Syndrom Piotrusia Pana
Znudzony imprezą Henrik, ukrywa się przed gośćmi w zaparkowanym nieopodal domu aucie. Tam znajduje książkę dla dzieci Przygody Piotrusia Pana. Scena wymowna, ale zbędna. Już po kilku minutach filmu orientujemy się kim jest główny bohater Mężczyzny prawie idealnego. 35-latek, choć trudno mu się do tego przyznać, emocjonalnie utknął pomiędzy nastolatkiem a dorosłym mężczyzną, pomiędzy beztroską i wygłupami a odpowiedzialnością za swoje czyny oraz najbliższych. Do tego upływający czas działa na jego niekorzyść, wymaga na nim męskich decyzji, do których najwyraźniej w świecie jeszcze nie dorósł. Reżyser, Martin Lund, który sam należy do dzisiejszego pokolenia trzydziestolatków na przykładzie Henrika pokazuje, że w czasach, w których kultywuje się młodość niektóre jednostki zwyczajnie nie chcą dorosnąć. I raczej nie są to odosobnione przypadki.
Henrik i Tone stanowią zwyczajną młodą parę. On właśnie rozpoczął nową pracę, ona zaszła w ciążę, razem wprowadzają się do nowego mieszkania. Pozornie sprawiają wrażenie, że świetnie się rozumieją, ale jak się bliżej przyjrzeć ich relacje oparte są głównie na wspólnych wygłupach albo seksie. Zdecydowanie gorzej para radzi sobie w kwestii komunikacji, zwłaszcza Henrik, który niewygodne tematy (typu ciąża) najczęściej obraca w żart. Nie dopuszcza myśli, że wraz z pojawieniem się dziecka ich życie ulegnie całkowitej zmianie. Henrik wolałby bowiem, żeby wszystko zostało bez zmian. Obecnie na kłopoty najlepszy jest obiadek i domowe kapcie u mamusi, a niewygodna impreza u dziewczyny zamienia na popijawę u kumpli. Przy tym notorycznie bagatelizuje wizyty u lekarza i złe samopoczucie ciężarnej Tone, czym doprowadza dziewczynę do szewskiej pasji.
Filmowych przykładów Piotrusia Pana nie brakuje w kinematografii chyba żadnego kraju, choć w temacie wyspecjalizowali się zwłaszcza filmowcy zza oceanu. Jednak różnica między amerykańskimi a europejskimi produkcjami jest przede wszystkim w obraniu innego punktu ciężkości. O ile zachód podchodzi do tematu najczęściej lekko i humorystycznie (Frances Ha), to film Norwegów ma znacznie poważniejszy ton (co nie oznacza, że Norwedzy są śmiertelnie poważni). Marin Lund diagnozuje globalną chorobę, od której nie sposób uciec młodym we współczesnym świecie. Wyciąga z niej wnioski, ale na szczęście ucieka od moralizowania.
Mężczyźna prawie idealnym zręcznie lawiruje między komedią a dramatem. Choć całość ma bardziej gorzki wymiar, udało się przemycić do fabuły kilka naprawdę zabawnych gagów. Duża w tym zasługa odtwórcy głównej roli Henrika Rafaelsena, który z łatwością radzi sobie w komediowych sekwencjach. Choć trzeba przyznać, że dzięki niezwykle plastycznej twarzy potrafił bardzo wiarygodnie oddać również bardziej skomplikowane emocje bohatera. A nie było to łatwe zadanie. Filmowy Henrik to bowiem furiat, mężczyzna o rozwichrzonej osobowości, a w związku – niełatwy partner, egoista i introwertyk. Dzieciak ukryty w ciele trzydziestoparolatka. Taki prawie mężczyzna. Zdaje się idealnie wychwycili to angielscy dystrybutorzy, którzy nadali norweskiemu Mer eller mindre mann tytuł Almost Man.