Owszem, można wbić się sukienkę, wcisnąć w smoking, pomachać wielbicielom na czerwonym dywanie. Ale efektowne kiecki od topowych projektantów, szyte na miarę garnitury i karkołomne wygibasy przed fotoreporterami, to już festiwalowa norma. Co w takim razie zrobić, by obecność na festiwalu filmowym nie skończyła się wraz z blaskiem ostatniego flesza? Niektórzy artyści znaleźli na to niezawodny sposób.
Nie chce mi się z wami gadać. Sposób, który na festiwalu w Berlinie uskuteczniał Shia LeBeouf. Aktor, który przyjechał, by promować film Nimfomanka Larsa von Triera, po 10 minutach wyszedł z konferencji prasowej. Stało się to po tym, jak dziennikarze zadali pytanie o filmowe sceny seksu. Na odchodne rzucił: Jeśli mewy lecą za rybackim kutrem, dlatego że myślą, że do morza zostaną wrzucone sardynki. Zresztą, LeBouf, który znany jest ostatnio z zapożyczania (splagiatował scenariusz filmu krótkometrażowego), nie wysilił się na własny komentarz, a zacytował wypowiedź piłkarza Manchesteru United, Erica Cantona. Wychodzenie z spotkania z dziennikarzami równiż nie jest nowością i ma swoją festiwalową historię. W 2007 roku w trakcie festiwalu w Cannes, Roman Polański wyraźnie niezadowolony z poziomu dyskusji, powiedział: Nie interesujecie się kinem. Nie umiecie pytać. Po czym powiedział do siedzących obok filmowców: Proponuję, byśmy zjedli lunch. Ale posiłek skonsumował w samotności, bo towarzysząca mu ekipa pozostała na swoich miejscach
Masz wiadomość. Duński reżyser Lars von Trier najwyraźniej łatwo nie wybacza. Świadczy o tym koszulka z napisem: Persona non grata, którą filmowiec dumnie nosił podczas Berlinale. Oczywiście, wymowna garderoba (tak jak zaklejone usta na plakacie promującym Nimfomankę) to prztyczek w nos jury festiwalu w Cannes. Przypomnijmy, podczas promocji filmu Melancholia na Lazurowym Wybrzeżu, von Trier chlapnął coś o Adolfie Hitlerze, coś co nie do końca przemyślał, coś co na żarty nie wyglądało, mimo, że się zarzekał. Wówczas dostojne czoła canneńskiego jury się zmarszczyły. Takich wybryków najwspanialszy festiwal świata tolerować nie będzie. Będziesz pan – von Trier – persona non grata! Inspirowany tamtymi wydarzeniami t-shirt reżysera był – do tej pory – najczęściej komentowaną kreacją festiwalową, a o miejsce na podium mógł tylko powalczyć z kolegą z planu. Shia LeBeouf uznał, że papierowa torba na głowie idealnie komponuje się z eleganckim garniturem i dumnie nosił ją na czerwonym dywanie. Ciekawa jestem tylko jaką wiadomość kryje napis widniejący na tym niezbyt twarzowym nakryciu głowy: I am not famous anymore. Niechęć aktora do dziennikarzy, sugeruje, że szybko tej tajemnicy nie odkryjemy.
Trudna sztuka przegrywania. Wygląda na to, że nie wszyscy artyści potrafią przyjąć krytykę z godnością. A filmowe festiwale znają wiele takich przypadków. Vincent Gallo w 2003 roku usłyszał od znanego krytyka, Rogera Eberta, że jego Brązowy królik, to najgorszy film w historii festiwalu. Aktor w odpowiedzi nazwał go grubą świnią. Ebert jednak odciał się słowami: Kiedyś będę szczupły, a Vincent Gallo zawsze pozostanie reżyserem Brązowego królika. Czasem jednak słowne potyczki nie wystarczą, a mistrzowie kina przechodzą do rękoczynów. Przekonał się o tym niemiecki reżyser, Wim Wenders, który niepochlebnie wyraził się o filmieRób, co należy Spike’a Lee. Gdy porywczy Afroamerykanin spotkał kolegę po fachu, potraktował go pięścią.
Oops! Najłatwiejszym i najskuteczniejszym sposobem na wyróżnienie się z tłumu jest strój. Gdy jednak dekolt sięgający pępka, albo prześwitująca kreacja to za mało, zawsze można skorzystać z koła ratunkowego, jakim jest przypadkowe odsłonięcie tej części ciała, która zwyczajowo bywa zasłonięta. W 2005 roku na festiwalu w Cannes przydarzyło się to Sophie Marceau. Z medialnym skutkiem. Rok później, z podobnej taktyki skorzystał Sacha Baron Cohen, który przy okazji promocji filmu Borat, paradował we wściekle zielonej męskiej wersji bikini (wybaczcie, zdjęcia nie będzie).
Festiwalowe archiwa skrywają wiele więcej przypadków mniej lub bardziej udanych prób wybicia się z gwiazdorskiego tłumu. Rację mają ci, którzy twierdzą, że festiwale filmowe to miejsce, gdzie wszyscy zachowują się jak wariaci… ale w smokingach.