Trudno uwierzyć, że ta historia wydarzyła się naprawdę, jeszcze trudniej w to, że nie było to wcale tak dawno temu. Prawdziwa Philomena, dziś osiemdziesięcioletnia kobieta i aktywna działaczka na rzecz pokrzywdzonych przez zakonnice nigdy nie spodziewała się, że jej tragiczna historia stanie się inspiracją do napisania książki, a tym bardziej nakręcenia filmu z legendą angielskiego kina w roli głównej. Pewnie nie przypuszczała również, że jej losy będą bodźcem do dyskusji na temat bezkarności i mechanizmów działania Kościoła.
Filomena (Judi Dench), wychowanka szkoły zakonnej jako osiemnastolatka zaszła w ciążę. W latach 50-tych nieślubne dziecko było powodem do hańby, dziewczynę za karę odesłano do klasztoru. Tam trafiała do najcięższych prac, a opiekę nad małym Anthony przejęły siostry zakonne, podstępem wymuszając od młodej matki zgodę na adopcję dziecka przez amerykańską parę. Z tą tajemnicą bohaterka żyła niemalże pół wieku, dopiero w dniu pięćdziesiątych urodzin syna postanawia się nią podzielić, najpierw z bliskimi, potem z Martinem (Steve Coogan), dziennikarzem i byłym korespondentem BBC w Moskwie. Martin, początkowo sceptycznie podchodzi do historii Filomeny, sam po stracie pracy znajduje się w niezbyt ciekawym momencie życia, czyli jak twierdzi jego żona i lekarz – jest u progu depresji. Wkrótce jednak dwójka udaje się w podróż w poszukiwaniu zaginionego syna. Ale będzie to również podróż w głąb własnej duszy.
Zestawienie bohaterów na zasadzie kontrastu sprawdza się w filmach od lat, tu jednak ma dodatkowe zadanie, łagodzi jej jakże poważny i dramatyczny charakter. Pobożna i dobrotliwa osoba Filomeny, która zapewne w życiu wymodliła się więcej niż niejeden katolik, jest dla Martina dużą próbą tolerancyjności. Jej podziw nad zwykłymi rzeczami (obfite śniadanie w amerykańskiej restauracji hotelowej, darmowe napoje w samolocie czy ujmujący widok zza okna) jest współmierny do lekceważącej postawy mężczyzny. Martin, z racji zawodu i zasobności portfela jest przyzwyczajony, do tego, co dla skromnej kobiety stanowi luksus. Z czasem jednak dziennikarz odnajduje w sobie spore pokłady cierpliwości (do tego stopnia, że pozwala współtowarzyszce opowiadać ze szczegółami o książce, którą ostatnio przeczytała) i zrozumienia. Z pewnymi trudnościami, ale między dwójką nawiązuje się specyficzna więź, wykraczająca poza początkowo ustalone ramy.
Stephen Frears, stary wyjadacz brytyjskiej kinematografii (Królowa, Niebezpieczne związki) miał nosa. Skoro The Lost Child of Philomena Lee autorstwa Martina Sixsmitha poruszyły niejednego wrażliwego czytelnika, dlaczego nie miałyby poruszyć też filmowych widzów. Jak pomyślał, tak zrobił. Przy czym wpadł na kolejny genialny pomysł – prace nad scenariuszem postanowił powierzyć odtwórcy głównej roli i aktorowi kojarzonemu głównie z komediowym repertuarem (aby być ścisłym, należy dodać, że Coogan współtworzył go z Jeffem Pope). Dziś Tajemnice Filomeny są nominowane do Oskara, a wcześniej lekkie pióro panów doceniło jury Festiwalu w Wenecji. Duetowi Coogan – Pope udało się bowiem coś bardzo ważnego – smutną opowieść zamienić w wiarygodny, pełen ciepła, a przede wszystkim interesujący obraz dla coraz bardziej wymagającej publiczności. Dzięki dobrze wymierzonej dawce subtelnego, aczkolwiek miejscami uszczypliwego humoru (Fucking catholics …) historia Philomeny otrzymuje lekkość i świeżość niezbędną, by trafić do szerszego grona odbiorców.
Tajemnica Filomeny stawia zasadnicze pytania dotyczące moralności członków Kościoła. Podaje w wątpliwość działania i motywy, którymi się kierował. Jednak mówiąc głosem starszej kobiety proponuje wybaczać, a nie nienawidzić. To doskonała lekcja pokory, godzenia się z własnym losem, ale przede wszystkim lekcja wybaczania.