Aria jest właścicielką chyba największej filmowej pary oczu od czasów Amelii, czarnego podwórkowego kota imieniem Dac, pół-siostrą sfiksowanej na puncie koloru różowego pulchnej Lukrezii i pięknej Donatiny oraz córką swoich nieodpowiedzialnych rodziców. To właśnie oni – niespełnieni artyści, zapatrzeni w samych siebie i we własne kariery, regularnie wypełniają wielkie, niebieskie oczy dziewięciolatki łzami. Aria niekochana, nierozumiana co dzień przeżywa swoją odyseję. Wraz z jedynym wiernym przyjacielem (kotem zamkniętym w klatce) i ogromnym plecakiem przemierza odległość między domem ojca a domem matki. Nie chce jednak od nas współczucia. Jedyne, czego pragnie, to znając jej historię, chce byśmy byli dla niej mili.
Reżyserka, Asia Argento, choć się do tego oficjalnie nie przyznaje, historię dziewczynki oparła na własnych doświadczeniach. Jest córką Daria Argento – twórcy kultowych włoskich horrorów oraz Nicolodi – znanej aktorki. Jej prawdziwe imię wpisane w dowodzie osobistym brzmi dokładnie, jak imię jej bohaterki – Aria. W młodości spędzała wiele czasu na planach zdjęciowych, zaniedbywana przez zapracowanych rodziców. A jedynymi historiami, jakie Dario czytał córce w dzieciństwie były jego własne scenariusze. Kiedy w wywiadach wspomina dzieciństwo mówi głównie o samotności i depresji. Jednak by uciąć spekulacje na ten temat, reżyserka stanowczo zaprzecza jakoby Dziewczynka z kotem była formą terapii czy zmierzeniem się z demonami przeszłości. Nie ulega jednak wątpliwości, że mówienie o tym, co samemu się przeżyło przychodzi jej niezwykle łatwo.
Wbrew pozorom Dziewczynka z kotem nie jest jednak filmem smutnym. Co nie znaczy, że nie jest filmem przejmującym. Argento sprytnie lawiruje między gatunkami filmowymi i prowadzi tak historię odrzuconego dziecka, że niekiedy odnosimy wrażenie, że oglądamy czarną komedię a nie dramat. Pełno tu absurdu, kiczu i zamierzonej telenowelowej dramaturgii, które przełamują konwencję regularnego dramatu. Wizualnie film bliski jest wczesnym dziełom Almodovara (jaskrawe barwy), czy kultowej Amelii (baśniowość). Porównań można również szukać u Wesa Andersona czy Ulricha Seidla. Reżyserka prawdopodobnie czerpała także z ich twórczości. Ale Argento bawi się nie tylko formą i stroną wizualną swojego filmu. Doskonale radzi też sobie z postaciami. Każda bez wyjątku jest precyzyjnie naszkicowana, jeśli trzeba odpowiednio przerysowana, a jej złe lub dobre cechy należycie wyeksponowane. Argento miała zresztą bardzo łatwy cel – dysfunkcyjna rodzinka czy artystyczna bohema idealnie nadają się do obnażenia i wyśmiania ich wad.
Charlotte Gainsbourg jest od lat idolką Argento. Nic dziwnego, że rolę matki napisała specjalnie z myślą o niej. Gainsbourg rozwiązłą matkę i dekadencką artystkę gra koncertowo. Jest równie przekonywująca w scenach, gdy bez powodu bije w twarz Bogu ducha winną Arie, jak i wtedy, gdy czule opatruje jej ranę. Na ekranie przeobraża się, raz w obojętną matkę, innym razem w troskliwą opiekunkę. Podobnie ojciec (Gabriel Garko) – aktorzyna o wyglądzie Kena, zaskakująco religijny (cytuje Pismo Święte) i nadzwyczaj przesądny (jest przekonany, że czarny kot, którego przygarnia córka musi przynieść pecha, podobnie jak gołębie czy potłuczone lustro). Miłość do Arie odwzajemnia tylko wtedy, gdy mu się dobrze wiedzie (gdy dostał rolę w filmie, uznaje, że Aria przynosi mu szczęście, by chwilę później ponownie wykopać ją z domu). Lucerezię, swoją ukochaną nastoletnią córeczkę uzależnioną od słodyczy i infantylnego różu kocha za to bezgranicznie i bez zastrzeżeń. Zresztą rozpieszczone i zblazowane siostry są niewiele lepsze od rodziców. Naśmiewają się, kablują do rodziców i co najgorsze, nigdy nie staną w obronie Arie.

Obok problemu dysfunkcyjnej rodziny film porusza również wiele innych tematów. Argento dużo mówi o dziecięcej przyjaźni, pierwszej miłości i chęci dorównania rówieśnikom. Robi to głównie za pomocą humoru i dużej dawki absurdu. Przykładem są chociażby szkolne sceny, jak ta w której w imię przyjaźni Aria obcina krótko włosy, aby wyglądać dokładnie jak jej najlepsza szkolna koleżanka, Iste, a potem wspólnie palą papierosy zamknięte w przesiąkniętej dymem szkolnej toalecie, albo podkradają listy sąsiadom, by czytać je w ukryciu. Jest także on – jasnowłosy Adriano. Jeździ na desce, zachowuje się jakby mało co go obchodziło, a i tak wszystkie dziewczyny robią do niego maślane oczy. Arie nie jest wyjątkiem. Niestety ani magiczne zaklęcia ani zorganizowanie wystawnego balu dla dzieci nie pomagają tej miłości.
Asia Argento umiejscowiła fabułę w 1984. I niezależnie co mówi, o swojej bohaterce, to trudno nie połączyć faktów. Argento (rocznik ’75) w tymże roku miała 9 lat, czyli dokładnie tyle, ile jej filmowa bohaterka. Widać też, że wiele zapamiętała z lat osiemdziesiątych, bo udało jej się świetnie odtworzyć specyficzną, jakże kiczowatą stylistykę tych lat. W szkole królują kolorowe legginsy, spódniczki- lambadówki i jeansowe krótki rodem z teledysku Madonny Like A Virgin. Na nastoletnich głowach rządzi mokra włoszka, chłopcy jeżdżą na modnych w tym czasie deskorolkach, w szkołach ostateczne słowo zawsze należy do surowej nauczycielki, a rodzic może dać dziecku klapsa, jeśli uważa to za konieczne. Ale Dziewczynka z kotem zachwyca również od strony muzycznej. Z ekranu wybrzmiewa mieszanka różnych gatunków, od rocka, przez punk, na Mozarcie kończąc. Muzyka jest ważnym elementem tego filmu, podobnie zresztą ważna jest dla samej Arie. To wtedy przecież dziewczynka wydaje się być najbardziej szczęśliwa, gdy ojciec zabiera ją na koncert legendarnej grupy The Penelopes, gdy tańczy z przypadkowo poznanymi ludźmi na ulicy, czy gdy słucha muzyki w wykonaniu nowego kochanka matki. Warto przy okazji zaznaczyć, że spora część kompozycji, które znalazły się w filmie jest autorstwa Argento.

Dziewczynka z kotem na 108 minut przenosi nas w świat dziecięcej wyobraźni i uczuć. Jest to podróż sentymentalna i humorystyczna zarazem. Argento daje nam coś więcej niż tylko wizualnie urzekają opowieść o odrzuceniu, braku zrozumienia i miłości. Choć reżyserka nie chce się do tego przyznać ma niezwykły dar opowiadania o rzeczach bliskich jej sercu. Co prawda, nie znalazłam w Dziewczynce… wiele podobieństw do Wesa Andersona (jak mówiono w zapowiedziach), ale znalazłam swoją festiwalową perełkę, do której chętnie jeszcze nie raz wrócę.