Dramat zanurzony w popkulturze
W 2009 roku cały świat usłyszał o niejakim Xavierze Dolanie, 20-letnim aktorze i reżyserze z Mile End w Montrealu. Jego pierwszy (w części autobiograficzny) film Zabiłem moją matkę zdobył aż trzy nagrody na festiwalu w Cannes i sprawił, że ten chłopak w hipsterskich ciuchach, rogowych okularach i z modną fryzurą trafił na pierwsze strony gazet. Po pięciu latach Dolan wraca do tematu relacji matka – syn (z tą samą aktorką – Anne Dorval – w roli głównej), choć Mama to jakby odwrócenie wątku poruszonego w debiutanckim obrazie, a może nawet forma przeprosin. Jednak w 2014 roku jury w Cannes nie był tak szczodre jak poprzednio i nagrodziło Kanadyjczyka tylko Nagrodą Jury za najlepszy film, podczas gdy wielu krytyków przebywających na Lazurowym Wybrzeżu wróżyło mu Złotą Palmę. Szkoda, bo Mama to zdecydowanie najlepszy film w karierze cudownego dziecka kina. I choć Dolan znów daje nura w popkulturowy świat, to jednak tym razem najważniejsza jest treść i ekranowe emocje.
Akcja Mamy dzieje się w niedalekiej przyszłości w Kanadzie. Dolan w pierwszych minutach filmu informuje o tym widza, by uwiarygodnić scenariuszowy pomysł. Otóż, kanadyjski rząd wprowadza przepis umożliwiający rodzicom trudnych dzieci na umieszczenie ich w zamkniętych ośrodkach bez konieczności podejmowania jakichkolwiek działań sądowych czy prawnych. Niedaleka przyszłość jakoś nie współgra z kanadyjską prowincją, na którą zaglądamy wraz z bohaterami filmu. Gdy jeszcze dołożyć do tego krzykliwy styl pani Després rodem z teledysków z lat dziewięćdziesiątych oraz utwory z tego okresu, to możemy się trochę pogubić w dolanowskiej czasoprzestrzeni.
Steve to tak zwane trudne dziecko (Antoine-Olivier Pilon), które po latach pobytu w zakładach resocjalizacyjnych wraca pod skrzydła matki. Diane, w skrócie Die (Anne Dorval) jest czterdziestokilkuletnią wdową, której wciąż nie udało się ustabilizować – ani zawodowo ani materialnie. Jest niczym wolny ptak, który nie wie, co to odpowiedzialność, opanowanie i dobre maniery. Po latach rozłąki nadpobudliwy nastolatek i jego młoda duchem matka muszą nadrobić zaległości z życia rodzinnego. Niespodziewanie w ich życiu pojawia się Kyla (Suzanne Clément), nauczycielka na urlopie, która na skutek jakieś traumy (Dolan nie rozwija tego wątku) przestała odzywać się do kogokolwiek. Nie potrafi nawiązać kontaktu ani ze swoim mężem, ani kilkuletnią córką. Dopiero kiedy poznaje Die i jej syna, coś w niej pęka. Może w tej dwójce ekscentrycznych sąsiadów z naprzeciwka ujrzała coś, czego sama nigdy nie mogłaby doświadczyć: głębokiego uczucia połączonego z odrobiną szaleństwa i spontaniczności. Niezwykła więź, która rodzi się między trójką bohaterów jest jednak niczym innym jak iluzją, namiastką idealnego życia, którego nigdy mieć nie będą. Bańką mydlaną, która w końcu pęka.
Xavier Dolan podkreśla, że scenariusze pisze o tym, co jest mu bliskie. A najbliższa jest mu matka. To ona go inspiruje. Nic też dziwnego, że po pięciu latach Kanadyjczyk znów podejmuje wątek rodzinnej relacji. Zmienia się jednak optyka, w Zabiłem moją matkę patrzyliśmy z perspektywy zbuntowanego nastolatka, w najnowszym obrazie z pozycji matki postawionej przed trudnymi życiowymi decyzjami. Łagodnieje tonacja filmu. Nienawiść ustępuje miejsca miłości, a wybuchy agresji tylko zacieśniają więzi między matką a synem. O ile w debiutanckim filmie reżyser karał nieznośną matkę, o tyle w Mamie szuka jej zemsty. A może zadośćuczynienia za grzechy młodości?
Dolan bez pardonu przyznaje, że kręci filmy, by w nich grać. Na szczęście wie, kiedy ustąpić miejsca innym. W Mamie nie zobaczymy reżysera po drugiej stronie kamery, za to zobaczymy dwie znajome twarze: Anne Dorval z Zabiłem moją matkę oraz Suzanne Clément z Na zawsze Laurence. Dolan przyznaje, że największym wyzwaniem było to, żeby tak nimi pokierować, aby widzowie nie rozpoznali w nich postaci, w które kiedyś się wcieliły. Udało się mu to w stu procentach. Tak samo jak odkrywanie nowych talentów. Zółtodziób Antoine-Olivier Pilon o wyglądzie Macaulay Culkina skrzyżowanego z Eminemem, doskonale radzi sobie w roli nadpobudliwego nastolatka.
Świetne dialogi, doskonale zbudowane sceny, dynamiczny montaż. Tu wszystko jest przemyślane, ma sens. Obraz zwężony do formatu 4:4, rozszerza się tylko wtedy, gdy Die wyobraża sobie lepsze życie. Ponurą historię Dolan przełamuje piękną barwą zdjęć, często celowo rozmazanych. Znów na ścieżce dźwiękowej filmu znalazła się playlista reżysera. Choć Dolan przyznaje, że muzyka ma działać jak spust. Dźwięki hitów Dido, Sarahy McLachlan, Lany del Rey, Céline Dion czy Oasis mają uruchamiać nasze wspomnienia i jeszcze silniej angażować nas w snutą na ekranie historię.
Dramat zanurzony w popkulturze to znak firmowy Dolana. Przez pięć lat specyficzny język filmowca z Montrealu rozwijał się, aż w końcu w Mamie przybrał kształt idealny.