O młodości, miłości i sile marzeń, czyli amerykańskie kino niezależna w wersji light
VERY GOOD GIRLS. Film, który miał premierę na festiwalu Sundance w 2013 roku niestety przynosi rozczarowanie, choć nazwiska na plakacie kuszą. Dwie wschodzace gwiazdy Hollywood: Dakota Fanning i Elizabeth Olsen grają przyjaciółki, które przed wyjazdem do collage’u postanawiają stracić dziewictwo. Problem w tym, że zarówno Gerry, jak i Lilly wpada w oko ten sam chłopak – sprzedawca lodów i fotograf po godzinach. David (Boyd Holbrook) zamierza jednak zdobyć nieśmiałą Lily (Fanning), rozwieszając po mieście jej zdjęcie zrobione z ukrycia. Niestety, oryginalny sposób podrywu to jedyny błyskotliwy moment w filmie, potem jest już przewidywalnie do bólu. Para spotyka się po kryjomu, a gdy prawda wychodzi na jaw, przyjażń nastolatek zostanie wystawiona na ciężką próbę.
Very Good Girls to debiut reżyserki Naomi Foner, matki cudownego aktorskiego rodzeństwa Maggie i Jake’a Gyllenhaal, ale również zdobywczyni Złotego Globa za scenariusz do filmu Stracone lata (1988). Tym razem Foner zawodzi na całej linii. Przy tak skonstruowanej fabule nie pomaga nawet imponująca – jak na debiut – obsada aktorska. Fanning i Olsen grają poprawnie, chociaż Gerry wygląda zbyt poważnie do roli nastoletniej hippiski. Podobnie jak Holbrook, który ponoć na planie zastąpił młodszego Antona Yelchina (kto widział Like Crazy może przypuszczać, że Yelchin byłby lepszym wyborem). Cieszy obecność Petera Sarsgaarda (zięcia reżyserki), który wciela się w postać lubieżnego szefa Lily, z tym, że Sarsgaard wypada doskonale (jak zawsze w takich rolach – wspomnijmy chociażby kreację w Lovelace), o tyle wątek wydaje się nazbyt naiwny. Hippisowska rodzina Gerry to duet: Demi Moore i Richard Dreyfuss, których Foner postanawia pozostawić w spokoju, oddając im góra 3-4 krótkie sceny. Zdecydowanie więcej uwagi poświęca rodzicom Lilly. Ellen Barkin wygląda jak zmęczona życiem pani domu, która każe pakować walizki niewiernemu mężowi – Clark Gregg. Ten wątek nie wydaje się zbytnio interesujący, zwłaszcza, że to w domu Gerry niebawem dojdzie do tragedii i logiczne wydaje się, że to tam powinno być zwrócone oko kamery.
Zdjęcia Bobby’ego Bukowskiego nadają obrazowi sporo ciepła, zresztą tak samo jak muzyka Jenny Lewis, przyjaciółki Foner. Przynajmniej te dwa elementy składowe filmu działają bez zarzutu. Choć reszta pozostawia wiele do życzenia, to jednak Very good girls to całkiem strawny filmem. Jednak w głowie na długo nie pozostanie.
RUBY SPARKS. Ruby Sparks kolejny film w reżyserii Jonathan Dayton i Valerie Faris, czyli duetu odpowiedzialnego za Małą Miss (Little Miss Sunshine) nie jest zwyczajną komedią romantyczną. Mieszają się tu różne gatunki filmowe od komedii, przez dramat po fantasy. I być może w tym misz-maszu (nie zapominając o świetnych kreacjach aktorskich i błyskotliwym scenariuszu) należy dopatrywać się sukcesu tego kameralnego obrazu.
Calvin, ceniony pisarz młodego pokolenia cierpi na brak weny, od lat nie napisał żadnej książki. Cierpi też na brak dziewczyny, o czym skrupulatnie przypomina mu jego starszy brat, od kilku lat szczęśliwie żonaty, ale w duszy nadal typ playboya i podrywacza. Calvinowi brakuje drugiej połówki, ale nie próbuje szukać na siłę. I zapewne w normalnych okolicznościach sprawy sercowe pozostawiłby ślepemu losowi, jednak dziwny sen o niejakiej Ruby Sparks, lat 26 powoduje, że Calvin wraca do pisania. Ale nie jest to zwykłe pisanie. Bowiem co chłopak napisze (o rudowłosej dziewczynie) sprawdza się w prawdziwym życiu. Pewnego dnia dziewczyna zwyczajnie przekracza próg jego domu. Szczęśliwy i bezgranicznie zakochany Calvin postanawia już więcej nic o niej nie napisać. Los jednak płata figle, a gdy do związku zagląda rutyna, obiecanego słowa trudno dotrzymać. Manipulacja ukochaną może być bardzo kusząca.
Zoe Kazan, odtwórczyni tytułowej roli napisała nie tylko oryginalny, ale jakże ryzykowny (żeby nie powiedzieć szalony) scenariusz. Przewrotna fabuła Ruby Sparks ciekawi i intryguje. Choć miejscami bywa zbyt ckliwa i infantylna, to jednak końcowy efekt zaskakuje. Na pochwałę zasługuje lekkość, z jaką Kazan poprowadziła tę historię. Na dodatek udało się aktorce wydobyć z tej historii (mimo wszechobecnego absurdu) wiele życiowych prawd o relacjach międzyludzkich, związkach i wzajemnym zaufaniu. Kazan triumfuje jednak nie tylko na tym polu. Aktorsko wypada bezbłędnie, poodobnie zresztą jak partnerujący jej Paul Dano, specjalista od grania nieudaczników (albo geniuszy). Duet Kazan-Dano tworzy bardzo wiarygodny obraz zwyczajnej i zarazem niezwyczajnej pary (ponoć także poza planem zdjęciowym).
THE PRETTY ONE (ŚLICZNOTKA). Kolejny debiut reżyserski, tym razem bardzo udany. Chociaż film Jenée La Marque nie dotarł do festiwalu w Sundance, to jednak zdołał zdobyć sympatię widzów na innym ważnym festiwalu filmowym – Tribeca Film Festival.
Laurel i Audrey (Zoe Kazan w podwójnej roli) choć wyglądają jak dwie krople wody, znacznie się od siebie różnią. Audrey jest tym wszystkim, czym Laurel nigdy nie będzie: pewną siebie kobieta odnoszącą sukcesy w życiu zawodowym i osobistym. Gdy niespodziewanie w wypadku samochodowym ginie Audrey, a wszyscy – zarówno lekarze, jak i rodzina – biorą ją za przebojową siostrę, Laurel postanawia nie wyprowadzać ich z błędu. Tuż po „własnym” pogrzebie zaczyna żyć życiem zmarłej bliźniaczki. Amnezja pourazowa jest świetną wymówką, gdy nie potrafi rozpoznać twarzy znajomych albo odnaleźć się w zawodowych obowiązkach (Audrey sprzedaje domy jak dla lalek). Nagle okazuje się jak mało o siostrze wie i jak bardzo się od niej różni. Ostatecznie kończy romans Audrey z żonatym mężczyzną (Ron Livingston), a zakochuje się w brodatym sąsiedzie Baselu (Jake Johnson), którym jej siostra zwyczajnie gardziła. Życie cudzym życiem okazuje się jednak dla Laurel nie do zniesienia i wkrótce będzie musiała przyznać się do oszustwa.
Zoe Kazan – podobnie jak w Ruby Sparks – znów uwodzi swoim skromnym, dziewczęcym urokiem. Wraz z Jake’m Johnsonem tworzą najbardziej uroczą (wyimaginowaną) parę. Mówią do siebie – Pani Brown i Panie Brown i udają, że mają wielki dom z basenem, po którym wesoło biega dwójka dzieciaków. I wcale nie przeszkadza mi, że Johnson to tylko kolejna wariacja na temat Nicka z The New Girl. Do serialowego wielbiciela flanelowych koszul mam po prostu słabość. Castingowe zwycięstwo podkreśla Ron Livingston jako szykowny kochanek Audrey.
The Pretty One to dziwaczna historia kradzieży bliźniaczej tożsamości, ale uroku odmówić jej nie można. Jenée La Marque niczym utalentowany muzyk buduje swoją filmową opowieść ze starannie dobranych dźwięków. Gdy tylko w fabule pojawiają się przerażające tony, jak śmierć siostry, własny pogrzeb, od razu równoważy je absurdalną partyturą. La Marque najwidoczniej woli wesołe piosenki. Ja też.