Tramwaj zwany pożądaniem (NT Live)

I ZNÓW ZATRZYMUJEMY SIĘ NA STACJI POŻĄDANIE 

Tramwaj zwany pożądaniem już od przeszło 60 lat sunie po kulturalnych szynach i pomimo upływającego czasu nic a nic nie traci na atrakcyjności. Dlatego od czasu scenicznego debiutu na Broadwayu (w roku 1947 Elia Kazan obsadził Marlona Brando w roli Stanleya Kowalskiego), poprzez londyńskie wersje (Laurence Olivier’a z żoną- Vivien Leigh jako Blanche) aż to filmowego nagrodzonego Oskarami hitu z 1951 roku, dzieło Tennessee Williamsa praktycznie nie schodzi z plakatów. I to na całym świecie. Ten amerykański evergreen inspiruje nie tylko reżyserów teatralnych, ale również twórców programów telewizyjnych, oper, a nawet baletów, Mało tego, swoją parodię Tramwaju… przedstawili również rysunkowi Simpsonowie, a nawet sam Woody Allen zaczerpnął co nieco z tego dzieła, pracując nad poprzednim kinowym hitem, Blue Jasmine. Przecież tytułowa bohaterka, zresztą brawurowo zagrana przez Cate Blanchett ma znacznie więcej wspólnego z Blanche DuBois niż zamiłowanie do drogich ubrań i alkoholu.

Inny dowód na to, że Tramwaj… się nie starzeje? Najnowsza teatralna wersja w reżyserii Benedicta Andrewsa należy do najlepiej i najszybciej sprzedających się w historii Young Vic i tak samo prędko trafiła na ekrany kin (a w planach pokazy aż w 500 kinach na całym świecie!). Znane twarze na plakatach robią swoje. Ale zapewniam Was, że Gillian Andreson i Ben Foster nie są tylko „wabikami” na widzów, są głównym powodem, by odświeżyć sobie tę  sztukę. Nawet jeśli miałoby to być po raz dwudziesty…

kulturalnie po godzinach

Benedict Andrews w swojej wersji Tramwaju… nie odbiega zbytnio od filmowego pierwowzoru. Nie kombinuje ani z wymyślną formą, ani z treścią. Jedynie, na co sobie pozwala, to umiejscowienie akcji we współczesnych czasach. Blanche chodzi zatem w szpilkach wysokich, jak te od Christiana Louboutina, zamiast kufra dźwiga elegancką walizkę i popija Jacka Daniellsa. Przez to, a może przez blond loki i ciemne okulary, bliżej jej do Samanthy z Sexu w Wielkim Mieście niż do filmowej poprzedniczki. Również sterylny, przestronny (obracający się przez cały spektakl) pokój wygląda niemal jak z katalogu IKEI. W niczym nie przypomina dusznego i obskurnego mieszkania, w którym dzieje się filmowa akcja. Pozostał na szczęście jednak nowoorleański klimat. A to dzięki rozbrzmiewającej z głośników jazzowej (rewelacyjnej) muzyce napisanej specjalnie na potrzeby spektaklu przez Alexa Baranowskiego. Nie brakuje również muzycznych odniesień do współczesności. W scenach usłyszymy bowiem i PJ Harvey (klimatyczny To Bring You My Love) i  Chrisa Isaaka (romantyczny Wicked Game). 

Choć „opakowanie” uległo kosmetycznej zmianie, to treść pozostała ta sama. Blanche DuBois (Andreson) z rodzinnego miasta w stanie Mississippi jedzie Nowego Orleanu, by zamieszkać z młodszą siostrą Stellą (Vanessa Kirby) i jej mężem – Stanleyem Kowalskim (Foster). Bez pracy (twierdzi, że wzięła urlop zdrowotny w szkole), bez pieniędzy (straciła rodzinną posiadłość) i z problemem alkoholowym (do czego zupełnie się nie przyznaje) brutalnie i bez pytania wkracza w prywatne życie Kowalskich, psując krew Stanleyowi, skłócając go z siostrą i podstępnie flirtując z Mitchem (Corey Johnson) – przyjacielem rodziny. Ale nie tylko przeciwstawne charaktery Blanche i Stanleya są powodem nieustających awantur…

Co cieszy, udało się po drodze nie zgubić ironii i humoru, którą ma dzieło Tennessee Williamsa. Ale bogate w dowcip dialogi między Stanleyem a Blanche sporo zyskały dzięki świetnemu przekładowi znanego aktora Jacka Poniedziałka.

kulturalnie po godzinach

W londyńskiej wersji Tramwaju… każdy z głównych bohaterów został bardzo wyraźnie sportretowany. Stanley ze swoim porywczym charakterem, prymitywnym zachowaniem, męskością podkreśloną bicepsami i licznymi tatuażami jest całkowitym przeciwieństwem Mitcha – grzecznego, nieco niezdarnego mamisynka. Stella i Blanche też niewiele mają ze sobą wspólnego. Młodsza siostra, choć wychowana w luksusie i z dobrymi manierami szybko zapomniała o konwenansach i toleruje wieczorną grę męża w karty, często zakończoną mordobiciem. Nie ma też nic przeciwko niewielkiej przemocy domowej. Jej seksualne uzależnienie znaczy więcej niż spokojne gniazdko domowe. Blanche z kolei to dama, co wyraża się zarówno w sposobie zachowania, mówienia, jak i ubierania (lisy, perły, błyszczące sukienki). Nie wypada jej publicznie przyznać się do słabości ani do życiowych porażek. Benedict Andrews wreszcie dopuścił do głosu kobietę! Bo o ile w filmowej wersji głosik Blanche jest cichutki, nijaki (a dziś – miejscami lekko irytujący), o tyle Blanche-Anderson mówi głośno, mimo, że miejscami papla nieco niewyraźnie (bo przecież po alkoholu). Duża w tym zasługa Anderson, która gra koncertowo, niezależnie, czy jest dystyngowaną damą, czy damą na lekkim rauszu. I o ile w filmowej wersji Vivien Leigh musiała ustąpić miejsca aktorskiemu popisowi Marlona Brando, o tyle w tym spektaklu, to Ben Foster (choć rewelacyjny pod każdym względem) jest tylko dodatkiem do Gillian Andreson. Podobnie zresztą jak, Vanessa Kirby – choć bardzo dobra – nie ma w tym wypadku siły przebicia.

Były już porywające kreacje męskie: Tom Hiddelston w roli Koriolana, Benedict Cumberbatch jako doktor Frankenstein, Jonny Lee Miller jako Stworzenie, Simon Russell Beale jako król Lear, Rory Kinnear jako Hamlet czy Luke Treadaway w roli Christophera z Dziwnego przypadka psa nocną porą… Wygląda na to, że teraz nastała pora na kobiety! Dopiero co chwaliłam Helen McCrory, która jako Medea wspieła się na wyżyny swoich umiejętności aktorskich i odgrywa rolę swojego życia. Teraz Gillian Anderson w Tramwaju… kradnie całe show. Liczę zatem, że grudniowa premiera w NT Live, Prześwit z Carrey Mulligan tylko potwierdzi tę (chwilową bądź nie) zamianę ról na londyńskich deskach teatralnych.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s