On nie ma imienia. Nazywają go Bohater. Jest postacią fikcyjną, żyje na facebooku. Bohater mógłby być Tobą albo mną. Pod warunkiem, że nie bałabym się mówić głośno, co myślę i co czuję. On się nie wstydzi. Jednego dnia przyzna, że: Marnuję życie. Innego, powie: Lista osób, od których jestem gorszy codziennie się wydłuża. A kolejnego rzuci coś w stylu: Najbardziej ze wszystkiego boję się samotności. Ale jeszcze bardziej odrzucenia. Więc siedzę w samotności. Na fejsbukowym targowisku próżności, gdzie króluje lans, młodość i propaganda sukcesu, Bohater ma odwagę mówić, że jest beznadziejny, że nie radzi sobie z wymaganiami, jakie stawia przed nim świat. Może dlatego ma przeszło 27 tysięcy fanów. Jest ich głosem, którego oni nie potrafią z siebie wydobyć. Bo przecież nie wolno, nie wypada, co ludzie pomyślą, kumple nie zaproszą do grona znajomych.
Jest również Krystyna, alkoholiczka w zielonych baletkach. Dziewczyna z telewizji, która boi się ludzi. Nie wie jak z nimi rozmawiać. Jednak sztukę kamuflażu opanowała do perfekcji. Wystarczy trochę alkoholu, by się wyluzować, by dodać sobie odwagi. By w końcu coś poczuć. Krystyna nie mówi co myśli, co czuje. Nieustannie udaje kogoś kim nie jest.
Fejsbukowego Bohatera i literacką postać Krystyny powołała do życia jedna osoba – Małgorzata Halber. Niegdyś prezenterka muzycznej telewizji Viva, dziś pisarka debiutująca w doskonałym stylu. Najgorszy człowiek na świecie to odważne i bezkompromisowe rozliczenie się autorki z problemem alkoholowym.
„Nałóg bierze się z braku.
Z tego, że jesteś pusty w środku. Pusty i zaniepokojony.
Nałóg bierze się stąd, że mimo tego, co jest na zewnątrz i w dowodzie osobistym, i w cv, w środku jesteś smutną grubaską. I cokolwiek by się działo – jesteś smutną grubaską. Jesteś rudym konusem, którego przezywali w podstawówce.
Jesteś brzydki.
Jesteś gorszy. (…)”
Krystyna piła od 14 roku życia. Przed szkołą, po pracy, przed randką, na imprezie. Właściwie większość swojej młodości spędziła półświadomie. Oprzytomniała po trzydziestce. Zdecydowała się wyleczyć ciało i umysł. Zapisała się na terapie, chodziła na mityngi AA. Przestrzegała 12 kroków i nauczyła się mówić: Nazywam się Krystyna, jestem alkoholiczką. Zrezygnowała z dotychczasowego życia i części znajomych. Oglądała Ewę Drzyzgę, piekła ciasta i jeździła do Castoramy. Choć bała się, że będzie jedną z tych , co chodzą do kościoła na biało, grają w tenisa i jedzą jarmuż. Bała się, że będzie smutna. Że będzie nudna.
„Tylko widzisz, ja pamiętam cały czas ten moment, kiedy stwierdziłam, że basta, że naprawdę mnie to do niczego nie doprowadzi, i szłam przygnębiona słowem <alkoholik>. I czułam ten stygmat. Tą szkarłatną literę. Gorszość. Bezdomność. Smród. Przegrane życie.”
Wyzwaniem dla Krystyny były spotkania ze znajomymi, bo jak odpowiadać im na pytanie dlaczego nie pije? Przecież to dziwne. Wszyscy piją. A alkoholik to menel. To zafajdane łóżko. To patologia. Alkoholiczka to na pewno nie uśmiechnięta i wyluzowana pani z telewizji. Pisanie pomogło Krystynie oswoić to straszne słowo. I w końcu przestać się wstydzić. Napisała książkę, choć ojciec twierdził, że nie może jej wydać, bo to zniszczy jej życie. W styczniu – w miesiącu premiery książki fejsbukowy Bohater mówił fragmentami z Najgorszego człowieka na świecie. Pewnego dnia oznajmił: Napisałem książkę. Nawet jest wydana. Nic się nie zmieniło. Nic… Myślę, że to „nic” wynika z wrodzonej skromności autorki. Jestem pewna, że Najgorszy człowiek świata może pomóc wielu osobom w walce ze swoimi słabościami.
„Alkoholik to słowo tak straszne jak feministka. Alkoholicy i feministki nie należą do społeczeństwa – nie mogą być nami. Alkoholicy mieszkają w piwnicach klubu abstynenta, mają szare spodnie w kant i turecki sweter (feministki strzygą się krótko, ubierają na czarno, noszą okulary i się nie malują). Alkoholików nikt nigdzie nie zaprasza, bo przecież się upijają od razu, a jeśli się nie upijają, to będą mówić tylko o AA i że próbują odzyskać pracę. Mają ogorzałe twarze, poliki, na które ktoś nakleił im po różowym schabie, bród za paznokciami i tatuaże z więzienia albo broszurki z kościoła.”
Początkowo myślałam, co mnie może obchodzić czyjś problem z alkoholem? Czy powinnam poświęcić kilka wieczorów, by przeczytać o walce z nałogiem kogoś, kogo znam tylko ze szklanego ekranu? Ale niesprawiedliwością byłoby traktowanie Najgorszego człowieka na świecie tylko i wyłącznie w kategoriach dziennika choroby. Książka Halber ma uniwersalne przesłanie. To pozycja dla wszystkich, którzy są zmęczeni udawaniem kogoś innego, dla tych, którzy nieustannie czują się niewystarczający. Niewystarczająco ładni, niewystarczająco mądrzy, niewystarczająco zaradni. To książka dla tych, którzy wolą w domowym zaciszu wypiekać muffiny czy słuchać płyt, zamiast udawać, że się dobrze bawią w towarzystwie osób, które w rzeczywistości nie mają nic ważnego i ciekawego do powiedzenia.
Książkę Halber czyta się dobrze. Bo debiutantka odpuszcza sobie wyszukany styl i stawia na prostotę. Jest przy tym dosadna i zabawna. Zazwyczaj w trakcie lektury zaznaczam sobie fragmenty, które szczególnie mi się podobały. Pod koniec czytania cała książka była oblepiona karteczkami. No właśnie, bo pisarka – co już zdążyła udowodnić kreując postać Bohatera – ma niezwykłą umiejętność w kilku krótkich zdaniach uchwycić i błyskotliwie opisać stan emocjonalny, oddać klimat jakiegoś wydarzenia. Trochę przeszkadzał mi bałaganiarski styl Halber, przez niego gubiłam się w chronologii zdarzeń.
Pisarka niechętnie odpowiada na pytania dotyczące swojej choroby. Unika odpowiedzi na pytania ile w Krystynie w zielonych baletkach jest z Małgorzaty Halber. Twierdzi, że najważniejsze jest, by czytelnik poczuł, że obcuje ze szczerym przekazem. I ja to tak właśnie odebrałam.
„Ja się domyślam, że jesteście już znudzeni tematem, ale sorry, chuj, ja mam tu misję i są ważne rzeczy do dowiedzenia się…”.
Misja zakończona sukcesem!
Bohatera znajdziecie tutaj.