Pani z przedszkola

OSZUKAĆ WSPOMNIENIA

Zwiastun i plakat Pani z przedszkola, to klasyczny przykład na to, jak nie należy sprzedawać filmów w Polsce. Ale najwyraźniej zyski ze sprzedaży biletów liczą się bardziej niż szacunek dla widza. Sądząc po frekwencji w kinie – dość sporej jak na święta Bożego Narodzenia – cel udało się osiągnąć. Problem w tym, że idziemy – powtarzając za trailerem – na film o najbardziej zakręconej rodzinie w historii polskiej komedii. A dostajemy coś zgoła odmiennego. Taglajn mówi, że to komedia, jakiej nie było. I z tym akurat muszę się zgodzić. Śmiechu tu tyle, co kot napłakał. Takiej komedii jeszcze nie było …

Pani z przedszkola jest opowiadaniem w opowiadaniu. Główny bohater, 40-letni pisarz (Łukasz Simlat) trafia na kozetkę u psychoanalityka (Marian Dziędziel). By zwalczyć problem natury seksualnej, cofa się do wspomnień z dzieciństwa. Rodzice protagonisty żyją razem, ale równocześnie obok siebie. Ojciec (Adam Woronowicz) projektuje latawce, podczas gdy osamotniona w związku matka (Agata Kulesza) ulega młodej przedszkolance (Karolina Gruszka). Erotyczna fascynacja matki oraz grzeszki ojca przyczyniają się do rozpadu rodziny. Zaś dziecięce przeżycia z czasem przekształcają się w dorosłą traumę bohatera, która doprowadza go do gabinetu specjalisty. Ten radzi mu oszukać wspomnienia.

Romans Marcina Krzyształowicza z lekkim gatunkiem filmowym może być zaskoczeniem, zwłaszcza po sukcesie mrocznej, osadzonej w czasach II wojny światowej, Obławy. Reżyser twierdzi, że nie chce być utożsamiany z konkretnym gatunkiem, czy grupą aktorów. Nie ma mowy o powtórkach, szufladkach, ogranych chwytach, bo każdy temat jest inny. Jednak to, co spece od PR-u uparcie próbują wcisnąć widzom jako komedię, klasykiem gatunku z pewnością nie jest. Pani z przedszkola to raczej wariacja na temat kina autorskiego z wyraźną inspiracją innymi filmami autorskimi (Wes Anderson? Michel Gondry?). Krzyształowicz bawi się formą. Fabułę dzieli na podrozdziały (Ja, Mama, Tata, Rodzina), które oddziela animowanymi planszami. Przedszkolance niespodziewanie dorysuje skrzydła motyla, a rodziców umieści w komiksowej rzeczywistości i namaluje chmurkę z dialogiem. Te zabawy z formą filmową doskonale uzupełniają piękne, słoneczne kadry Michała Englerta oraz muzyka (powtarzający się motyw Odjechałaś tak daleko w wykonaniu Zbigniewa Wodeckiego). Z kolei scenografia Marka Zawieruchy i Andrzeja Górnisiewicza oraz kostiumy zaprojektowane przez Katarzynę Lewińską znakomicie wprowadzają w realia ówczesnych czasów. Co zresztą nie powinno dziwić, bo w ostatnich latach twórcy filmowi szczególnie upodobali sobie peerelowską stylistykę. Wspomnę chociażby mocną wizualną stronę Jacka Stronga, Chce się żyć, czy filmu Bogowie.

W stylistyce i tej przedziwnej autorskiej konwencji doskonale odnajdują się aktorzy. Woronowicz jest zabawny, Kulesza liryczna, a Gruszka zmysłowa. Świetnie przed kamerą radzi sobie trzyletnia India, której przyszło grać rolę chłopca (i kto by się domyślił?). Najbardziej w głowie pozostaje jednak Krystyna Janda w epizodycznej roli (choć na plakacie – nie wiedzieć czemu – wymieniona jest jako pierwsza) surowej babci, która zamiast bajek woli poczytać dziecku gazetę. Nie przekonuje mnie tylko Marian Dziędziel jako psychoterapeuta. Niech on już lepiej rozwiązuje problemy za pomocą siekiery niż kozetki terapeutycznej.

Historia rozpadu pewnej polskiej rodziny byłaby naprawdę interesująca, ale przyjęta przez scenarzystę perspektywa jest zgubna. Historia siedzi w głowie 40-latka, ale opowiada ją trzylatek, który zdecydowanie za dużo pamięta i za dużo rozumie, jak na swój wiek. Oczywiście paplaninę dzieciaka można potraktować z przymrużeniem oka, bo przecież chłopiec mógłby być tylko bohaterem książki pisanej przez głównego bohatera. Jednak Krzyształowicz nie pozostaje wierny swojemu pomysłowi w stu procentach i  do głosu dopuszcza pozostałych bohaterów. I ostatecznie zamiast z traumami z okresu dzieciństwa, borykamy się z problemami osób dorosłych. Reżyser z jednej strony dotyka takich problemów jak zdrada małżeńska, kalectwo, a nawet śmierć, z drugiej  – żongluje utartymi schematami, które niekiedy zupełnie nie pasują do całości. W trakcie seansu przysłowiowych boków zrywać nie będziemy, bo z humorem bywa różnie. Miejscami dialogi i sytuacje powodują uśmiech na twarzy (nie śmiech!), innym razem wzbudzają zażenowanie. A zazwyczaj po prostu nudzą.

Śmiech wzbudza również akcja promocyjna Pani z przedszkola, która za wszelką cenę próbuje pominąć istotny dla fabuły wątek lesbijski. Najwyraźniej łatwiej upchnąć towar pod hasłem szalonej komedii o zakręconej rodzinie, niż ryzykować, że Polacy nie będą chcieli oglądać na ekranie namiętnie całujących się aktorek. Zabawne i smutne to jednocześnie, bo widzowi należy się szczerość i zaufanie.

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s