty, które odzywają się w najmniej oczekiwanych momentach. Jednak w walce nie ma sobie równych. Los łączy tę dwójkę, gdy CIA i KGB postanawiają wspólnie podjąć walkę z organizacją która dąży do rozprzestrzeniania broni jądrowej. Celem misji jest – z pomocą pewnej uroczej Niemki (Alicia Vikander) – odnalezienie naukowca, który ma doprowadzić do stworzenia śmiercionośnej broni.

Kryptonim U.N.C.L.E  to film, w którym wydawałoby się, że mięśnie, pistolety, szybkie samochody i szpiegowskie gadżety będą grały pierwszy plan. Choć nie brakuje chwil, gdy jedna akcja goni kolejną, aż widzowi trudno złapać oddech, to jednak Ritchie w te efektowne sekwencje zgrabnie wplótł inne elementy. Jest przede wszystkim humor. Dużo humoru, Zarówno typowego brytyjskiego, do którego przez wiele lat zdążył nas już przyzwyczaić reżyser. Ale jest też spora dawka czarnego humoru (chociażby rewelacyjna scena z krzesłem elektryczny). Błyskotliwe dialogi, ostre riposty przecinają fabułę wzdłuż i wszerz, nie pozwalając widzowi nudzić się ani chwilę. Na dowcipie budowane są także główne postaci fabuły. Znienawidzeni agenci mówią do siebie pieszczotliwe: Zarazo (to o Rosjaninie) i Kowboju (o Amerykaninie), co chwilę urządzając wewnętrzne zawody: kto szybszy, kto bardziej sprawny, prześcigając się przy tym w nowinkach technicznych (wiadomo każdy agent ma swoje szpiegowskie gadżety) i nawzajem podrzucają pluskwy do hotelowego pokoju. Ale koniec końców i tak służą jednej sprawie.

Ale Ritchie, oprócz humoru i akcji, postawił na jeszcze jeden ważny element. Na styl i modę. To dlatego Kryptonim U.N.C.L.E tak dobrze się ogląda. Skoro akcja toczy się w latach sześćdziesiątych, to całość musi mieć klasę i styl z tej epoki. I tak przykuwają wzrok świetne kostiumy – piękne kolorowe sukienki, odpowiednio skrojone garnitury, golfy i kaszkiety, okulary i biżuteria. Wszystko jakby wyciągnięte z katalogu ówczesnej mody z metką najlepszych projektantów. Zachwycają eleganckie wnętrza ekskluzywnych hoteli, stylizowane samochody i bolidy wyścigowe. Twórcy filmu odrobili pracę domową i z plastyki (czy czegoś tam…) należy im się piątka. Z plusem.

kultura_kulturalnie po godzinachNa koniec jeszcze parę słów o aktorach. Słów uznania, oczywiście. Cavill i Hammer stworzyli fantastyczny ekranowy duet. Pierwszy udowodnił, że jest znacznie lepszym szpiegiem niż Supermanem (zresztą bardzo popularna opinia), drugi natomiast, że zła sława Jeźdźca znikąd nie była jego udziałem. Serio, dawno nie widziałam tak zgranego męskiego teamu (jak to dobrze, że Tom Cruise ostatecznie nie dostał roli Solo!). Na deser przepiękna i utalentowana Alicia Vikander – aktorka od której trudno oderwać wzrok. Wygląda na to, że zauroczyła również brytyjskiego reżysera, bo rolę Gaby otrzymała bez uprzedniego przesłuchania (ku jej zdziwieniu – Ritche zatrudnił ją po dwóch luźnych rozmowach, które odbyli). Cieszy mnie niezwykle udział Hugha Grant w produkcji. Może Brytyjczyk pasuje do roli agenta jak kwiatek do kożucha, ale jego pojawienie się na ekranie zawsze powoduje u mnie mocniejsze bicie serca. Jest jeszcze bonus dla uważnych widzów – zaskakujące cameo (wskazówka: znany sportowiec).

 

 

 

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s