Po ciemnej stronie Hollywood
Mapy gwiazd nie to nie jest wiwisekcja Hollywood, jak niektórzy twierdzą. Ów proces przeprowadza się bowiem na martwym organiźmie. Tymczasem Hollywood ma się dobrze. To organizm żywiący się sam sobą, obieg zamknięty – jak stwierdził w jednym z wywiadów reżyser filmu, David Cronenberg.
W twórczości kanadyjskiego reżysera wielokrotnie znajdziemy ślady obrzydzenia światem i odrazy do ludzkiej natury. Tym razem nie musiał szukać daleko, pod lupę wziął środowisko, które dobrze zna. A jego przewodnikiem był autor scenariusza, Bruce Wagner, który stworzył imponujący obraz zepsutego Hollywood, współczesnego Olimpu, w którym bogowie o ludzkich cechach, ale boskich ciałach powiązani są więzami wzajemnych relacji, od pogardy po uwielbienie, od miłości po nienawiść. Wychowany w Beverly Hills, w domu sąsiadującym z posiadłością Brodericka Crawforda, gwiazdy serialu Highway Patrol, Wagner od dziecka przyglądał się życiu na wzgórzach Hollywood, również jego ciemnej stronie. Później był kierowcą ambulansu i szoferem limuzyny. Woził Orsona Wellesa, Larry’ego Flynta na terapię po zamachu, zdarzyło się przewieźć i Micka Jaggera i Andy Warhola. I jak większość ludzi w tym miejscu marzył o zdobyciu sławy i pieniędzy (polecam świetny artykuł z The Guardian).
Jerome Fontana (Robert Pattinson) też jest kierowcą limuzyny, ale ambicje ma znacznie większe. Chce grać i pisać scenariusze. Pewnego dnia poznaje tajemniczą dziewczynę z Florydy, Agathę (Mia Wasikowski), która niebawem zostaje asystentką znanej aktorki Havany Segrand (Julianne Moore). Przeżywająca kryzys menopauzy Havana rozpaczliwie stara się o rolę we współczesnej wersji filmu, który niegdyś jej matce przyniósł gwiazdę na hollywoodzkiej alei gwiazd. Podczas przygotowań do roli aktorka korzysta z pomocy cenionego terapeuty doktora Stafforda Weissa (John Cusack), który zbił majątek na poradnikach motywujących. Mężczyzna jest ojcem Benjie (Evan Bird) – nastoletniej, uzależnionej od narkotyków, gwiazdy telewizji, którego karierą steruje matka Christina (Olivia Williams). W domu Weissów milczy się o nastoletniej córce, która po próbie spalenia rodzinnej posiadłości, trafiła do szpitala psychiatrycznego na Florydzie.
Bohaterowie Map gwiazd rzucają znanymi nazwiskami, trafiają na odwyki, a grypę zwalczają mieszanką leków. W szafach chowają trupy, a gdy któryś niespodziewanie wypadnie, to ruszają po publiczne rozgrzeszenie do Oprahy Winfrey albo Dalajlamy. Są mistrzami w zamiataniu pod dywan, salonowymi kameleonami, którzy sztukę dostosowania się do sytuacji opanowali do perfekcji. Cronenberg nie ma litości dla swoich bohaterów, bezwzględnie odkrywa ich słabości i obsesje. Jednak powiedzieć, że Mapy gwiazd to satyra na Hollywood, to zdecydowanie za mało. To przede wszystkim smutna opowieść o rozpadzie współczesnego świata, w którym rodzinne relacje zbrukane są przemocą i perwersją, kłamstwo miesza się z prawdą, a sukces jednej osoby okupiony jest cierpieniem innej.
Mocną stroną filmu Cronenberga jest obsada, której udało się tchnąć sporo życia w karykaturalne postacie stworzone przez Wagnera. Najlepiej wypadają sceny z roztrzęsioną i cudownie szarżującą Julianne Moore, która dzięki roli zdesperowanej Savany wyjechała z festiwalu filmowego w Cannes z nagrodą. Mia Wasikowski – po Restless i Stokerze – po raz kolejny mierzy się z rolą dziwaczki i znów wypada doskonale. John Cusack i Olivia Williams koncertowo grają rolę małżeństwa, ogarniętego obsesją sukcesu. Warsztatową dojrzałością zaskakuje nastoletni Evan Bird, który na swoim koncie ma zaledwie kilka ról. Tylko potencjał Roberta Pattinsona wydaje się nie do końca wykorzystany. Być może z powodu niedużej roli, a może dlatego, że jego postać jest najmniej skażona chorobą o nazwie szołbiznes.
Mapy gwiazd, choć momentami lawirują na granic absurdu, ogląda się bardzo dobrze. W końcu sytuacje, o których opowiada Cronenberg mogły wydarzyć się naprawdę, o czym co chwila przekonują nas artykuły w kolorowej prasie oraz informacje na plotkarskich serwisach. Choć film jedni uznają za trafną satyrę, inni mogą nazwać artystycznym bełkotem. Cóż, trzeba pamiętać, że David Cronenberg jest reżyserem specyficznym, którego albo się lubi albo nie. Należę do tej pierwszej grupy.