Co jest lepsze od miłości? Oczywiście, że tylko pierwsza miłość. Doskonale wiedzą to reżyserzy, którzy tematem swoich filmów uczynili pierwsze niewinne zauroczenia.
Wybrałam dla Was kilka moich ulubionych filmów z tej kategorii…

Jest rok 1961. Gdzieś na angielskich przedmieściach Londynu mieszka 16-letnia Jenny (Carey Mulligan). Jest ładna, utalentowana i nadzwyczaj mądra. Gdzieś w głębi duszy męczy ją rzeczywistość ograniczona do szkoły i rodziców wyznających zasadę, że tylko nauką zdobędzie świat i zapewni sobie dobrą przyszłość. Rodzice są tradycjonalistami, reprezentantami klasy średniej, zatroskani o dobro swojego dziecka, by w przyszłości żyło mu się znacznie lepiej niż im samym. Niby normalny dom, ale mało w nim miłości i ciepła. Życie Jenny zmienia się o 360 stopni w dniu, gdy poznaje Davida (Peter Sarsgaard). Nie szkodzi, że jest od niej ponad połowę życia starszy, ma jednak wszystko o czym marzy, ciekawe życie, możliwość bywania w miejscach i na koncertach, o których ona jako uczennica i córka swoich konserwatywnych rodziców mogła do tej pory tylko marzyć. Wielki świat staje przed nią otworem.
Była sobie dziewczyna to nie tylko opowieść o pierwszym zauroczeniu, ale też o dorastaniu i trudnych wyborach. Początkowo nastoletnia Jenny zatraca się w przyjemnościach nowego życia, bo ma je na wyciągniecie ręki, wystarczy ładnie się uśmiechnąć. Ceną jest utrata dziewictwa, ale z tym się pogodziła, uznając, że to już czas. Ale jak to zwykle bywa każdy kij ma dwa końce. David okazuje się nie tym człowiekiem, za którego go początkowo brała…
Przewrotny finał, chwyta za serce, ale też udowadnia jak złudne są wyobrażenia w wieku dorastania.

Nazywa się Oliver Tate (Craig Roberts) jest wrażliwy i inteligentny. Bywa irytujący. Jest typem outsidera, który nijak nie pasuje do świata swoich kolegów ze szkoły. Nic też dziwnego, że nie ma kumpli, a dziewczyny się z niego śmieją. Ale jest taka jedna, na którą spogląda… Jordana (Yasmin Paige), też niezbyt popularna, co jak twierdzi Oliver zwiększa szanse powodzenia ich ewentualnego związku. Jordana jest na swój sposób fascynująca. Nosi jaskrawoczerwony płaszcz, nie lubi niczego, co ma związek z szeroko pojętym romantyzmem, ma zapędy piromanki i alergię na psią sierść. Oliver dość niezgrabnie i niepewnie wchodzi w relację z dziewczyną, popełnia pierwsze błędy. A gdy spotka go pierwsze miłosne niepowodzenie, troskliwi rodzice piszą usprawiedliwienie do szkoły: Proszę zwolnić Olivera z zajęć. Jego biedne serduszko zostało złamane.
Moja łódź podwodna, film Richarda Ayoade, to typowa historia inicjacyjna. Bohaterów podobnych do Oliviera jest w kinie jest cała masa. Historie ich dorastania zawsze układają się w określony schemat. Jest pierwsze zauroczenie, utrata dziewictwa. Po drodze wspomina się o pierwszych sercowych porażkach, samotności i trudnych relacjach z rodzicami. Przed banalnością tę amerykańsko-brytyjską produkcję chroni wizja reżyserska. Jest trochę jak u Wesa Andersona. Jeden wyszukany zabieg wizualny goni drugi. Montaż dynamiczny, urwane sceny, które oddzielają od siebie stylowe plansze, liczne retrospekcje. A w tle lecą indie piosenki.

Suzy Bishop (Kara Hayward) to dwunastolatka , która uwielbia czytać książki, jak mówi zawierające magiczną moc. Uwielbia też swojego kota i muzykę, czemu daje wyraz zabierając przenośny gramofon brata i ładując zwierzątko do walizki podczas ucieczki (nie wspominając już o stosie książek). Sama Shakusky’ego (Jared Gilman) poznała rok wcześniej podczas wystawiania opery Noe i Potop, w którym odgrywała rolę Kruka. Od tej pory młodzi korespondują ze sobą. I właśnie tę korespondencyjną drogą umawiają się gdzie i kiedy uciekną, Suzy z domu, a Sam z obozu letniego dla skautów. Swoją ucieczką para powoduje, że spokojna dotąd wyspa przeistacza się w jedno wielkie biuro śledcze poszukujące młodych zbiegów. Bo dzieciaków szukają i rozwścieczeni rodzice Suzy i nieco dupowaty harcmistrz Ward, ale również lokalne władze, policja, a nawet bezwzględna Opieka Społeczna. Pomaga także cały zastęp harcerzy, którzy z różnych mniej lub bardziej (z naciskiem na mniej) życzliwych pobudek chcą pomóc w odnalezieniu swojego obozowego kolegi.
Kochankowie z Księżyca nie jest zwyczajną, banalną historia o młodych zakochanych, którzy poprzez ucieczkę chcą udowodnić światu jak bardzo są dorośli. To raczej opowieść o marzeniach i radzeniu sobie z codziennymi, trudnymi dla nastolatków sprawami. Zrozumie to każdy, kto kiedyś miał kilkanaście lat, musi tylko pozwolić się ponieść oryginalnej historii Wesa Andersona.

Zwykle najpierw są randki, potem ślub, a na koniec na świat przychodzi dziecko. W Juno w reżyserii Jasona Reitmana ten porządek został celowo zaburzony. Najpierw jest przyjaźń między wyszczekaną i piekielnie inteligentną nastolatką Juno (Ellen Page) a dziecinnym Bleekerem (Michael Cera), a potem pojawia się ciąża. Za radą swojej najlepszej przyjaciółki bohaterka decyduje się oddać dziecko do adopcji jakiejś miłej rodzinie, która zapewni mu wspaniały dom. Szybko znajduje ludzi odpowiadających jej życzeniom. Nieoczekiwanie ciąża staje się dla Juno szybką podróżą w dorosłość. Nastolatka przeradza się w kobietę i zaczyna doceniać to co ma i odnajdywać w swoim życiu najważniejsze wartości.
Juno przedstawia świeże spojrzenie na problem nastoletniej ciąży, inny niż w przypadku Wpadki. Nie ma tu pouczania, ani misji. Zamiast tego film oferuje nietuzinkową fabułę, błyskotliwe dialogi i doskonałą grę aktorską. Przy okazji zmusza do refleksji.

Centralną postacią filmu Cudowne tu i teraz jest niejaki Sutter Keely (Miles Teller). Zawsze uśmiechnięty, wygadany, zwykle lekko wstawiony. Ma pracę i świetną dziewczynę. Jest duszą towarzystwa, żadna impreza nie ma prawa odbyć się bez niego. Sutter żyje chwilą, liczy się tylko to, co tu i teraz. Pewnego dnia, przybity zakończeniem związku z Cassidy, upija się do nieprzytomności i zasypia na trawniku. O szóstej rano budzi go Aimee Finicky (Shailene Woodley), która po okolicy rozwozi gazety. Dziewczyna jest koleżanką ze szkoły Suttera i jego całkowitym przeciwieństwem – poukładana, pracowita, nie chodzi na imprezy, nie ma byłych chłopaków i jest świetna z geometrii. Między nastolatkami rodzi się przyjaźń, która w przypadku Aimee szybko przeradza się w coś więcej. Chłopak zaś tłumaczy się przed przyjacielem (i samym sobą), że wszystko co robi dla Aimee to zwykła koleżeńska pomoc, ale jednocześnie zaprasza dziewczynę na bal z okazji zakończenia szkoły…Ale tu nie tylko chodzi o uczucia. Aimee i Sutler są sobie nawzajem potrzebni…On przekonuje dziewczynę, by nie rezygnowała z marzeń o college’u ze względu na swoją matkę, ona pomaga mu odnaleźć ojca.
Film Jamesa Ponsoldta to fajny przykład na to, jak bez fajerwerków można oczarować widza prostą, prawdziwą historią. Jednak nie powiodłoby się to bez udziału Tellera i Woodley, którzy na ekranie doskonale potrafią oddać rozterki młodych ludzi wchodzących w pierwsze związki i dorosłość.

Film Drake’a Doremusa jest nieskomplikowaną opowieścią o znaczne bardziej skomplikowanym uczuciu. Anna (Felicity Jones) jest Brytyjką i podczas studiów w USA poznaje Jacoba (Anton Yelchin), w którym natychmiast się zakochuje. Sielanka nie trwa długo, bo dziewczynie kończy się wiza, nie zważając jednak na konsekwencje prawne, decyduje się nielegalnie przedłużyć swój pobyt za oceanem. Lekkomyślna decyzja dziewczyny ostatecznie skutkuje zakazem ponownego wjazdu na teren Stanów. Jacob niechętnie myśli o przeprowadzce do Wielkiej Brytanii. Ich drogi rozchodzą się, oboje znajdują nowych parterów i wbrew łączącemu ich uczuciu, na nowo układają sobie życie.
Miłość to nie tylko motyle w brzuchu, ale także kompromisy i poświęcenia i to właśnie twórcy Do szaleństwa wyraźnie akcentują.

Serce nie sługa, a miłość nie pojawia się na zawołanie – taki morał wynika z filmu Love, Rosie. Trudno powiedzieć, by miłość zaskoczyła głównych bohaterów. Rosie Dunne (Lily Collins) i Aleks Stewart (Sam Claflin) są przyjaciółmi z czasów dzieciństwa, których połączyła początkowo platoniczna więź. Z biegiem czasu przyjacielska realcja zmieniała się w coś głębszego. Jednak ich niezdarność, a przede wszystkim obawa przed przyznaniem się do tego, co naprawdę czują wobec siebie, sprawiła, że nie potrafili zgrać się w czasie. Dlatego nieustannie mijają się na życiowych ścieżkach.
Zabawna historia pary przyjaciół wyszła spod pióra pisarki Cecelii Ahern. Niefilmową materię (maile, listy, smsy) w zgrabną filmową całość złożyli scenarzystka Juliette Towhidi oraz reżyser Christian Ditter. Kawał dobrej roboty wykonali odtwórcy głównych ról, którzy bez najmniejszego trudu pokazali chemię łączącą bohaterów. Collins i Claflin stworzyli jedną z najciekawszych ekranowych par w brytyjskich rom-comach od czasu Hugh Granta i Andie MacDowell (Cztery wesela i pogrzeb).
Fak, nie oglądałam jeszcze żadnego z tych filmów. Czuję się bardzo zacofana. :C
PolubieniePolubienie