O wkraczaniu w dorosłość filmowcy mówią na wesoło lub zupełnie na poważnie. Niezależnie jednak od tego, jaką formę przyjmie reżyser, trzydziestolatkowie to ostatnio bardzo wdzięczny temat filmowy. Wydaje mnie się nawet, że staje się coraz bardziej fabularnie atrakcyjny. Przecież w czasach wszędobylskiego kultu młodości zwyczajnie nie chcemy dorastać…
Oto 5 moich ulubionych coming-of -age filmów w wersji 25+:

Lifeguard i jego główna bohaterka Leigh (Kristen Bell) to chyba najlepszy przykład jak trudne jest wkraczanie w dorosłość. Leigh ma 30 lat i jest dziennikarką w Nowym Jorku. Gdyby zechciała wpisać status swojego związku na facebooku, zapewne brzmiałby „to skomplikowane”. Bo on jest zaręczony. Codzienność, praca, niestabilny związek przerastają ją do tego stopnia, że pewnego dnia pakuje walizki i wraca do rodziców. Tam, ku zaskoczeniu wszystkich podejmuje pracę jako ratowniczka na pobliskim basenie i nawiązuję erotyczną relację z nastoletnim Jasonem (David Lambert). Nie zauważa jednak, że przy okazji swojego powrotu w rodzinne strony, powoduje lawinę nieszczęść, kłótnie między przyjaciółką a jej mężem czy niezadowolenie matki, która w przeciwieństwie do ojca nie chce traktować córki jak nastolatki. Zauroczona Jasonem, ujarana trawką zapomina o swoim dotychczasowym życiu. Nie zdaje sobie jednak sprawy, że jednocześnie komplikuje ustabilizowane życie innych. Dopiero nieszczęśliwe wydarzenie sprawia, że Leigh musi pogodzić się ze swoim wiekiem i wreszcie wziąć odpowiedzialność za swoje czyny.

Bycie singlem buduje charakter – tak twierdzi Alice (ta sama, która mówi, że kobiecości uczyła się na Beverly Hills 90210). Ale nawet tak solidny argument przyjaciółki, nie może przekonać Loli, 29-latki ze złamanym sercem (jak zwykle rewelacyjna Greta Gerwig). Poznajemy Lolę, gdy jest zakochana i szczęśliwa. Jednak gdy już jej nieśli suknię z welonem, Luke niespodziewanie zrywa zaręczyny. Dziewczyna nie może odnaleźć się w nowej rzeczywistości i nie zawsze dokonuje racjonalnych wyborów (na przykład flirtuje z najlepszym kumplem ex-chłopaka). Po nocy spędzonej z nowo poznanym facetem powie: Może jestem puszczalska, ale jestem dobrym człowiekiem. W Loli Versus wyłania się bardzo wiarygodny obraz współczesnych trzydziestolatków: zagubionych, niezdecydowanych, z milionem przyjaciół, ale jednak samotnych.

Kolejne wesela znajomych i rodzące się pociechy interesują Megan – bohaterkę filmu Laggies mniej więcej tyle, co zeszłoroczny śnieg. Nieważna jest też praca na etacie, bo przecież może dorabiać w biurze rachunkowym ojca. Dom rodziców świetnie natomiast sprawdza się, gdy dziewczyna zgłodnieje albo chce obejrzeć mecz. Choć od lat żyje w związku z Anthonym, to o małżeństwie słyszeć nie chce. Bo tej dziewczynie z duszą wiecznego dziecka jakoś nie po drodze jest z dorosłością. Magan (Keira Knightley) nie czuje się samotna ani nieszczęśliwa, chociaż nie ma rodziny ani „poukładanego” życia jak jej szkolne przyjaciółki. Nie lubi podejmować ważnych życiowych decyzji. Dlatego, gdy Anthony klęka przed nią, by się oświadczyć, dziewczyna zwyczajnie … daje nogę. Pod pretekstem tygodniowego wyjazdu na seminarium, zaszywa się w obcym domu, ze świeżo poznaną nastolatką, Anniką (Chloë Grace Moretz), mając nadzieję, że odpowiedź „tak” lub „nie” sama przyjdzie jej do głowy. Sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, gdy na horyzoncie pojawi się Craig – ojciec małolaty (Sam Rockwell) – sympatyczny adwokat od dawna leczący złamane serce.

Sarah (Lizzy Caplan) z Dobrej Partii mogłaby przybić sobie piątkę z Megan z filmu Laggis. Obie bohaterki stoją u progu dorosłości, ale nie mają najmniejszej ochoty z nią się mierzyć. Decyzje, które podejmują ranią innych. Podczas, gdy komedie romantyczne zwykle opowiadają o tych złych facetach, którzy łamią serce porządnej dziewczynie, w filmie Michaela Mohana bezwzględnym łamaczem serc jest piękna Sarah. Gdy jednak ma się urodę i wdzięk Lizzy Caplan, jakże łatwo się wybacza… Twórcy amerykańskiego kina niezależnego nieustannie wałkują problem panicznego strachu przed dorosłością i jej konsekwencjami. Dopóki jednak robią to w sposób ciekawy, nie skąpiąc przy tym humoru, to nie mam nic przeciwko.