Mieszkająca na Tajwanie Lucy (Scarlett Johansson) przypadkowo zostaje uwikłana w przemyt nowego rodzaju narkotyku. Jej chłopak zmusza ją do przekazania panu Jang (znany z Oldboya Min-sik Choi) walizki z tajemniczą zawartością. Chwilę później Lucy dostaje propozycję nie do odrzucenia: musi w brzuchu przetransportować paczuszkę z narkotykami. Sprawy się komplikują, gdy jej zawartość zaczyna przenikać do organizmu dziewczyny, czyniąc z niej superczułą, superinteligentną i niezniszczalną kobietę. Lucy bez chwili wahania postanawia zemścić się na swoich oprawcach, ale to co z początku jest tylko prywatną misją, staje się misją na rzecz całej ludzkości. Niedoszła przemytniczka jest bowiem pierwszą w historii ludzką istotą, która potrafi w tak ogromnym stopniu wykorzystywać możliwości swojego mózgu. Jej naukowym mentorem ma być profesor Norman (Morgan Freeman), który jednak wydaje się nie mniej oszołomiony ogromną przemianą dziewczyny, niż ona sama.
Luc Besson podzielił swój film na części, które oddziela od siebie czarna plansza z informacją w ilu procentach główna bohaterka wykorzystuje możliwości swojego mózgu. O ile między 20 a 80 procentami robi się naprawdę ciekawie, a fabuła gna na złamanie karku, o tyle im bliżej setki, tym bardziej robi się nieciekawie i niedorzecznie, aż do rozczarowującego finału. Zawodzi całe filmowe „zaplecze naukowe”, począwszy od rozpowszechnianej w filmie teorii, skończywszy na profesorach, którzy pokazują całkowitą bezradność wobec wymykających się spod kontroli eksperymentów naukowych. Przy tak skonstruowanym scenariuszu Morgan Freeman nie ma wielkiego pola do popisu. Podczas gdy Scarlett Johansson udowadnia, że w kinie akcji czuje się jak ryba w wodzie. Niestety, jej bohaterka, choć silna i bystra, podejmuje kilka idiotycznych decyzji. Podczas seansu widz zachodzi w głowę: Dlaczego nie zabiła od razu pana Janga, a jedynie wbiła mu noże w dłonie? Dlaczego – skoro działa w imieniu nauki, czyli ludzkości – naraża ludzi i policjantów podczas pościgów? Odpowiedź jest oczywista: dla efektu. Bo Lucy to chyba najbardziej widowiskowe kino od czasów Matrixa i Incepcji, z których zresztą bezwstydnie czerpie całymi garściami. Pościgi, strzelaniny, podróże w czasie, a nawet telepatia i telekineza uchwycone zostały na zdjęciach Thierry’ego Arbogasta i dynamicznie zmontowane. Całość doskonale uzupełnia energiczna muzyka Érica Serry z ciekawą propozycją Damona Albarna (członka Blur i Gorillaz) zatytułowaną Sister Rush.
Lucy to uczta dla spragnionych widowiskowej rozrywki w kinie….Gdybym jeszcze tylko umiała na 90 minut wyłączyć myślenie…