American Hustle to opowieść jakich wiele w kinematografii, o miłości, oszustwach i grubej kasie. Choć Russell wykorzystuje prawdziwą historię pewnego przekrętu, za którym stało FBI, już w pierwszej minucie filmu informuje, że tylko część z zaprezentowanych wydarzeń mogła zdarzyć się naprawdę, czyli nie wszystko należy brać dosłownie. Irving (Christian Bale), który w dzieciństwie (obserwując swojego ojca) wyniósł jedno najważniejsze spostrzeżenie, że uczciwością fortuny nie zdobędzie, pod przykrywką sieci pralni chemicznych sprzedaje falsyfikaty dzieł sztuki i wyciąga wysokie prowizje za pośrednictwo w nieistniejących pożyczkach. Gdy los i miłość do Duke’a Ellingtona połączy go z pewną Sydney (Amy Adams), byłą prostytutką o wielkich ambicjach, okaże się, że na lewych interesach można zarabiać jeszcze więcej. Jednak nieostrożna Sydney wpada w zasadzkę agenta FBI, Richiego DiMaso (Bradley Cooper) i musi wraz ze wspólnikiem zgodzić się na współpracę z służbami. Jednak głodny sukcesu agent FBI wciąga Irva i Sydney w świat skorumpowanych polityków (bardzo dobra rola Jeremy’ego Rennera) i mafii (tu całkowite zaskoczenie obsadowe), aż gra zaczyna się toczyć o zbyt wysoką stawkę. Russell znany jest z tego, że pisze scenariusze do swoich filmów. Jednak tym razem, wraz z Ericem Singerem musiał się nieziemsko natrudzić wymyślając dalsze losy bohaterów, bo zaskakujących zwrotów akcji nie brakuje, a jeden absurd goni kolejny – Meksykanin szejkiem, mafiozo płynnie mówiący po arabsku, przypowieść o łowieniu ryb w przerębli, której puentę próbuje zgadnąć niezbyt rozgarnięty agent FBI czy nieprzewidywalna żona (Jennifer Lawrence), która nieświadomie sprowadzi na męża nieszczęście.
American Hustle można zaliczyć do gatunku heist film. Jednak, by sensacyjne wątki nie ciążyły na fabule jak tona lakieru na włosach albo eyeliner na powiekach, Russell wprowadza do fabuły całą garść przerysowanych postaci i dość komicznych wydarzeń, a całość wzbogaca błyskotliwymi dialogami. Wyszło lekko i z przymrużeniem oka. American Hustle to również świetnie opowiedziane życiorysy i doskonale zarysowane portrety psychologiczne, czasami bardzo dosłowne, czasami narysowane grubą kreską. Niezależnie od sposobu, przekaz jest prosty, to pieniądz i władza rządzi światem. Tylko czasami uczucia nieostrożnie decydują za nas. Tu każdy z bohaterów ma jakiś defekt, głęboko skrywaną tajemnicę, albo udaje kogoś kim nie jest. Irv boi się nieobliczalnej żony i ma słabość do przysposobionego dziecka, Sydney z prostytutki stała się dystyngowaną Angielką i każe się tytułować „lady”, Rosalyn pusta, uzależniona od solarianych lamp i zapachu szwajcarskiego lakieru do paznokci w imię małżeństwa przemilcza kochanki i szemrane interesy swojego męża, a Richie zrobiłby wszystko, by uwolnić się od swojego marnego życia. Każdy też widzi w sobie wspólnika ale i wroga, bo czy można zaufać żonie-gadule, żądnemu sukcesu policjantowi, albo rozwścieczonej kochance?
O ile wyraźne sylwetki bohaterów stanowią ogromny atut filmu, o tyle gorzej radzi sobie wątek kryminalny. Intryga, choć misternie zaplanowana gubi się gdzieś po drodze i wyraźnie spada na drugi plan. Skutecznie ukrywają ją głębokie dekolty, bujne loki, przyklejane na klej tupeciki oraz dyskotekowe pląsy w rytm hitu Donny Summer I feel love albo suto zakrapiane imprezy, na finiszu których męskim, zapijaczonym głosem odśpiewuje się Delilah. I nie ma się co dziwić. Przy tej obfitości pięknych pań, ślicznie skrojonych ubrań, i kolorowych ujęć, można było zwyczajnie zapomnieć, o co w tym całym zamieszaniu chodzi.
Aktorzy natomiast doskonale wiedzą po co tu się znaleźli. Aktorstwo, to ten element, który we wszystkich filmach Russella sprawdza się bez zarzutu. Może dlatego reżyser do kolejnych produkcji chętnie zatrudnia sprawdzonych aktorów. Bale świetnie poradził sobie z chyba najbardziej zabawnym i przerysowanym charakterem w swojej karierze. Tak samo jak intrygował jako niepokorny bokser w Fighterze, tak samo potrafił rozśmieszyć jako brzuchaty cwaniak z przyklejonymi włosami. Poprawny Bradley Cooper, któremu jednak znów odrobinę zabrakło wyrazistości i przegrywa z Balem, podobnie jak w Poradniku pozytywnego myślenia z Jennifer Lawrence. Jednak bezapelacyjnie American Hustle to film Amy Adams, której wreszcie trafiła się pierwszoplanowa i wartościowa rola. Adams zachwyca profesjonalizmem, trudną do zdefiniowania lekkością gry i nietuzinkową urodą. Po piętach depcze jej jednak Jennifer Lawrence, fenomenalna zwłaszcza w ujęciach komediowych.
Widać, że David O. Russell, który, można przypuszczać, na przełomie lat 70 i 80 przeżywał swoje najlepsze lata doskonale się bawił na planie filmu. Dał temu wyraz w wyśmienitej ścieżce dźwiękowej, zawierającej od Jeep’s Blues Duke’a Ellingtona, poprzez I’ve Got Your Number, Jacka Jonesa i How Can You Mend A Broken Heart, braci Gibb, do wykrzyczanego przez Jennifer Lawrence Live and Let Die i wspomnianej pijackiej Delilah, Toma Jonesa. Najwięcej mówi się jednak o kostiumach autorstwa Michaela Wilkinsona. Nic w tym dziwnego, biorąc pod uwagę, że sama postać odgrywana przez Amy Adams miała przewidziane 50 (!) zmian garderoby. Wydekoltowane sukienki, skórzane spódnice, płaszcze i kurtki, futra i kapelusze, wszystko to Wilkinson stworzył wzorując się na ówczesnych projektach takich marek i projektantów jak Halston, Diane von Furstenberg, Christian Dior czy Yves Saint Laurent. Głębokie dekolty Amy Adams i koronkowy kostium kąpielowy, który nosiła w scenie, w której poznała Irvinga mam wrażenie, że już wpisały się na karty historii kinematografii, a film zasłużenie otrzymał nominację do Oskara w kategorii kostiumów.
Porównując American Hustle do poprzednich dwóch oskarowych dzieł Russella, można odnieść wrażenie, że reżyser nieco spuścił z tonu i zrobił film, przy którym on sam po prostu świetnie się bawił. O ile Fighter i Poradnik pozytywnego myślenia to kino kompletne, z wyważoną dawką dramatyzmu i psychologicznych portretów, o tyle American Hustle przynosi mam przede wszystkim rewelacyjne popisy aktorskie, choć podane w pięknym opakowaniu (muzyka i kostiumy) i okraszone dużą porcją inteligentnego humoru. Komedia to jednak trudny gatunek filmowy, pełen pułapek i pokus. Na szczęście Russell nie dał się złapać w żadną z nich. Szybką akcję wyważył odpowiednim humorem, należycie nakreślił filmowe charaktery i dzięki Bogu nie wpadł na pomysł „sprzedawania filmu” za pomocą tysiąca rozbieranych aktorek i statystek, jak zrobił to w Wilku z Wall Street Martin Scorsese. A ponieważ te filmy fabularnie mają wiele wspólnego, trudno uciec od porównań. Jednak w tej kwestii młodszy Russell wykazał znacznie większym wyczuciem i klasą.
ciekawy, warto zobaczyć, ale tez niewiele osób wie, że film powstał na podstawie książki „Amerykański przekręt” po książkę też warto sięgnąć, bardzo wciąga.
PolubieniePolubienie