Blue Ruin

Niebieski, zdezelowany Pontiac sunie powoli przez spowite mgłą szaro-bure drogi Virginii. I nie szkodzi, że tytułowy blue ruin jest w równie słabej kondycji co jego właściciel – nieporadny i doświadczony przez los outsider Dwight. Jeden i drugi wezmą udział w najważniejszym życiowym starciu. I choć Dwightowi daleko do last action hero, a sprawność samochodu pozostawia wiele do życzenia to jednak Blue Ruin jako film akcji (choć w zasadzie bez akcji) wciąga i intryguje.


Początkowo obraz nie zachwycił selekcjonerów prestiżowego festiwalu Sundance i odpadł we wstępnej selekcji, by potem powrócić z sukcesem. Europejczycy okazali się bardziej przychylni, na Starym Kontynencie Blue Ruin zbierał same świetne recenzje (szczególnie doceniło go Cannes). Jednak zanim jeszcze powstał zyskał spory kredyt zaufania u potencjalnych widzów, którzy dzięki portalowi crowdfundingowemu (Kickstarter) „w ciemno” sponsorowali realizację bliżej nieokreślonego filmowego projektu debiutującego za kamerą Jeremy’ego Saulniera. I choć porównania obrazu debiutanta do twórczości braci Coen są nieco na wyrost, to jednak umiejętności dawkowania emocji i budowania napięcia Saulnierowi odmówić nie można. Jeśli dalej będzie konsekwentnie dążył tą drogą, kto wie może w niedalekiej przyszłości wymienianie tych nazwisk obok siebie nikogo już nie będzie dziwić.

Za historią Blue Ruin stoi tajemnica i niedopowiedzenie. Saulnier nie odkrywa wszystkich kart. Nie pomaga też w jednoznacznej identyfikacji Dwighta, czyniąc go miejscami aż nadto skrytym i małomównym. Nie wiemy co siedzi w jego głowie, oprócz bólu po stracie rodziców (choć minęły lata) i niezwykle silnej chęci zemsty. To ona włada jego umysłem i ciałem i doprowadza do czynów, do których w „normalnych warunkach” nie byłby zdolny. Wręcz doprowadza mężczyznę do kresu człowieczeństwa, czyniąc z niego cichego bohatera i zimnokrwistego mordercę jednocześnie. Zaślepiony koniecznością odwetu za śmierć rodziców podejmuje często nieprzemyślane kroki, narażając nie tylko swoje, ale i życie najbliższych. Myśli o konsekwencjach swoich czynów przychodzą zdecydowanie za późno, wtedy na próżno szukać już odwrotu. Mleko się wylało. Bo Dwight to żaden rasowy przestępca, jeśli bywa okrutny to przez tę zadrę, która przez kilkanaście lat nie zagoiła się w jego sercu. Niezdolność do planowania i mętlik w głowie każą przeczuwać, że idzie na pewną śmierć. Bo w tym konflikcie obie strony nie chcą dać za wygraną, świszczące kule przedzierają powietrze, a krew leje się strumieniami. I tylko widz zastanawia się, czy tego naprawdę chciał główny bohater.

W brutalnych scenach Saulnier bywa już bardziej dosłowny. Głowę ofiary rozwala w drobne strzępy, a nóż wbija w ciało tak głęboko, że miejscami trudno tę dosłowność znieść na ekranie. Choć krew się leje, daleko szukać tu porównań do krwawej jatki w stylu Tarantino. Reżysera bawi naturalistyczny obraz rzeczywistości swoich bohaterów, ale stara się nie przedobrzyć. Choć bywa na granicy smaku, to jednak ani razu jej nie przekracza. Ekranowe okrucieństwo znakomicie dopełniają mroczne, skąpane w mgle lub deszczu pejzaże smutnego stanu Virginia oraz dość oszczędna, ale jakże klimatyczna muzyka. Surowe zdjęcia nadają ostateczny kształt i przesądzają o tym, że Blue Ruin można nazwać stylowym thrillerem.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s