WIZUALNIE ZACHWYCAJĄCY, EMOCJONALNIE PUSTY
Wizualnie zachwycające, emocjonalnie puste – mówi w spektaklu krytyk o twórczości głównego bohatera, wielkiego włoskiego reżysera filmowego Guido Contini. Zdaje się, że dokładnie w tę samą pułapkę wpadła Pia Partum reżyserując sztukę we wrocławskim Teatrze Muzycznym Capitol. Nine zachwyca rozmachem inscenizacyjnym, oryginalnymi kostiumami, porywającymi sekwencjami tanecznymi, ale po wyjściu z teatru w głowie nie pozostawia nic, poza pięknymi obrazami.
Fabuła musicalu nawiązuje do słynnego filmu 8 ½, autobiograficznej opowieści w reżyserii Federico Felliniego z Marcello Mastroianni w roli głównej. Ale historia włoskiego filmowca może być widzom doskonale znana również z jej hollywoodzkiej wersji. Nine – dziewięć wyreżyserował Rob Marshall, a główne role zagrały gwiazdy wielkiego formatu: Daniel Day-Lewis, Marion Cotillard, Nicole Kidman, Penélope Cruz, Kate Hudson czy Judi Dench. Dla przypomnienia … Guido w przeddzień swoich czterdziestych urodzin doświadcza kryzysu wieku średniego i blokady twórczej. Kobiety, które go otaczają: matka, żona, kochanka, gwiazdy filmowe, nie ułatwiają mu życia, próbuje więc ukryć się przed nimi i przed oczekującymi na nowy scenariusz producentami filmowymi. Ucieka do Wenecji do eleganckiego spa.
Partum ma wyraźny problem z dynamiką przedstawienia. Nine rozkręca się niewiarygodnie długo. Gdy widz zdąży się na dobre wynudzić, po kilkudziesięciu minutach, wkracza Luisa (Justyna Szafran) i dziennikarzom czatującym na jej Continiego śpiewa piosenkę Mój mąż kręci filmy. Po tym utworze sztuka nabiera rumieńców. Ale dopiero Bognie Woźniak-Joostberens, w roli Liliane La Fleur, wyjątkowo upierdliwej producentki filmowej, udaje się porwać publiczność. Jej numer, wyśpiewany gardłowo z francuskim akcentem, ozdobiony piórami i cekinami, powoduje, że zmienia się na chwilę konwencja przedstawienia. Ociera się o rewię Folies Bergère, a może kabaret berliński. Potem sukces Woźniak-Joostberens udaje się powtórzyć tylko raz, gdy na scenie pojawia się Emose Uhunmwangho jako zmysłowa dziwka Saraghina, tłumacząca chłopcom co znaczy być mężczyzną. Jej perfekcyjny, silny wokal – wspomagany przez chłopięcy chór – brzmi doskonale w znanym przeboju Be Italian. Po numerze zamykającym pierwszą część przedstawienia, zadowolona publiczność wysypie się do foyer teatru, ale gdy po dzwonkach wróci na swoje miejsca, zastanie zupełnie inny spektakl. Zaplanowany w dużej mierze lirycznie, drugi akt pozostaje w tyle za dynamiką pierwszego. Co prawda, Partum porzuca widowisko na rzecz emocji, ale sceny konstruuje niezgrabnie, chaotycznie, pozostawiając widza biernym na to co dzieje się na scenie. Nie pomagają nawet wysiłki znakomitego zespołu aktorskiego (oprócz wspomnianych powyżej, świetni Błażej Wójcik, Elżbieta Romanowska, Elżbieta Kłosińska), który robi co w swojej mocy, by wypaść wiarygodnie w tej chybionej wizji reżyserki.
Teatr Muzyczny Capitol tylko raz w roku przygotowuje wielki show. Czasem to wystarcza. Zeszłoroczna premiera Mistrza i Małgorzata w reżyserii Wojciecha Kościelniaka potrafiła zaspokoić apetyty najwybredniejszych. Na długo. W tym sezonie sztuka Partum pozostawia niedosyt.