Kameralne, społecznie zaangażowane kino braci Dardenne zapewne przeszłoby niepostrzeżenie przez kinowy repertuar. A przecież belgijskie rodzeństwo to wielokrotni zdobywcy nagród na festiwalu w Cannes (Złota Palma za Rosettę i Dziecko). Tym razem w promocji filmu Dwa dni, jedna noc na wielką skalę pomogła niespodziewana nominacja Marion Cotillard do Oskara za najlepszą rolę kobiecą. I słusznie, bo to film godny uwagi, ale nie tylko z powodu francuskiej aktorki, która stworzyła przejmującą kreację aktorską.
Po przerwie spowodowanej depresją, Sandra (Marion Cotillard) chce wrócić do pracy w niewielkiej fabryce w belgijskim mieście Seraing. Podczas jej nieobecności okazało się jednak, że 16-osobowa załoga w zupełności wystarczy, by zachować ciągłość produkcji. Powrót kobiety do pracy staje się problematyczny, dlatego kierownictwo zarządza głosowanie. Pracownicy mają do wyboru dwie opcje: etat dla koleżanki albo bonus w wysokości 1000 euro. Pierwsze jawne głosowanie kończy się porażką Sandry, zastraszeni przez kierownika podwładni głosują za premią. Gdy poznajemy główną bohaterkę przekonuje ona szefa, by powtórzył proces w tajnym głosowaniu. Kobieta ma tylko weekend na spotkanie z kolegami z pracy i zdobycie ich poparcia.
Jean-Pierre i Luc Dardenne z niemal dokumentalnym zacięciem relacjonują samotną odyseję Sandry. Z kamerą krążą od domu do domu, przypatrując się reakcjom współpracowników oraz kondycji młodej kobiety, którą targają mieszane uczucia, od nadziei po zwątpienie, od radości po złość. Obserwując zmagania głównej bohaterki, widz zadaje sobie dwa zasadnicze pytania. Po pierwsze: czy Sandra zdoła wykonać misję do końca, czy odda walkę walkowerem? Po drugie: z jaką reakcją będzie musiała się zmierzyć, gdy otworzą się drzwi (o ile się otworzą)?
Film braci Dardenne koncentruje się na budowaniu ludzkiej solidarności i choć ujawnia mechanizmy funkcjonujące w określonej małomiasteczkowej społeczności, to jednak mają one wymiar uniwersalny. Reżyserzy nie wskazują palcem winnych, a przecież mogliby za krzywdzącą sytuację bohaterki winić kryzys ekonomiczny, czy zażartą konkurencję na rynku pracy. Stronią również od jakiejkolwiek oceny postawy pracowników fabryki, zdając sobie sprawę z tego, że za każdym „tak” albo „nie”, które usłyszy Sandra, stoi silny argument. W końcu 1000 euro to kwota niemała, wystarczy na opłacenie studiów dziecka albo na wyremontowanie tarasu. Ci którzy odmówią koleżance pomocy mówią, że nie będą głosować przeciwko niej, będą głosować za premią. Potem uprzejmie proponują sok. Ale będą i tacy, którzy zareagują z wściekłością, na którą wrażliwa kobieta odpowie kamienną twarzą. Rozklei się dopiero w domu, sięgając po opakowanie Xanaxu. To właśnie od tej sceny reżyserzy zaczynali kręcenie filmu. W ich dziełach nic nie jest bowiem tak ważne, jak ciało i psychika bohatera. A psychika Sandry jest aż nadto pokręcona. Kobieta boi się żyć, boi się mówić, co myśli. Czuje się nikim. A życie serwuje jej emocjonalny rollercoaster. Upada wiele razy, ale – przy silnym wsparciu męża (Fabrizio Rongone) podnosi się i walczy dalej. Dzięki małym sukcesom zdobywa zaufanie do świata i siebie samej, by w końcu poczuć, że tak jak inni ma prawo żyć i być szczęśliwą.
Marion Cotillard kreuje postać, z którą łatwo się utożsamiać. Podobnie jak z jej sytuacją, która wcale nie jest wytworem wyobraźni belgijskich filmowców (podobne wydarzenia miały miejsce w fabryce Peugeota). Ciekawe, jak na miejscu Sandry zachowałby się każdy z nas? Czy miałby na tyle wewnętrznej siły i wytrwałości, by z godnością przetrwać dwa dni i jedną noc?