Spike Jonze udała się rzecz niemożliwa, pozornie banalna opowieść o wielkomiejskiej samotności i poszukiwaniu bliskiej osoby stała się pretekstem do szerszych obserwacji ludzkich odczuć i zachowań. Reżyser trafnie rozgryza największą bolączkę współczesnego świata – samotność. W obawie przed porażką, na nieustannym głodzie bliskości, sięgamy po substytuty miłości.
Komputery stanowią istotny element naszego życia. O ile łatwo sobie wyobrazić, że wkrótce będą niezastąpione w codziennych obowiązkach, o tyle trudno dać wiarę, że będą odgrywały równie ważną rolę w naszym życiu uczuciowym. Jednak Jonze w swojej opowieści idzie o jeden krok naprzód i wymyśla dla swojego bohatera, Theodore (Joaquin Phoenix) wirtualną asystentkę, system operacyjny (w skrócie: OS) Samanthę obdarzoną seksownym głosem Scarlett Johansson. Nie dość, że doskonale odgaduje potrzeby mężczyzny, to staje się jego bratnią duszą, aż wreszcie miłością, której bezskutecznie poszukiwał od czasu rozstania z żoną Cathrine (Rooney Mara). Tylko czy wirtualna miłość może się równać tej ludzkiej?
Jonze to doskonały obserwator związków międzyludzkich, choć wybrał dość oryginalną drogę. W bliżej nieokreślonej, choć względnie niedalekiej przyszłości, zgrabnie naszkicowanej przez reżysera, ludzkość nadal boryka się z tymi samymi problemami. Nasze lęki i pragnienia pozostają te same – boimy się samotności i chcemy być kochani. W wielkomiejskiej dżungli bywamy jeszcze bardziej samotni. Po ulicach miast, które przemierzają tysiące mieszkańców, w miejskich krajobrazach przysłoniętych przez drapacze chmur i przeciętych licznymi liniami metra, w sterylnym mieszkaniach i biurowcach trudno o szczerą rozmowę. W świecie naszpikowanym technologią najbliższą osobą może okazać się wirtualny asystent.
Theodore Twombly to zraniony przez żonę ponurak, który niechętnie umawia się na randki. W znalezieniu tej jedynej pomagają mu przyjaciele, a seksualne potrzeby może załatwić jednym kliknięciem. Jednak nawet cholernie seksowna nieznajoma (Olivia Wilde), ani tym bardziej seks przez telefon nie są w stanie wypełnić uczuciowej pustki. Dopiero Samantha okazuje się lekiem na całe zło, to ona nadaje jego życiu barw. Gdyby Theodore miał profil na facebooku (choć Jonze w swoim świecie nie znalazł miejsca na portale społecznościowe), to jestem pewna, że jego status brzmiałby: to skomplikowane. Związek z systemem operacyjnym to nie bułka z masłem, choć, wbrew pozorom, nie wyklucza ani podwójnych randek, ani upojnych nocy.
Zdawałoby się, że temat związku człowieka z maszyną lepiej sprawdziłby się w gatunku science fiction, tymczasem Jonze czyni z niego genialny motyw przewodni słodko – gorzkiej historii o potrzebie bliskości. Bolesna analiza kondycji współczesnych relacji międzyludzkich, staje się dla widza bardziej znośna dzięki nadzwyczaj dowcipnym dialogom. Niespodziewanie rolę wesołka przejmuje Joaquin Phoenix, który przez lata grywał raczej nieprzyjemnych typów (nieobliczalny Freddie Quell w Mistrzu, ćpun w Jestem jaki jestem czy tyran Kommodus w Gladiatorze). Tu, za okragłymi okularami i hipsterskimi wąsami, ukrywa się sympatyczny i ciepły facet o melancholijnym usposobieniu. Ale Spike Jonze najwyraźniej nie lubi oczywistych wyborów, czasem woli droczyć się z widzami. Zamiast prezentować na ekranie wdzięki Scarlett Johansson, pozwala nam cieszyć się jej zmysłową barwą głosu. Na ekranie nie zobaczymy również Kristen Wiig, która jedynie użycza głosu seksownej kobiecie z seks telefonu o nietypowej słabości do kotów (Duś mnie zdechłym kotem!)
Ona to film intymny i ciepły, a jednocześnie zmysłowy. Słodki niczym pierwszy pocałunek i gorzki jak rozstanie. Klimat obrazu tworzy znakomita ścieżka dźwiękowa (posłuchajcie Karen O. The Moon Song) oraz barwne, niebywale nasłonecznione kadry, połączone z wielkomiejską architekturą, kolorowymi plenerami i zielenią parków. Stojący za kamerą Hoyte Van Hoytema (Call Girl, Szpieg), to detalista, tropiciel naturalnego piękna. Uchwyci lewitujace w powietrzu pyłki kurzu, parę unoszącą się nad chodnikiem, krople wody rozbijające się o podłogę. Ciekawę, czy odpowiedzialny za kostiumy, Casey Storm, okaże się trendsetterem. Przyszłość pokaże, czy za parę lat do mody wrócą spodnie z wysokim stanem i koszule o małych kołnierzykach.